Powodów kilka według Wilka

Dlaczego nie gramy na planszy?

Autor: Tomasz 'Wilczek169' Szulc

Powodów kilka według Wilka
Chińczyk, warcaby, Monopoly, czy domino. Bądźmy szczerzy. Wielu ludziom, tylko takie tytuły przychodzą na myśl, gdy wspomni się o grach planszowych. Podobnie jest też w kwestii karcianek. Spora część powie: wojna, kuku, makao, a niektórzy nie znają nawet prostego, wydawać by się mogło, pokera. Dlaczego tak jest? Nie jestem jednym z badaczy rynku i nie prowadzę na ten temat żadnych ankiet, czy innych wywiadów, ale z własnego (niedużego, ale zawsze) doświadczenia, wnoszę, iż powodów jest przynajmniej kilka.

Wystarczy rzucić

Jednym z nich jest wygoda. Mam na myśli konkretnie fakt, że dla niektórych najlepszą zabawą przy planszy jest, po prostu, rzucanie kością i poruszanie pionkiem. Co będzie to będzie. Nie trzeba nic planować ani wymyślać wielkich strategii. Wystarczy rzucić, policzyć i przesunąć. Dla takich graczy znane chyba na całym świecie Scrabble są zbyt męczące, ponieważ trzeba wysilić kilka szarych komórek do ułożenia słowa, natomiast szachy to czarna "strategiczna" magia ("Planować kilka ruchów do przodu? Po co?"). Oczywiście, nie chowam urazy do takich osób. Im po prostu taka rozrywka nie pasuje i nie zamierzam umieszczać tu słowa krytyki na ich temat.

Czas zagrać

Drugą rzeczą jest czas, a właściwie jego brak. Rodzina, dom, praca i inne ważne sprawy zabierają go nam w dużym stopniu, przez co na grę w bardziej rozbudowane propozycje nie zawsze możemy sobie pozwolić. Samo rozłożenie elementów i przygotowanie do gry potrafi być czasochłonne. Natomiast przy nowych tytułach pozostaje jeszcze kwestia przeczytania instrukcji. Co więcej, nie wystarczy przecież tylko jej lektura. Wszak trzeba zrozumieć wszelkie zasady oraz wytłumaczyć je siedzącym wokół stołu współgraczom. A zegar tyka.

Nic nie widziałem, nic nie słyszałem

Następną kwestią, przyczyniającą się do takiej, a nie innej, ilości graczy przy planszy, jest najzwyklejsza na świecie niewiedza. Bywa, że rodzice nie grają (bo nie lubią na przykład), a znajomi lubują się w popołudniach spędzonych przed telewizorem lub (przy odrobinie szczęścia) na boisku. W efekcie nie ma z kim grać, a skoro nie ma z kim grać to po co kupować coś, czego głównym zadaniem będzie leżenie na półce i zbieranie kurzu. W taki sposób kółko się zamyka. Wychodzi na to, że o planszówkach nie wiemy praktycznie nic, z wyjątkiem tego, iż takowe istnieją. Oczywiście dziś, w dobie wszechobecnego dostępu do sieci zwanej Internetem, problem ten nie jest już tak aktualny, jak to było te dziesięć czy piętnaście lat temu. Wspomnieć jednak o tym nie zawadzi.

Jedz synku, jedz

Kolejnym argumentem w mojej, jakże rozpasłej liście jest fakt, który do niedawna dotyczył mnie osobiście. Cóż to takiego? Po prostu sparzyłem się na kilku nieciekawych tytułach. "Nie wiesz, póki nie spróbujesz" - takie powiedzenie mogliśmy słyszeć od naszych babć, gdy nie chcieliśmy zjeść jakiejś nowej, niespotkanej dotąd potrawy. Mieliśmy szczęście jeśli serwowane danie faktycznie nam smakowało, bo zachęcało do dalszego próbowania. W przeciwnym wypadku, mówiliśmy: "A nie mówiłem?" i dalsze odkrywanie schodziło na dalszy plan.

Tak właśnie było w moim przypadku. Nowe gry przy których siadałem ze znajomymi , okazywały się albo mało ciekawe albo nudziły się po dwóch, trzech rozegranych partiach. Później, gdy słyszałem propozycję zagrania w "jakąś" planszówkę, przewracałem tylko oczami i szukałem wymówki, by się z tego wymigać. Byłem przekonany, że nic przy planszy nie może mnie wciągnąć na dłuższy czasu.

Przybyłem, zobaczyłem

Ale wiele rzeczy się w życiu zmienia. Ja akurat zmieniłem pracę, w której, jak to zwykle bywa, poznałem nowych ludzi. Wśród nich był zapalony planszówkowiec. Wiele opowiadał o grach planszowych i związaną z nimi dobrą zabawą, a po jakimś czasie zaprosił mnie do gry ze swoimi znajomymi. Moje podejście było nieco sceptyczne, ale stwierdziłem: "Co tam. Może faktycznie będzie ciekawie. Spróbować mogę". Pojechałem i zagrałem, przy okazji świetnie się przy tym bawiąc. "Wesoła kompania" znajomych i niezwykle ciekawe gry zdziałały swoje. Chciałem więcej. Umawialiśmy się na kolejne spotkania i kolejne rozgrywki wciągały mnie coraz bardziej. Ściślej mówiąc – złapałem bakcyla. Co więcej, oprócz rzucania kośćmi, przesuwania pionka, ciągnięcia kolejnych kart i planowania następnego ruchu, zacząłem interesować się tematem planszówkowym w szerszym zakresie, a cała sytuacja nauczyła mnie, iż nie należy całkowicie zamykać się w doborze swojego hobby. Nigdy nie wiadomo, co może się nam spodobać.

Dla chcącego...

I tu właśnie mieści się sedno sprawy, bo najważniejszym aspektem tego, iż gramy w planszówki jest to, że zwyczajnie chcemy w nie grać. Brak czasu, na przykład, nie jest dla nas przeszkodą tak wielką żeby jej nie przeskoczyć. Organizujemy go sobie tak, by znalazła się w nim luka, w którą można wpisać „planszowe granie”. Jeśli nie byłoby chęci, taka rezerwa nie znalazłaby się w naszym terminarzu. Bo przecież "muszę sprzątać" (cały dzień, a jakże), "wstaję rano do pracy" (i prześpię przez to dwanaście godzin?), a także wiele, wiele innych wymówek. Zresztą plansza nie jest tu wyjątkiem. W końcu każde hobby wymaga jakiegoś pokładu czasu i energii. I tylko od nas zależy, że te rezerwy spożytkujemy przy planszy, grając w ping ponga, jeżdżąc na rowerze, czy też kopiąc piłkę nożną.

I na koniec, słów kilka

Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wszystkim wytrwałości w dalszym graniu, kopaniu i wszelkim innym rodzajom hobby. Wszak, bez takiej "odskoczni" może być strasznie nudno, a co ważniejsze, każde inne zajęcie, niż siedzenie przed serialem telewizyjnym rozwija nas, w taki czy inny sposób. Pamiętajcie o tym.