Time's Up

O kalamburach trochę inaczej

Autor: Grzegorz 'Lindal' Laskowski

Time's Up
- Lindal, masz Jungle Speed? - zapytał Bartosz z ironicznym uśmiechem. - Nie, zostawiłem w domu. - Jaka szkoda, akurat kiedy mam ochotę w niego zagrać... - Westchnął Bartek, a uśmiech wcale nie zniknął mu z twarzy. Kolega Bartosz nie lubi Jungle Speed, pyta zawsze o tę grę wtedy kiedy wie, że jej ze sobą nie mam, narzekając że akurat dzisiaj chętnie by zagrał ten pierwszy raz. Bartek gardził zawsze wszelkimi party games, jednak do czasu... Do czasu aż pokazałem mu Time's Up – imprezową grę od 4 graczy, autorstwa Petera Sarretta wydaną w Polsce przez wydawnictwo Rebel. Ta gra, jak żadna inna "imprezówka", chwyciła mojego znajomego za jego "nieimprezowe" serce i owładnęła jego myślami. Jak to się stało? Mam nadzieję wytłumaczyć wam to w tej recenzji. Time's Up to 220 kart, podzielonych na dwa pola [żółte i niebieskie], a na każdym z nich wypisana jest jakaś osoba żyjąca lub fikcyjna. W skład elementów gry wchodzi też klepsydra odliczająca 30 sekund, woreczek, dzięki któremu grę można nosić zawsze przy sobie, mini książeczka z notkami biograficznymi, arkusz z tabelką do zapisywania wyników oraz instrukcja. Karty spełniają standard do jakiego przyzwyczajają nas gry imprezowe, klepsydra jest wykonana solidnie, a instrukcja napisana łatwym językiem. Jedynym mankamentem może być problem z włożeniem całego dobytku do woreczka, jest on trochę za mały, ale przy odrobinie rozwagi w pakowaniu można wszystko do niego upchać. Przed przystąpieniem do właściwej gry należy podzielić grających na drużyny. Instrukcja podaje skład liczebny drużyn dla każdej ilości graczy, dostępne są także zasady dla pięciu i siedmiu grających, więc nieparzysta liczba chętnych nie jest przeszkodą. Sadzamy wszystkich graczy dookoła stołu tak, aby kolejni animatorzy (osoby naprowadzające na tożsamość postaci z karty) byli z różnych drużyn. Zatem pierwszym animatorem będzie gracz z drużyny pierwszej, potem drugiej itd., dopiero gdy każda z drużyn będzie miała szanse na odgadywanie postaci, to następnym animatorem zostaje znów gracz z drużyny pierwszej. Następnie losowo ze wszystkich kart wybieramy 40, które rozdajemy między wszystkich graczy, dodatkowo każdy dostaje jeszcze dwie karty. Uczestnicy ustalają, z którego pola będą odgadywać postacie i każdy z nich odrzuca spośród kart jakie otrzymał dwie, które uważa za trudne, nieśmieszne lub z jakiegokolwiek innego powodu nie pasujące do rozgrywki. Po wyłonieniu szczęśliwej czterdziestki, cały stos kart otrzymuje gracz z pierwszej drużyny, a osoba po jego lewej stronie dostaje klepsydrę i będzie odmierzała czas na zgadywanie.
Rozgrywka jest podzielona na trzy rundy, każda z nich ma inne zasady określające, w jaki sposób animator naprowadza partnera z drużyny na osobę z karty. Zasadą niezmienną jest 30 sekund dla każdej drużyny na zgadywanie, w każdej rundzie biorą udział te same karty wybrane na początku punktowane po 1 za każda odgadniętą postać, runda kończy się wraz z odgadnięciem postaci z ostatniej karty.
O kalamburach trochę inaczej
Runda 1 – postać z karty może być opisywana dowolną ilością słów, określana w każdy sposób, naprowadzanie trwa do momentu aż partner z drużyny odgadnie lub kiedy czas się skończy. Nie można dobrać nowej karty nim zostanie odgadnięta poprzednia. Jeżeli drużyna nie odgadnie, karta z tą postacią jest pierwszą, jaką odgadywać będą ich następcy. W tej rundzie powstają skojarzenia, które ciągną się za postaciami do końca gry. Na koniec tej rundy wszystkie postacie zostają przeczytane na głos, żeby gracze zapamiętali kogo mają w kartach. Bartosz popisuje się w tej rundzie finezyjnymi określeniami i wyciąganiem dziwnych skojarzeń nawiązujących do życia gwiazd. Wspomina o tym, że Steven Seagal nie gra we własnych filmach lub przytacza orientację seksualną jako cechę charakterystyczną pewnego piosenkarza. - Masz jego plakat na wewnętrznej stronie drzwi od szafki. - George Michael! Runda 2 – gracz opisujący używa tylko i wyłącznie jednego słowa, a gracz zgadujący ma tylko jedną próbę na odgadnięcie, jeżeli mu się nie uda następna postać jest dociągana ze stosu kart i znów jest opisywana jednym słowem. W tym momencie animator może dobrać nową kartę, gdy postać, na jaką ma naprowadzić, okaże się za trudna. Do odrzuconej lub nieodgadniętej karty nie można powrócić, nawet jeśli czas na to pozwoli. W tej rundzie gracze bardzo często opierają się na słowach, które padły podczas określania danych postaci w poprzedniej rundzie. Problem powstaje kiedy mamy jednocześnie w puli kart Golluma i Gandalfa - wtedy podpowiedź "Tolkien" daje nam tylko 50% szans, że partner z drużyny odgadnie, o kogo nam chodzi. Tak samo dzieje się przy dużej liczbie kart z aktorami lub piosenkarzami. Tutaj kunszt skojarzeniowy Bartosza sięga zenitu, dokładnie potrafi trafić w to jedno słowo, które odpowiednio pasuje do zgadywanej postaci, żadnego "aktor" czy "piosenkarka" tylko czysty fakt z życia danej postaci. - Samoobrona [Mając kartę Andrzej Lepper] - Jean Claude Van Damme! - Czemu to powiedziałeś!? - No bo on umiał się bić... Runda 3 – Runda ta jest taka sama jak poprzednia z tym, że nie używamy słów, a pokazujemy postaci z karty. Odgadujący ma jedną szansę na zgadnięcie, a animator może dobierać kolejne karty, jeśli osoba okaże się za trudna do pokazania. Fizyczność tej rundy nie odstrasza Bartosza tak, jak w innych grach imprezowych, bardzo dobrze pokazuje Davida Beckhama zaczesując włosy niby na żel czy Marcina Lutra pokazując czynność przybijania jego tez do drzwi kościoła. Moim osiągnięciem jest gestykulacja na radosnego Włocha [z otwartymi ramionami i uśmiechem] co miało naprowadzić na Silvio Berlusconiego – Bartosz od razu na to wpadł. - (gracz wskazuje na narożnik stołu) - Immanuel Kant! Jak już wspomniałem na początku gracze używają tylko określonej puli kart przez wszystkie 3 rundy. Pojawia się tutaj pierwszy problem, co kiedy gracze się nie znają lub znają bardzo dobrze i w ten sposób odgadywanie kolejnych haseł przychodzi im trudniej lub łatwiej. Oczywiście, bywają na kartach postaci znane tylko jednej osobie i bywają skojarzenia, na które może wpaść tylko para dobrych znajomych. Te pozorne mankamenty nie zaniżają oceny gry, im śmieszniejsze skojarzenie im ciekawszy fakt z życia tym gra bardziej spełnia swoją rolę – zabawia i sprawia, że ze śmiechu bolą policzki i brzuch.
Time's Up to dotychczas jedyna gra planszowa, która rozbawiła Bartka i to nie z powodu, że miałem wyrzucić na kości 6, a wyrzuciłem 1. On po prostu dobrze się przy niej bawi, a konwencja rozbudowanych kalamburów doskonale odpowiada jego wizji gier imprezowych. Gra nie jest nudna dla osób z innych drużyn, co jest cechą zwykłych kalamburów, śmiech czasem ciężko powstrzymać, a niektóre przywołane skojarzenia wywołują wręcz osłupienie w graczach, zwłaszcza gdy komuś tylko wydaje się, że wie na jaką postać ma naprowadzić. Pierwsze nasze spotkanie przy Time's Up trwało 5 godzin i musieliśmy się powstrzymywać żeby nie "przejść gry" – zagrać na wszystkie karty, trzeba było zostawić coś na później, na kolejne spotkania. Liczba kart postaci(440) wydaje się bardzo duża i gra, o ile jest grana z umiarem, wystarczy na długo. Zawsze można ją zaproponować w innym gronie lub odczekać chwilę i znów w nią zagrać z takimi samymi efektami śmiechu i radości. Grę polecam każdemu kto gustuje w party games, jeśli nie lubicie tego typu gier, dajcie jej chociaż szansę. Bartosz może i dalej jest przeciwnikiem Jungle Speed, ale Time's Up wspomina zawsze z już radosnym uśmiechem na twarzy. Na zakończenie trochę abstrakcyjny wycinek z rozgrywki: - Lindal, skup się, polski pisarz nazwisko podobne do czynności odnawiania mieszkania... - Eeee.... nie wiem.... kto to? - Władysław Rejmont... Plusy: Minusy:
Dziękujemy wydawnictwu Rebel.pl za udostępnienie gry do recenzji.