Santiago de Cuba

Prawie jak Hawana

Autor: Mateusz 'TheProdigy' Gołaszewski

Santiago de Cuba
Santiago de Cuba to drugie co do wielkości, po Hawanie, miasto na Kubie, ważny ośrodek gospodarczy i, co istotne, miasto portowe. Właśnie wokół portu skupiać się będzie cała rozgrywka. W grze wcielamy się w kupca, który krąży po mieście samochodem i odwiedza lokalnych mieszkańców, gromadząc tym sposobem określone dobra. Co jakiś czas do portu przypływają statki zorientowane na różnorodny asortyment. Wygra ten, kto najlepiej wyczuje rynek i załaduje na pokład najwięcej najbardziej opłacalnych towarów.
Niemiecka solidność
W pudełku do Santiago de Cuba znajdziemy całkiem sporo elementów: krótką i dobrze napisaną instrukcję, ładnie ilustrowaną planszę, sporo drewnianych znaczników dóbr, grube żetony punktów zwycięstwa i waluty, kafle budynków i Kubańczyków, zasłonki oraz pięć zmodyfikowanych kości k6. Wszystko jest bardzo solidne, od strony graficznej również nie ma do czego się przyczepić. Jedynie cienkie elementy zasłonek mogę uszkodzić się przy wypychaniu z wyprasek, co mi się przydarzyło.
Tytoń, rum i cygara
Rozstawienie gry jest proste. Losowo układamy budynki oraz kafle Kubańczyków. Na torze rund umiejscawiamy żeton statku, a na ulicy znacznik samochodu i możemy zaczynać. Pierwszy gracz rzuca kośćmi. Odrzuca jedną z nich, a resztę kładzie na planszy. To oznaczać będzie, na jakie towary aktualnie jest zapotrzebowanie. Każda kość odpowiada jednemu z surowców, którymi są cukier, owoce, tytoń, rum i cygara. Występuje także drewno, będące niejako jokerem. Przy załadunku możemy nim zastępować dowolne towary, jednak odbywa się to kosztem punktów zwycięstwa.
Podczas trwania swojej tury gracz przesuwa znacznik samochodu o jedno pole do przodu (chyba, że zapłaci, wtedy za każde jedno dodatkowe płaci 1 peso) i odwiedza mieszkającego tam Kubańczyka, wykonując u niego akcje. W ten sposób zdobywa surowce, punkty zwycięstwa lub peso. Drugą czynnością podczas ruchu gracza jest umieszczenie swojego piona w jednym z trzech budynków tego samego koloru, co odwiedzony Kubańczyk. W budynkach również można wykonywać rozmaite akcje, np. otrzymać peso czy punkty zwycięstwa, ale także zamienić określone surowce na inne, zmniejszyć zapotrzebowanie na towary, zmienić ich aktualną wartość, czy też spowodować uśpienie jednego z lokalnych mieszkańców. Jak widać możliwości i kombinacji jest całkiem sporo. Grunt to dobrze je wykorzystać. Na tym kończy się tura gracza. Ma on więc do wykonania tylko dwie proste czynności. Cały proces powtarzany jest do momentu, gdy samochód dotrze do portu.
Proszę na pokład, statek odpływa
Teraz przyszedł czas na załadunek – najważniejszy moment w Santiago de Cuba. Gracze po kolei ładują na statek towary. Jednorazowo załadować można ich dowolną liczbę (nie większą jednak niż zapotrzebowanie), ale tylko jednego rodzaju. Każda jednostka towaru warta jest określoną liczbę punktów zwycięstwa. Kiedy już popyt zostanie zaspokojony lub wszyscy gracze spasują, statek odpływa i przypływa nowy. Gra toczy się do momentu, aż z portu odpłynie siódmy okręt. Wygrywa gracz posiadający największą ilość punktów zwycięstwa.
Podsumowanie
Już na pierwszy rzut oka widać, że Santiago de Cuba to typowa eurogra. Temat jest przyjemny, zasady są dość proste, dzięki czemu w grze brak jest przestojów. Losowe ułożenie budynków i mieszkańców wydłuża żywotność tytułu. Dodatkowo losowe zapotrzebowanie na towary zmusza graczy do kombinowania. Niestety, gra sprawdza się tylko przy trzech lub czterech graczach. W przypadku pojedynku dwuosobowego szybko można zorientować się w ilości surowców, mogąc w ten sposób skutecznie blokować rywala, co generuje niepotrzebnie negatywną, moim zdaniem, interakcję.
Santiago de Cuba to zdecydowanie pozycja dla początkujących. Doświadczeni gracze nie znajdą w niej nic nowego, choć może świetnie się sprawdzić jako filler między bardziej "mózgożernymi" tytułami. Plusy: Minusy:
Dziękujemy wydawnictwu REBEL.pl za udostępnienie gry do recenzji.