Santo Domingo

Handel w Nowym Świecie

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Santo Domingo
Nie bez powodu Karaiby przywodzą na myśl śmiałe rozboje piratów czy opowieści o zakopanych skarbach. Jednakże w Santo Domingo to nie morskie pojedynki są głównym zajęciem graczy, a handel w Nowym Świecie.

W ostatnim czasie niemieckie wydawnictwo Pegasus Spiele postanowiło wydać tytułów z myślą o planszówkowiczach znad Wisły. Stąd też pojawiły się polskie edycje gier Port Royal i Port Royal: Rozszerzenie, Junta: Las Cartas oraz recenzowane Santo Domingo. Powyżej wymienione tytuły łączy nie tylko oficyna, bowiem wszystkie one wpasowują się także w segment stosunkowo szybkich gier z lekkim zacięciem ekonomicznym, przy których może zasiąść cała rodzina.

Pudełko kryje dwie wersje językowe (i dwie instrukcje) – polską i włoską. Nazwy kart występują w obu językach i poza tym gra jest niezależna językowo. Na zawartość gry składa się 60 kart – 6 zestawów po 8 kart dla każdego z graczy oraz po 6 kart punktów zwycięstwa i towarów. Ilustracje Klemensa Franza (Agricola, Le Havre, Orlean), utrzymane w typowym dla niego stylu, są proste i cechuje je luźne podejście do tematyki. Mimo prostoty grafiki są całkiem sympatyczne i w połączeniu jaskrawymi barwami mogą przypaść do gustu. Na pewno trzeba pochwalić przejrzystość oraz czytelną symbolikę tak kart, jak i dwustronnej planszy. Kompletu dopełnia jeszcze 15 drewnianych znaczników.

Celem zabawy jest uzyskanie jak największej ilości punktów zwycięstwa. Gdy jeden z graczy osiągnie pułap 30 "oczek", następuje finalne podliczenie.

Na początku należy położyć planszę na stole. Do wyboru mamy wersję standardową oraz zimową. Ta druga zapewnia inne kursy, jeżeli chodzi o wymianę towarów na punkty zwycięstwa i stanowi miłe urozmaicenie rozgrywki. Na planszy znajdują się tory punktów zwycięstwa, towarów oraz handlu. Na polach z “1” każdego z nich kładziemy znacznik w odpowiadającym mu kolorze. Następnie gracze otrzymują zestawy startowe – 8 kart w wybranym przez siebie kolorze plus karty punktów zwycięstwa oraz towarów. Na kartach towarów lądują znaczniki na cyfrze odpowiadającej liczbie graczy. I tyle, można handlować!

Partie składają się z rund podzielonych na 3 fazy:

Rozgrywce w Santo Domingo towarzyszy parę głównych reguł i najważniejszą z nich jest zależność zdobywanych przez graczy punktów oraz towarów od pozycji znaczników na torach planszy głównej. Gdy zdobywamy “oczka” lub zasoby, należy nie tylko zaktualizować nasz stan posiadania na jednej z kart, ale też cofnąć znacznik na odpowiednim torze planszy głównej. Dla przykładu, uzyskawszy 3 punkty przesuwamy się o 3 pola na indywidualnej karcie punktów zwycięstwa, ale jednocześnie ograniczamy o tyle samo pulę dostępnych punktów na planszy głównej. Może się więc zdarzyć, że nie wystarczy ich dla kolejnego gracza rozpatrującego efekt zagranej przez nań karty. Co zaś zapewniają poszczególne kartoniki?

Gra dobiega końca, gdy jeden z handlarzy dobije do poziomu 30 punktów. Następnie uczestnicy doliczają jeszcze punkty z posiadanych towarów (w stosunku 3 do 1) i wygrywa gracz z najwyższą sumą punktów.

Santo Domingo to prosta produkcja zapewniająca graczom krótkie, ale dosyć angażujące partyjki. Nie ma mowy o przesadnym główkowaniu, jednakże posiadanie przez wszystkich graczy takich samych zestawów kart oraz interakcje między zagrywanymi kartami wymuszają stałe pilnowanie poczynań przeciwników. Zabawie towarzyszy nieustanne monitorowanie sytuacji na stole oraz kalkulowanie szans na uciułanie kolejnych punktów lub towarów w oparciu o dotychczas zagrane przez współgraczy karty. Przy zbliżonym do maksimum składzie osobowym to wymagająca czynność, zwłaszcza gdy każdy może "resetować" swoją rękę Żebrakiem w innym momencie.

Tytuł Stefana Risthausa skaluje się przyzwoicie, nie licząc skrajnych wariantów. W maksymalnym gronie (czasem nawet i przy 5 osobach) rozpatrywanie akcji oraz podział dóbr i punktów owocują wydłużoną rozgrywką, a w rezultacie partyjki mogą przekroczyć 3 kwadranse nie licują z segmentem gier szybkich, przerywników pomiędzy większymi tytułami, czy przyjemnych tytułów na zabicie paru minut wolnego czasu. Z kolei w duecie mechanika szwankuje, bo zagrywanie 2 kart na turę ogranicza poczucie niepewności co do kolejnych poczynań rywala. Łatwo przeliczyć, jakimi kartami w danym momencie dysponuje przeciwnik i znika pierwiastek ryzyka, jakie podejmujemy, zagrawszy kartę rozstrzyganą później, ale mogącą przynieść bardziej wymierne korzyści.

Mimo problemów ze skalowaniem, przy Santo Domingo można miło spędzić 20-30 minut czasu, ponieważ to tytuł opierający się na obliczaniu kart przeciwników i stałym obserwowaniu ich poczynań. Jeżeli zależy nam na finalnym triumfie, nie możemy zamykać się we własnym zestawie kart, bo część z nich generuje przychody dzięki zagranym kartom rywali. Z racji na interakcje zachodzące pomiędzy kartami nie sposób ignorować ruchów współgraczy, ale też nie sposób planować zagrań na więcej niż 1-2 rundy do przodu. Niewielka liczba kart nie wywołuje paraliżu decyzyjnego, za to czasem mamy do czynienia z pozornym wyborem zagrywanych kart. W grze nie znajdziemy elementów negatywnych działań ukierunkowanych na innych graczy. Oczywiście możemy komuś zwędzić sprzed nosa punkty zwycięstwa lub towary z planszy głównej, ale powiedzmy sobie szczerze – nie jest to wynik działań ukierunkowanych przeciwko rywalom, a chęć powiększenia swojego dorobku.

Nie po raz pierwszy małe pudełko skrywa w sobie przyjemną rozrywkę. Mechanika wymaga śledzenia sytuacji na stole i kalkulowania potencjalnych możliwości rywali, a czasem także podjęcia ryzyka. Santo Domingo powinno spodobać się każdemu, kto lubi szybkie tytuły dla całych rodzin.

Plusy:

Minusy:

 

Dziękujemy wydawnictwu Pegasus Spiele za przekazanie egzemplarza gry do recenzji.