Potwory w Tokio

Let`s play on ashes of Tokio!

Autor: Paweł 'BeeRee' Spryszyński

Potwory w Tokio
Nie znam ludzi którzy nie lubią sobie ostro porzucać kośćmi, niszcząc przy okazji jakieś większe miasto, takie na przykład Tokio. Czy Ty też lubisz czasem przewrócić wieżowiec w drodze do pracy? Jeśli tak, to Potwory w Tokio są właśnie dla Ciebie!

Chyba widziałem potwora

Najważniejszą częścią gry są kości. Jest ich łącznie osiem. Sześć czarnych, którymi rzucają wszyscy i dwie zielone, które otrzymać można w efekcie zakupienia karty. W pudle z grą znajduje się także plansza, na której zilustrowano płonące wybrzeże Tokio. Obrazek jest bardzo ładny, a sama plansza to jednoczęściowy kawałek tektury wysokiej jakości. Znajdziemy również 66 fantastycznie zilustrowanych kart. Do niektórych z nich są dołączone specjalne żetony, gdyż są to karty które możemy wykorzystać kilkakrotnie, albo przejąć działanie innej karty. Dostajemy również znaczniki energii. Nie ma podanej konkretnej ilości, jednak nie zauważyłem by kiedykolwiek ich zabrakło. W pudle znajdują się też pionki. Są to wycięte kartoniki w plastikowych podstawkach. Ostatni element, to ruchome plansze potworów. Zaznaczać będziemy na nich ilość życia oraz punktów zwycięstwa. 

 

Let`s make some mess!

Przed rozpoczęciem rozgrywki należy położyć planszę - a jakże - na środku stołu, potasować karty, odkryć trzy pierwsze i ułożyć obok planszy. Kolejny krok to wybranie potworów, czyli pionków i ich plansz. Należy rozstawić się wokół miasta, nie w nim. Zaczyna ten kto najbardziej przeraźliwie ryczy. Bardzo zabawna i oryginalna zasada. Kolega zawsze próbuje przekonać wszystkich, że to jego żona jest w tym najlepsza.

Gra polega na tym, by stać się najpotężniejszym albo ostatnim potworem w Tokio. Możemy wygrać poprzez zdobycie dwudziestu punktów zwycięstwa lub wyeliminowanie przeciwników. Każdy z graczy w swojej turze rzuca kośćmi. Może przerzucić dowolne z nich jeszcze dwa razy, po czym rozlicza znajdujące się na nich symbole. Jeśli wyrzucimy trzy takie same cyfry, otrzymujemy tyle punktów zwycięstwa ile naniesiono na widocznej ściance. Na przykład gracz wyrzucił trzy dwójki. Otrzymuje w ten sposób dwa punkty. Każda kolejna dwójka w tej turze to kolejny punkt. Symbol błyskawicy oznacza, że pobieramy znaczniki energii, która jest potrzebna do zakupu kart. Łapka to atak, jeśli nikogo nie ma w Tokio to jedną z łapek musimy poświęcić na wejście, reszta ataków się marnuje. Taka sytuacja może się pojawi się tylko na początku gry, gdyż jak wspomniałem wszyscy rozpoczynają poza planszą. Jeśli ktoś natomiast w Tokio jest, to atak skierowany jest w niego. Osoba, która otrzymuje obrażenia może zdecydować, czy chce pozostać w mieście, czy z niego wyjść. Zasada walki jak widać jest prosta. Potwór w Tokio atakuję te poza miastem i odwrotnie. Serduszko natomiast to leczenie, wyjątek stanowi przebywanie w mieście, tam leczyć się nie można. Dlatego trzeba czasami opuścić stolicę Japonii. W swojej turze za zgromadzoną energię można zakupić karty. Jest ich mnóstwo i mają bardzo różne zastosowanie. Jedne dadzą nam punkty zwycięstwa, inne dodatkową kość, jeszcze inne możliwość przerzucania kości i wiele innych.

Fajnie rozwiązany też jest system walki w rozgrywce na pięć i sześć osób. W tej kompilacji w Tokio poza Centrum jest jeszcze jedno pole, w którym może się znaleźć drugi potwór. Jest to Zatoka. W jednym momencie może się w takim razie w Tokio znaleźć dwóch graczy. System walki się nie zmienia. Potwory w mieście biją te poza nim sobie wzajemnie nie robiąc krzywdy.

Ale po co w ogóle wchodzić do tego Tokio, skoro wszyscy atakują, tego który wszedł? A no po punkty zwycięstwa. Za każdym razem kiedy wejdziemy do miasta dostajemy jeden punkt, za każdym natomiast razem kiedy przetrwamy w nim całą kolejkę dostajemy dwa punkty. Ostrożni częściej przeżywają, ale kto nie ryzykuje ten nie zdobywa nic.

Podsumowanie

Potwory w Tokio to gra, którą warto mieć. O ile tak naprawdę lubi się negatywną interakcję i chaotyczną losowość. Co prawda można na nią wpływać kartami i przerzucaniem, ale dawka losu jest tu niesamowicie duża. W Potwory można pograć zarówno we dwoje, kiedy dłuży się wieczór, jak i w sześcioro na imprezie. Mam wrażenie jednak, że na więcej osób gra działa lepiej. Lubię usiąść wieczorem z narzeczoną i porzucać tymi jakże zacnymi kostkami, ale dużo bardziej podoba mi się rozgrywka w gronie 4-6 osób. Nie zauważyłem również żadnej bariery, która stwarzałaby problem grania dorosłych i dzieci razem ze sobą. No może poza tym, że starsi gracze będą bardziej świadomie podkładać sobie przysłowiowe świnie, a nawet celowo podbierać karty w myśl zasady: "Może nie wygram, ale ty też nie...". Mnogość tych kart sprawi też, że nieprędko trafimy na wszystkie. W połączeniu z losowością w postaci kostek zapewnia nam bardzo wiele unikalnych rozgrywek.

Wykonanie gry jest pierwszorzędne. Dedykowane kości wykonane są dobrze, są większe niż standardowe "chińczyki" i bardzo dobrze trzymają się w ręku. Co do tego jak się turlają, też nie można mieć zastrzeżeń. Ikony na nich są bardzo czytelne. Grafiki na kartach, planszach i pudełku są bardzo klimatyczne. W ogóle całość jest bardzo dobrze wykonana. 

Można by się jedynie przyczepić, że niektóre karty nie są zbalansowane. Są karty tanie i dobre, ale są i takie, które są mało przydatne pomimo tego, że są drogie. Kolejną wadą jest możliwość odpadnięcia z gry. Jeśli zdarzy się to na początku rozgrywki, to wyeliminowany gracz może się nudzić nawet przez 20 minut.

Plusy:

Minusy:

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za przekazanie gry do recenzji.