Wolsung

Autor: Oskar 'Fenran' Usarek

Wolsung
Wolsung RPG jest jak Yeti – wszyscy o nim słyszeli, niektórzy nawet widzieli zdjęcia, ale tak naprawdę nie istnieje – przynajmniej póki co. System oczekiwany od wielu lat, wielokrotnie przekładany, urósł niemal do miana legendy. I choć jeden ze współpracowników twórców zaperzał się, kiedy nazwałem Wolsunga"Arcanum RPG", to moja planszówkowa ekipa zaraz po zobaczeniu kart z planszowego Wolsunga od razu zapytała: "O, to na podstawie tej gry komputerowej?".


Kombinowanie z kombinatami


To się nazywa zdecydowany zwrot akcji: ludzie od trzech lat czekają na podręcznik, a dostali planszówkę. Zapewne nie jest to całkiem to, czego oczekiwali, ale lepszy rydz, niż nic. Pudełko jest ładnie zilustrowane, ma rozmiar charakterystyczny dla wydawanych w Krakowie gier planszowych. Ma także charakterystyczną dla nich instrukcję (rozmiar i rodzaj papieru) oraz specyficzną cechę – grę trzeba najpierw "wywietrzyć", ponieważ zapach lakieru, którym pomalowano drewniane elementy jest wystarczająco silny, żeby podczas pierwszej rozgrywki graczom zaczęło kręcić się w głowie.

Po pokonaniu tych wstępnych trudności można się wreszcie zapoznać z zawartością pudełka. Niemal od razu widać, że mamy do czynienia z typową eurogrą – wewnątrz znajduje się mnóstwo drewnianych sześcianów i okrągłych żetonów, najczęściej używanych właśnie w tego typu grach. Jest też talia kart, zaskakująco mała jak na tak duże pudełko plansza i najbardziej niespodziewany element – trzy kartonowe sześciany, służące za kombinaty.


Nowa Huta – the Boardgame


Wykonanie gry stoi na poziomie, który pozwala na pomylenie gry z pozycjami niemieckimi czy belgijskimi – nie można się praktycznie niczego przyczepić, a wiele da się pochwalić. Plansza jest zrobiona z grubego kartonu (choć w moim egzemplarzu miała opory, żeby dać się całkiem rozprostować), karty też są odpowiednio grube, przejrzystą instrukcję wydrukowano na niezłej jakości papierze, pudełko jest solidne i nie ma ryzyka, że skapituluje przy kolejnym otwieraniu czy zamykaniu. Powiedziałbym: klasa światowa, gdyby nie jeden mankament. Trzy tekturowe kombinaty zdecydowanie odstępują jakością od innych elementów, są cienkie i nietrwałe. Jeden z nich uszkodził się już podczas pierwszych rozgrywek, a zastąpienie tych elementów innymi, podobnymi konstrukcjami jest dość kłopotliwe.

Co do estetyki i wykonania, to mam mieszane uczucia: z jednej strony dostaliśmy świetne grafiki (ponownie klasa światowa, znacznie przewyższająca większość, przykładowo, niemieckich pozycji), a z drugiej – szarą planszę pełną pstrokatych plamek, przez co od samego patrzenia na nią można dostać oczopląsu. Oczywiście idzie się do tego przyzwyczaić, ale w pierwszej chwili odbiorca jedynie patrzy na nadmiar kolorowych elementów na planszy i zastanawia się, jak to ma w zasadzie funkcjonować. Plansza ma kolejną zasadniczą wadę – nie dość, że jest nieduża, to spokojnie mogłaby być jeszcze mniejsza – praktycznie wszystkie elementy niezbędne do gry zgrupowane są na dwóch trzecich, zostawiając resztę po prawej stronie praktycznie nie używaną. Zresztą plansza główna w Wolsungu nie ma tak znaczącej roli w rozgrywce – w zasadzie najistotniejszy jest tor określający, która trwa runda. Reszta gry toczy się na małych planszach oznaczających warsztaty poszczególnych graczy, co płynnie przenosi nas do opisu rozgrywki.


Budujemy!


W Wolsunga grać może dwóch, trzech lub czterech graczy. Każdy z nich otrzymuje własną planszę ze swoim warsztatem, gdzie umieszcza zdobyte przez siebie surowce, miejsce na swoich pracowników i ulepszenia, które może kupić. Każda plansza ozdobiona jest rysunkiem którejś z ras Wolsunga, ale różnica jest jedynie estetyczna – poszczególne rasy niczym się nie różnią.

Zasady gry są proste, zrozumiałe dla każdego, od ośmiolatków do staruszków. Na początku każdej tury odnawia się nasza pula pracowników, których wrzucamy do jednego z trzech kombinatów – każdy odpowiada za inny zestaw produkowanych surowców. Naszym celem jest budowanie maszyn tak, żeby zdobyć za nie jak najwięcej punktów zwycięstwa. O ilości PZ decyduje wartość karty i to, czy wypełniliśmy cele, które dostaliśmy na specjalnej karcie, rozdawanej przed rozpoczęciem rozgrywki. Karta ta nakazuje nam budowanie konkretnych typów maszyn (są cztery: lokomotywy, automobile, golemy i sterowce) należących do pewnej frakcji (również cztery – zapoznanie się z nimi umożliwia nam mapa świata, znajdująca się na odwrocie planszy). Im więcej celów z listy uda nam się wypełnić, tym bliżej zwycięstwa będziemy na koniec rozgrywki, przy zliczaniu punktów.

Tury w grze dzielą się na dwa rodzaje – te, w których jedynie wrzuca się pracowników do kombinatów, i te, w których następuje rozliczanie kombinatów i produkowanie maszyn. Aby rozliczyć kombinat, unosimy go i sprawdzamy, ilu pracowników wrzucili do niego poszczególni gracze. Ten, który przydzielił najwięcej pracowników do danego kombinatu ma pierwszeństwo przy wyborze surowców, następnie każdy z graczy bierze pozostałe po kolei. Zamiast surowca można też wziąć żeton pierwszego inżyniera, który da nam pierwszeństwo przy wyborze maszyny. Na koniec fazy przeznaczamy swoje surowce albo na pozyskanie karty z odpowiednią maszyną (każda ma inny koszt), albo ulepszenie swojego warsztatu (są trzy opcje: konwerter, maszyna czasu i dodatkowy pracownik). Można też zostawić sobie surowce na kolejne tury, czekając na korzystniejsze maszyny.


Para buch, karty w ruch


Cechą charakterystyczną eurogier, w tym Wolsunga, jest to, że mechanika jest zupełnie
abstrakcyjna – nie dotyczy w najmniejszym stopniu settingu gry. Jak to określił jeden z moich graczy przy partyjce "gdyby czterema rodzajami maszyn były tramwaje, rowery, samochody i lokomotywy to gra mogłaby nazywać się Nowa Huta" i jest w tym wiele prawdy. Jedyną rzeczą właściwą światowi Wolsunga są ilustracje maszyn na kartach, cała reszta jest po prostu standardową, eurogrową mechaniką. Inną właściwością eurogier jest słaba interakcja, również dobrze widoczna w Wolsungu – każdy gra swoją grę i jedynym sposobem na zaszkodzenie przeciwnikowi jest podebranie mu jakiegoś składnika bądź maszyny z planszy – nie można zaszkodzić mu w żaden inny, bardziej bezpośredni sposób.

Strategia w Wolsungu odgrywa niewielką rolę. W zasadzie grać można na dwa sposoby – albo przejmować się liczeniem pracowników w kombinatach, albo całkowicie ich ignorować – w pierwszej metodzie liczenie jest banalne, gdyż pracownicy wrzucani są jawnie i zapamiętanie przez trzy tury, ile w danym pudełku znajduje się żetonów jest nietrudne nawet dla dziesięciolatka. Twórcy gry sugerują jeszcze wrzucanie pracowników tajnie – ale konstrukcja kombinatów sprawia, że wrzucane żetony odbijają się od siebie w taki sposób, że określenie ilości wrzuconych nie sprawia najmniejszych trudności. Jeśli gracze nie przejmują się liczeniem pracowników, gra nabiera bardziej losowego charakteru. W jednej i drugiej opcji strategii nie ma zbyt wiele. Jednym z niewielu elementów taktyki w grze jest dążenie jak najszybciej do ulepszenia warsztatu, tak aby mieć dostępnych czterech pracowników, co daje znaczną, choć nie decydującą, przewagę nad pozostałymi graczami.

Rozgrywka przebiega dość monotonnie. Gracze na
przemian wrzucają swoich pracowników do kombinatów. Zadaniem gracza jest pilnować, w jakiej kolejności kombinaty są rozgrywane (jest to określone na torze tur), gdzie ma ile pracowników (dobrze jest wygrać przynajmniej jeden kombinat na każde rozstrzygane), i tworzenie maszyn odpowiednich pod względem celów gry bądź ilości uzyskiwanych za nie punktów. Jak na tak proste cele rozgrywki gra się bardzo długo – najkrótsza partia na trzech graczy zajęło nam dziewięćdziesiąt minut i pod koniec zdążyła już znużyć wszystkich grających. Bawiąc się w czwórkę trzeba nastawić się na dwie godziny dość monotonnej zabawy, polegającej na wciąż tych samych, powtarzających się ruchach. Najgorsze jest jednak to, że o ile w innych grach na planszy coś się dzieje, tutaj zarówno druga, jak i dwudziesta druga tura wyglądają tak samo – różnią się tylko tym, że gracze mają po czterech pracowników, zamiast trzech, i że na rynku są już droższe maszyny.


Dla kogo?


Podczas rozgrywki nieodmiennie nasuwają się pytania: co to za gatunek i dla kogo gra jest przeznaczona. Najbliżej tej grze do ekonomicznej, choć większość serwisów określa ją jako familijną. Ta druga kategoria jest dyskusyjna z powodu długości rozgrywki (jakie dzieci wytrzymają przy monotonnej rozgrywce przez dwie godziny?), pierwsza również nie trafia idealnie (nie ma pieniądza jako takiego, żadnego handlu surowcami czy maszynami). Trudno też określić przedział wiekowy graczy – dla najmłodszych jest zbyt nudna, starszym może wydać się zbyt łatwa i monotonna. Pewne jest natomiast, że wydawnictwo nastawiło się na dużą sprzedaż za granicą – sama gra jest niezależna językowo, a instrukcja i pudełko zawiera teksty w trzech językach. Tu nasuwa się zatem pytanie, czy Kuźnia Gier tworząc Wolsunga nastawiała się na rynek polski, czy zachodni. Widać, że twórcy chcieli gry przystępnej dla wszystkich – jednak dzieło, które stworzyli, nie trafia raczej w gusta żadnej z grup czy kategorii graczy.

Mimo wszystkich wad i niedopracowania nie mogę określić Wolsunga mianem złej gry. Rozgrywka z kolejnymi grupami graczy przynosiła satysfakcję, choć żaden z rozgrywających nie dał się skusić na drugą partię, czy to pod rząd, czy kolejnego dnia. Gra dostarczyła chwili radości, jednak nie zachwyciła – prawdopodobnie pozycja będzie spędzać większość swojego życia na półce, będąc wyciągana tylko na czas dłuższych bądź większych wieczorów planszówkowych.

Strasznie lubię Kuźnię Gier za Wiochmena, Inwigilację, ostatnio za Rice Wars – nie mogę
jednak przeboleć, że wydawnictwo, które robiło gry konkretne, z jajem i polotem teraz zdecydowało się na wypuszczenie typowej eurogry, z którą nie da się zaprzyjaźnić ani w niej zakochać, którą można jedynie polubić, ale zapomnieć zaraz po tym, jak gra wyląduje po kolejnej partii na półce.

Autor podsumowuje:
Jednym słowem: monotonna.
Największe zalety: znakomite wykonanie (nie licząc kombinatów), bardzo fajne ilustracje maszyn.
Największe wady: Mało emocjonująca, zbyt długa rozgrywka.
Polecam: Miłośnikom eurogier.
Odradzam: Miłośnikom agresywnych gier pełnych szkodzenia innym graczom, przeciwnikom długiego ślęczenia nad jedną grą.


Dziękujemy Wydawnictwu Kuźnia Gier za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji.