Pan tu nie stał: Cinkciarz

Wymień to jeszcze raz

Autor: Marcin 'Karriari' Martyniuk

Pan tu nie stał: Cinkciarz
Po walce o wymarzony towar ze sklepowych półek w Pan tu nie stał i wojażach w Demoludach, przyjdzie nam zabawić się w nielegalny obrót walutami. Czy wraz z nazwiskiem słynnego Reinera Knizii na pudełku, to wystarczająca zachęta, by sięgnąć po Cinkciarza?

Tym razem Egmont zaserwował nam modyfikację jednej ze starych gier Reinera Knizii, czyli Money!, tym samym tworząc kolejną odsłonę serii Pan tu nie stał, w której już dwukrotnie przyszło nam przenosić się w czasy PRLu. Pierwsza edycja doczekała się nawet nominacji do Golden Geek Best Card Game w 2007 roku. Ciekawostką cyklu są z pewnością odmienne zasady i tematyka każdej kolejnej części.

Zbliżeniowo czy na PIN?

Niewielkie pudełeczko mieści w sobie planszę banku, 5 kart z pociętą gazetą, instrukcję, 75 kart pieniędzy i 12 kart monet. Przygotowanie niewielkiej liczby elementów pochłania zaledwie chwilę – plansza banku ląduje na środku stołu, a po jego bokach kładziemy po 4 odkryte karty pieniędzy. Reszta kart będzie tworzyła talię, zaś sami gracze otrzymują z niej po 6 kart pieniędzy i po 1 gazecie. Można zaczynać.

W trakcie zabawy przyjdzie nam wymieniać różne spośród 7 walut (np. złotówki, funty i dolary) w nominałach od 10 do 60, by sprawić, że nasz portfel pęknie w szwach. Koniec gry następuje w momencie wyczerpania talii, zaś na poszczególne rundy składają się poniższe ruchy:

Teoretycznie przechwycenie 4 kart kosztem 1 z ręki może wydawać się kuszącą opcją (waluta i jej ilość zapisana na karcie nie ma znaczenia), ale czasem warto się powstrzymać, by przesadnie nie zdywersyfikować swojego portfela. Powód jest prosty – na koniec gry dochodzi do zliczania pieniędzy i otrzymujemy bonusy oraz kary za dużą lub śladową ilość waluty. Jeżeli wartość kart danej waluty przekracza 200, to gracz otrzymuje dokładnie tyle punktów, ile pieniędzy znajduje się na kartach (np. 260 zł to 260 pkt). Może się jednak zdarzyć sytuacja, w której gracz nie osiągnie pułapu np. 200 dolarów i w konsekwencji ze 150 dolarów dostanie tylko 50 pkt (prowizja zawsze wynosi 100). Ponadto gracze otrzymują punkty za zestawy 3 kart o wartości 20 lub 30. Ot i cała filozofia.

W Cinkciarzu przyjdzie nam więc spędzić sporo czasu na przeliczaniu naszych funduszy i szans na ich powiększenie. Oczywiście z prawa do wymiany w trakcie tury można rezygnować, a w myleniu przeciwnika pomagają nam jeszcze karty gazet, które sugerują, że wykładamy na stół więcej pieniędzy, niż faktycznie na niego trafia. Blef bywa pomocny, lecz w skali całej zabawy nie odgrywa on szczególnie znaczącej roli.

Czuję pieniądz!

Jedna partia to zajęcie na raptem kilkanaście minut nawet w maksymalnej grupie 5 osób. Wtedy też rozgrywka bywa najciekawsza – w minimalnym, trzyosobowym gronie wymiany zbyt często sprowadzają się do czerpania kart z banku, a konieczność liczenia wartości pozyskanych przez rywali kart zostaje ograniczona, co zmniejsza zaangażowanie w grę. Szkoda, że Knizia, tworząc mechanikę, nie wykorzystał w jeszcze jakiś dodatkowy sposób, różnorodności użytych w grze walut, bo poza podliczaniem punktów nie mają one znaczenia i rozgrywka jest tak banalna, że szybko zaczyna nużyć przez brak emocji i niską liczbę możliwych ruchów. Są one szybkie i nieskomplikowane, trwają dosłownie chwile i nie ma wielu szans na kombinowanie czy podkładanie świń przeciwnikom. Klimatu też nie uświadczymy zbyt wiele. Wyczuwalna jest za to losowość – od uzupełnianych z talii kart banku może zależeć cała nasza taktyka, choć i tak najważniejsze pozostaje liczenie i odgadywanie ruchów rywali.

Bardzo dobre wrażenie sprawia wykonanie. Karty są grube i wytrzymałe na wygięcia, a towarzyszące im grafiki Marka Szyszko nie dość że ładne i szczegółowe, to jeszcze pozwalają zapoznać się graczom z wizerunkami innych walut. Plansza banku to tylko kartonowy kwadracik, zaś instrukcja spełnia swą rolę, choć trafił się też śmieszny błąd – otóż wg instrukcji do gry może zasiąść nawet 6 graczy, podczas gdy według pudełka 5 (właściwa opcja).

Można więc powiedzieć, że trend serii został utrzymany również w Cinkciarzu. Porządne wykonanie spotyka się prostą mechaniką pozwalającą na ogarnięcie reguł zabawy w oka mgnieniu, lecz zbyt prostą, by była ona w stanie zatrzymać graczy na dłużej. Zdecydowanie nie można nazwać Cinkciarza pozycją godną rozegrania kilku partii z rzędu. Najlepiej sprawdza się jako wprawka przed poważniejszym tytułem, lub w sytuacji, gdy chcemy zagrać w coś niezobowiązującego albo nawet zainteresować młodego członka rodziny planszówkami.

Plusy:

Minus:

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.