Stwory z Obory

Słyszałem, że wieśniacy noszą dwoje wideł...

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Stwory z Obory
Gdy wioskę zaczynają nękać krwiożercze bestie, nie pozostaje nic innego, jak zakasać rękawy, chwycić widły, zakończyć żywot stworów i cieszyć się zdobytą sławą. Albo przebrać nieświadomą krowę za monstrum i jedynie pozorować bohaterską interwencję. Różne są drogi do chwały w Stworach z Obory.

Chociaż na pierwszy rzut oka nazwa "Muduko", znajdująca się na pudełku omawianej gry, może budzić zasadne pytania o pojawienie się nowego wydawnictwa na planszówkowym poletku, to tak naprawdę jest to marka należąca do Fabryki Kart Trefl-Kraków, która zastąpiła Trefl Joker Line. Pierwszym tytułem wydanym pod nową banderą jest Stwory z Obory, zaprojektowana i zilustrowana przez Tomasza Bolika. Krótko pisząc, w wiosce pojawiły się straszliwe bestie, zwierzęta giną, mleko kwaśnieje, a zawodowi wiedźmi… to jest zabójcy potworów zaniemogli i gracze na własną rękę muszą przegnać stwory.

... jedne na potwory...

Nim przybliżę sposoby walki widłami, zerknijmy do małego i łatwo przenośnego pudełka. Wewnątrz czekają nas żetony (108), karty (109) i kostka. Do jakości komponentów nie mam zastrzeżeń, tym zaś, co przykuwa uwagę, są ładne i sympatycznie karykaturalne ilustracje Tomasza Bolika. Stylistyką i humorystycznym zacięciem grafiki przywodzą na myśl książki o Jakubie Wędrowyczu Andrzeja Pilipiuka i są one jednym z jaśniejszych punktów tytułu.

Nim przejdę do prawideł rozgrywki, jeszcze garść informacji o przygotowaniu i celu zabawy. Do gry może zasiąść od 2 do 5 osób, które na początku otrzymują po dwie karty postaci i wybierają jedną z nich, a startowy zestaw uzupełniają trzy żetony zdrowia, miedziak i punkt sławy. Tak uzbrojeni jesteśmy gotowi do zdobywania punktów sławy. Kto uzyska ich siedem, ten zostanie okrzyknięty zwycięzcą.

… drugie na sąsiadów

Do momentu triumfu jednego z graczy wszyscy naprzemiennie wykonują swoje tury. W pierwszym kroku możemy nabyć nową broń albo eliksiry oraz pozyskać punkt sławy za cztery miedziaki. Następnie dobieramy na rękę jedną kartę z talii Wioski, po czym przechodzimy do sedna rozgrywki. W ostatniej fazie tury wykładamy na stół wierzchnią kartę z talii Gościńca, gdzie znajdują się wydarzenia, które trzeba rozpatrzyć zgodnie z zapiskami na nich, oraz potwory. Po wyciągnięciu stwora możemy:

Mylisz się. Oboje są na Munchkiny

Zacięcie humorystyczne, odkrywanie potworów z talii i wzmacnianie tych, z którymi mierzą się przeciwnicy, złośliwe zagrywki, możliwość sprytnego pozyskania punktu i w końcu dążenie do konkretnego poziomu sławy. Wszystkie te elementy zaimplementowano w Stworach z Obory tak, że nad zabawą unosi się duch Munchkina. Podobieństwa uwidaczniają się już podczas pierwszej rozgrywki, co ma spore znaczenie, ponieważ – mimo ogromnej popularności karcianek Steve'a Jacksona – wielu graczom ten model nie odpowiada lub uważają formułę za leciwą. Stwory z Obory nie są dokładnym przeniesieniem słynnej serii gier na klimaty znane z książek o Jakubie Wędrowyczu, ale podobieństwa są na tyle dostrzegalne, że uważam za zasadne pisanie o swoistej interpretacji Munchkina.

Tytuł Tomasza Bolika cechuje zresztą niemal ta sama lista zalet i wad. Wśród tych pierwszych warto podkreślić humorystyczną warstwę ilustracji i podpisów kart – choć nie wszystkim współgraczom przaśne dowcipy przypadną do gustu – przejawiającą się w różnorakich odniesieniach do wytworów popkultury, wysoką dynamikę rozgrywki i angażowanie uczestników poza ich turami, poprzez umożliwienie dorzucania kart wzmacniających stwory i tworzenia zleceń. Ostatni element to zresztą fajny pomysł na odświeżenie formuły, jednak uwypukla także problemy ze skalowaniem. Przebieranki pozwalające na zdobywanie łatwym kosztem punktów i miedziaków pozwalają nabrać grze rumieńców, tyle że dopiero w większej grupie. Zabawa w duecie ulega skróceniu do kilkunastu minut, ale dzieje się to kosztem emocji. Mamy wówczas mniejsze możliwości zagrywania złośliwych kart – których potencjalna pula też się zmniejsza, gdyż każdy rywal może zagrać tylko jeden atut pomagający stworowi w walce ze współgraczem – a też mechanizm zleceń nie działa jak należy, bo rzadsze są sytuacje, kiedy ktoś musi zaryzykować, aby liczyć się w rywalizacji o zwycięstwo, albo kiedy gracze spoglądają na siebie niepewnie, czy aby rywal nie zdmuchnie łatwego zadania sprzed nosa. Kolejnym wspólnym mianownikiem omawianej gry i Munchkina jest to, że po opatrzeniu się dowcipów na kartach rozgrywka prędko powszednieje.

Stwory z Obory to sympatyczna produkcja na zabicie kilkunastu minut, ale nic ponad to. Podobieństwa do Munchkina nie są niczym złym, tyle że autor powiela zalety słynnej serii, nie eliminując ani ograniczając mankamentów tejże. Ostatecznie to gra, przy której można przyjemnie spędzić czas, lecz bardzo szybko traci na atrakcyjności.

Plusy:

Minusy:

Dziękujemy wydawnictwu Muduko za przekazanie gry do recenzji.