Super Farmer

I o to chodzi

Autor: Marcin 'Ezechiel' Zaród

Super Farmer
Gry są częścią kultury. Wyraźnie widać to na przykładzie Go i Hanafudy, które są ważną częścią tradycji Chin i Japonii. W Europie planszówki mają znacznie mniejsze znaczenie, jakkolwiek zdarzają się wyjątki np. sławne mecze szachowe z okresu zimnej wojny (Spasski-Fischer 1972, Karpow-Kasparow 1984). Nie słyszałem jednak o żadnej grze planszowej, która odegrała ważną rolę w historii Polski. Zabawy towarzyskie propagowane przez Aleksandra Kamińskiego (pedagoga z okresu międzywojnia) nie są szerzej znane w czasach dzisiejszych.

Lukę w tym obszarze historii polskiej (pop)kultury próbuje wypełnić wydawnictwo Granna, proponując nową edycję gry Super farmer, której autorem jest prof. Karol Borsuk, mieszkaniec okupowanej Warszawy. Gra opowiada o hodowli zwierząt i przeznaczona jest dla grupy od dwóch do czterech graczy w wieku od siedmiu do stu lat.

Muszę przyznać, że do tytułu podchodziłem z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony ciekawił mnie ważny element historii polskiego grania, z drugiej obawiałem się, że gra nie wytrzyma porównania ze współczesnymi (grafika oryginału na zdjęciu obok) klasykami familijnymi (np. Osadnikami z Catanu czy Blue Moon City). Zobaczmy czy gra, w którą zagrywała się okupowana Warszawa (i nie chodzi mi tutaj o "Uniknij łapanki") może się sprawdzić również dzisiaj…


Wykonanie


W moje ręce trafiła druga, kolekcjonerska edycja gry, wzbogacona o ilustracje Piotra Sochy. Jeżeli to nazwisko nic Wam nie mówi – zerknijcie do archiwalnych numerów Przekroju czy Gazety Wyborczej, bo tam znajdziecie więcej dzieł tego autora. W przypadku Super farmera ilustrator wywiązał się ze swojego zadania znakomicie.

Główni bohaterowie gry, czyli zwierzątka, narysowani są w sposób bardzo przekonujący, zarówno dla dziecka jak i dla rodzica. W przeciwieństwie do wielu ilustracji do książek dla dzieci, grafiki w tej planszówce nie wyglądają (według mnie) infantylnie, ani pretensjonalnie.

Nie samą grafiką żyje człowiek, po otwarciu twardego i dość dużego pudełka widzimy cztery plansze, instrukcję i hektar żetonów w wypraskach. Zacznę od plansz, bo to one stanowią najbardziej widoczną różnicę względem edycji podstawowej. Pominąwszy ilustracje, zamieszczono na nich krótkie ściągi z zasad oraz wydzielone miejsca dla posiadanych zwierzaczków. Pominąwszy fakt, że czasami zwierzaczków jest znacznie więcej niż miejsc, za solidność i funkcjonalność planszy Super farmer łapie u mnie plusa. Żetony, wykonane z równie twardej tektury, również trzymają ten poziom.

Najwięcej frajdy wzbudziły we mnie kostki – duże, plastikowe, wręcz zachęcające do "kulania". Dzięki jaskrawej kolorystyce i dużym rozmiarom (pięść sześciolatka) trudno je zgubić, a przy tym dzieci w wieku sześciu lat mogą się nimi swobodnie bawić.

W trakcie zabawy kostkami i żetonami prawie zapomniałem o figurkach psów. Byłby to niewybaczalny błąd, albowiem figurki przypominają (wyglądem, nie trwałością) bohaterów filmów animowanych Nicka Parka. Kolejny plus Super farmer łapie za ich trwałość i wytrzymałość.

Muszę przyznać, że same elementy gry wystarczyły mi na jakieś dziesięć minut dobrej zabawy. Ponieważ recenzja powinna koncentrować się na rozgrywce, nie zaś na wrażeniach wizualnych autora, postanowiłem przetestować Super farmera w praktyce…


Mechanika i rozgrywka


Od zamiaru do realizacji nie upłynęło zbyt dużo czasu. Instrukcja napisana jest bardzo prostym językiem i nie pozostawia zbyt wiele miejsca na wątpliwości. Można ją w zasadzie streścić w kilku zdaniach.

Kulamy kostkami, aby zdobyć zwierzątka. Im więcej zwierzątek danego rodzaju mamy, tym większe profity może nam przynieść pojedynczy rzut. Aby zdywersyfikować stadko czasami handlujemy zwierzątkami z bankiem. Raz na jakiś czas ( w zależności od rzutu) przychodzi lis lub wilk, który próbuje porwać i pożreć nasze stadko. Aby mu to uniemożliwić, kupujemy psy zaczepno-obronne. Wszystko to czynimy, aby jak najszybciej zebrać po jednym zwierzątku z każdego z pięciu rodzajów.

Jak łatwo zauważyć – mechanika jest dopasowana do odbiorcy gry. Na pierwszy rzut oka – wszystko w tej grze polega na rzucaniu kośćmi. Dopiero po kilku turach widać, że gra premiuje rozsądne zarządzanie ryzykiem i oferuje kilka subtelności taktycznych. Nie jest to na pewno Brass, ani nawet Cytadela, tym niemniej - jak na potrzeby gry familijnej - strategii jest tutaj wystarczająca ilość. Niezależnie od tego, szczęście odgrywa w grze znaczącą rolę.

Szybkość i dynamika rozgrywki jest kolejną (po przystępności) konsekwencją prostoty zasad. Pojedyncza rozgrywka trwa od dziesięciu do dwudziestu minut. Oczekiwanie na swoją kolejkę nie jest raczej zbyt długie (pod warunkiem, że nie gramy z fanatycznymi zaklinaczami kostek).

Interakcja silnie zależy od ilości graczy przy stole. W partii dla dwójki rzadziej dochodzi do sytuacji, gdy w puli brakuje zwierzątek, gra jest też wtedy trudniej przewidywalna. Pominąwszy jednak te subtelności, gra dobrze "chodzi" w każdym z możliwych wariantów.

Największą wadą gry jest jej niemrawy początek. Dopóki ktoś nie zbierze kilku królików, rozgrywka jest dość statyczna. Nie ma w zasadzie zbyt dużo handlu, zaś każdy wyrzucony lis cofa nas do etapu startowego. Dopiero w momencie, gdy mamy na stanie kilka królików, gra nabiera rozpędu i pojawiają się pierwsze decyzje taktyczne. Wtedy zaczyna się handel, dopiero wtedy też można zdecydować czy gramy bardziej ofensywnie czy zachowawczo.

Drugim minusem losowości są problemy ze zbalansowaniem rozgrywki. Niestety Super farmer cierpi na syndrom "uciekającego lidera" (lub kuli śnieżnej). Innymi słowy – przewaga gracza prowadzącego w punktacji (ilości i jakości zwierzątek) ma tendencję do powiększania się.

W przypadku "dorosłej" planszówki byłby to wystarczający powód do niskiej oceny gry. Ponieważ jednak Super farmer jest grą familijną, a rozgrywka trwa bardzo krótko – efekt ten nie przeszkadza aż tak bardzo. Oba problemy (niemrawy początek i zwiększającą się przewagę lidera). nieco redukuje zamieszczony w instrukcji wariant opcjonalny, którego autorem jest Michał Stajszczak.


Podsumowanie


Pomimo tych problemów, Super farmer ostatecznie przypadł mi do gustu. Dynamika rozgrywki, ładne wykonanie i bezpretensjonalność zabawy sprawiają, że świetnie sprawdzi się w charakterze gry "przerywnikowej", służąc mi do wypełnienia czasu pomiędzy maturą a profesurą. Nie jest to na pewno gra, w którą mógłbym grać bez przerwy przez kilka dni z rzędu.

Osobny akapit poświęcę na porównanie Super farmera z zachodnimi klasykami. W porównaniu z Blue Moon City jest on szybszy, prostszy i mniej skomplikowany – tak, jakby był kierowany do nieco młodszych dzieci. Pomimo mniejszej ilości możliwych strategii, przy polskiej grze bawiłem się tak dobrze jak przy sławniejszej planszówce Reinera Knizii (Nie ma to jak zawodowy matematyk, gdy chodzi o projektowanie gier).

Super farmer to jedna z lepszych gier familijnych, w które grałem. Uczy szacowania ryzyka i podstaw matematyki, będąc przy tym sympatyczną rozrywką dla całej rodziny. W wersji kieszonkowej gra kosztuje około trzydziestu, zaś w wersji DeLux (pisownia oryginalna) około sześćdziesięciu pięciu złotych. Ze względu na plansze i grafiki Piotra Sochy polecam zakup tej drugiej edycji.

Od czasów okupacji mechanika gry nie zestarzała się za bardzo, zachowując ciągle swoją szybkość i prostotę. Bo to dobra planszówka była.

I taka nadal jest!


Dziękujemy Wydawnictwu Granna za udostępnienie egzemplarza gry do recenzji.