Planszówki na Narodowym

Narodowy sport Polaków

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Planszówki na Narodowym
W niedzielę 29 września odbył się festiwal gier planszowych w Warszawie. W związku z ulokowaniem imprezy pod dachem – i to nie byle jakim – nazwano go Planszówkami na Narodowym. Już sam ten fakt sprawił, że sięgnąłem po kalendarza, grubą krechą podkreśliłem datę i skoro świt byłem gotów, aby udać się na festiwal. Obserwowałem wydarzenie uważnie, wszędzie zajrzałem i w ten oto sposób zebrałem spostrzeżenia, którymi chciałbym się podzielić.

Festiwal poprzedzony był całkiem sporą kampanią reklamową. Na portalach społecznościowych odliczano dni do jego rozpoczęcia, a i na mieście widać było gdzie niegdzie plakaty reklamowe. Nic więc dziwnego, że na miejscu pojawiła się bardzo pokaźna rzesza odwiedzających. Przybyli gracze z olbrzymim stażem, weterani wielu pól bitewnych, jak i rodziny z zaledwie kilkuletnimi pociechami. To pokazuje jak wielkie jest zapotrzebowanie mieszkańców stolicy na tego typu wydarzenia. Uprzedzając szczegółowy opis muszę napisać, iż tegoroczny rozmach imprezy uderzył we mnie.

Ulokowanie festiwalu na Stadionie Narodowym to jedno. Wiadomo, obiekt sam sobie przyciąga ciekawskich, jednakże impreza nie udałaby się bez szczegółowo zaplanowanej organizacji i odpowiednich atrakcji. Szczerze mówiąc już dawno nie widziałem takiej ilości wolontariuszy. To niesamowite, jak wiele osób poświęciło swój czas celem obsługi odwiedzających. Co więcej, poziom doinformowania personelu stał na bardzo wysokim poziomie. Nie było żadnego problemu z uzyskaniem odpowiednich informacji na temat co, gdzie i jak. A jeśli ktoś nie lubi zadawać pytań, to w kilku widocznych miejscach ulokowano telewizory wyświetlające harmonogramy turniejów czy rozkład sal. A jeśli już o nich mowa, to w tym elemencie organizatorzy także zasłużyli na medal. Zorganizowano odpowiednio duże, a nawet bardzo duże games roomy, a także sale wystawców, które w zasadzie pełniły podobną funkcję. Osobne pomieszczenia zarezerwowane były na turnieje, chociaż segment gier wytypowanych do nich był stricte familijny. Co mnie bardzo zaskoczyło, to sala gier, czy raczej zabaw dla najmłodszych. Ale to takich zupełnie najmłodszych, tj. dzieci od drugiego roku życia. Olbrzymie brawa dla organizatorów za to rozwiązanie!

Na games room dla zaawansowanych graczy przeznaczono bardzo dużą salę oraz odpowiednio dobrze wyposażoną wypożyczalnię gier. Tytułów było co niemiara, wybór był bogaty. Przynajmniej na początku, bo skala zainteresowania zaskoczyła chyba nawet organizatorów. Dość szybko bowiem zabrakło wolnych stolików. Na szczęście, wykładzina na podłodze okazała się miękka i ciepła, w rezultacie czego także szybko została zajęta przez graczy. Po raz drugi podkreślę więc, jak wielkie zainteresowanie wzbudzają takie wydarzenia. Turnieje także cieszyły się dużym zainteresowaniem, zwłaszcza w popularnego Superfarmera oraz Rancho. Często startowały całe rodziny współzawodnicząc między sobą.

\

Jeśli zaś chodzi o wystawców, to tutaj czuję dość spory niedosyt. Nie było stoiska firmowego Galakty, chociaż część asortymentu można było nabyć w na stoisku jednego z obecnych sklepów. Także po Rebelu spodziewałbym się większej ilości sztuk gier, bowiem o godzinie 16 część najbardziej chodliwych tytułów była już wykupiona. Zawiedli także pomniejsi wydawcy, m.in. Bard. Za to Egmont oraz Granna potraktowały festiwal bardzo poważnie i chwała im za to. Zakładam, iż za ten stan rzeczy organizator nie ponosi winy, ale jednak mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej, bo i w tym zakresie zainteresowanie ze strony odwiedzających było duże.

Czy organizatorzy zaliczyli jakieś wpadki? Jeśli już mam się czepiać, to tylko jedna była bolesna. Wychodząc poza drzwi wejściowe trzeba było zdać wejściówkę tylko po to, żeby wracając na imprezę po trzech minutach pobrać nową. Było to o tyle uciążliwe, że zapisując się na turniej trzeba było podać numer wejściówki, w rezultacie czego po wyjściu na kawę lub zejściu po bratanka do szatni musiałem niezwłocznie zaktualizować swój zapis na turniej. W jednym z przypadków dwukrotnie. Była to chyba najpoważniejsza luka organizacyjna. Mógłbym się przyczepić jeszcze do dosłownie kilku mniejszych spraw, ale raz że mogły być one poza zasięgiem organizatorów (ochroniarz działający w myśl zasady "mi myśleć nie kazano”), a dwa – to były naprawdę drobniutkie detale nie rzutujące na całość.

Niedawno miałem okazję czytać relacje z konwentu w Krakowie, który okazał się blamażem organizacyjnym. Wiele zarzutów postawiono organizatorom niedawnego Polconu w Warszawie. Osobiście proponowałbym, aby osoby odpowiedzialne za tamte konwenty zwyczajnie napisały do Stowarzyszenia „Rozwiń się” celem zdobycia wiedzy z zakresu "know-how”. Stowarzyszenie nie tylko stawia na rozwój innych osób, ale także samo jest przykładem, że potrafi zaproponować bardzo wysoką jakość organizowanych przez siebie wydarzeń.

Niniejsza relacja powstała zaledwie kilka godzin po zamknięciu festiwalu. Jest więc pisana na gorąco i na pewno emocjonalnie. Mimo to zupełnie na chłodno muszę jasno stwierdzić: za rok życzyłbym sobie identycznej imprezy. Dziękuję organizatorom oraz wolontariuszom za kawał świetnej roboty. Oby tak dalej!