27 października to narodziny nowej wizji polskich planszówek edukacyjnych, czy wręcz planszówek w ogóle. Na zorganizowanej w Muzeum Powstania Warszawskiego premierze Małych powstańców zjawili się przedstawiciele poważnych mediów, a organizatorom bardzo zależało na pokazaniu nowej gry Egmontu jako doskonałej propozycji dla rodziców, którzy chcą zainteresować swoje dzieci historią Polski i przy okazji razem z nimi pobawić się nad planszą. Przy stolikach, obok młodych harcerzy, zasiadali dziennikarze, a nawet jeden z kombatantów powstania, by razem prześcigać się w doręczaniu polowej poczty.
Pytanie, które stawiałem sobie dopóki nie zagrałem, było banalnie proste: czy osobę zorientowaną w grach planszowych Mali powstańcy również mogą zainteresować?
Już pierwsza partia pozwoliła mi na nie odpowiedzieć twierdząco.
Celem graczy jest zebranie jak największej liczby punktów za roznoszone po okupowanej Warszawie poczty. Chociaż będą oni prześcigali się w zdobywaniu punktów, muszą jednocześnie uważać na to, aby czas na doręczenie danego listu nie minął. Każdy z nich należy dostarczyć w ciągu pięciu rund od momentu pojawienia się na planszy. Potem jest za późno – Niemcy opanowują kolejną część Warszawy. Kiedy zbyt wiele listów nie zostanie doręczonych, Warszawa upadnie. Zawrócić historii i ocalić miasta mali powstańcy nie mogą, ale ich klęska oznacza również dla niego potężny cios. Dlatego muszą czasami przestać podkradać sobie misje i razem bronić się przed przegraną.
System rozgrywki jest nieco podobny, choć mniej wysublimowany, Ticket to Ride. Gracze wybierają rozkazy określające dwie lokacje, pomiędzy którymi trzeba przenieść korespondencję. Mogą poruszać się ulicami i kanałami. Im dłuższa trasa, tym więcej punktów. Gra się do wyczerpania rozkazów albo upadku miasta. Proste, ale stwarza duże pole do popisu.
Punkty ruchu pochodzą z kart, których każdy gracz ma pięć. Dają one od 1 do 5 punktów, które można rozdzielić w każdej rundzie pomiędzy wszystkich troje powstańców przynależnych każdemu z graczy. Karty mają też opcjonalne zasady pozwalające biec kanałami albo wykonywać niestandardowe posunięcia. Zużyte karty wracają do ręki razem, kiedy zużyjemy wszystkie.
Do gry dołączona jest broszura przybliżająca historię powstania. Zamierzeniem autorów było stworzenie atrakcyjnego pretekstu dla rodziny, żeby porozmawiać o historii. Jak tłumaczył Patryk Blok, przedstawiciel Egmontu, "samej faktografii tutaj nie ma". Gra ma zachęcić do samodzielnych poszukiwań albo uważniejszego słuchania na lekcjach historii. Plansza jest kolorowa, nie czuć nad nią defetystycznego ducha. Nie ma też przemocy. Nawet patrol niemiecki, kiedy złapie małych powstańców, bezkrwawo odprowadza ich do więzienia, z którego Ci uciekają już w następnej rundzie.
Co najważniejsze dla fana planszówek: autor, na równi z popularyzacją wiedzy o powstaniu, postawił sobie rozpowszechnianie tej formy spędzania wolnego czasu. Jak powiedział tak zrobił – zaprojektował grę zgodnie z prawidłami sztuki i oby odniósł sukces. To z pewnością kolejny krok w zaprowadzeniu planszówek z powrotem pod strzechy.