» Recenzje » Niagara - pierwsze wrażenia

Niagara - pierwsze wrażenia


wersja do druku
Redakcja: Joanna 'Ysabell' Filipczak
Ilustracje: BoardgameGeek

Niagara - pierwsze wrażenia
Nie, mój kajaczek... on spada!


Zagrałem w Niagarę, laureata prestiżowej Spiel des Jahres, w Games Roomie podczas ostatniego Imladrisu i wciągnęło mnie. Zdecydowałem się, że kiedy tylko wpadnie mi trochę grosza kupię ją sobie i będę pocinał ze znajomymi, którzy lubią mniej skomplikowane planszówki. Tajemnicze zrządzenie losu chciało, żebym wraz z lubelską (tym razem) drużyną kalamburową "Pałomioty" wygrał ją w pokazywankach jeszcze podczas tej samej imprezy! Po kilku partiach stwierdziłem – wreszcie gra dla mnie: lekka, niezdominowana przez bezduszną matematyczną kalkulację, o idealnie wyczuwalnej równowadze pomiędzy kombinowaniem i przesuwaniem fajnych pionków po kolorowej planszy.

Gra polega na tym, żeby za pomocą kajaków pływać po tytułowej rzece (nieubłaganie zmierzającej do wodospadu) i zbierać różnokolorowe klejnoty. Ten, kto zbierze jako pierwszy siedem dowolnych kamyczków, pięć w różnych kolorach, albo cztery w jednym, wygrywa. O tym, o ile pól poruszymy nasze łódki, decyduje liczba na wystawionej przez nas karcie ruchu. Są one jednorazowe (ich wartości zawierają się pomiędzy jeden i sześć) i razem wracają na rękę z momentem wykorzystania wszystkich naszych kart.

Wygląda prosto i zwyczajnie, ale pikanterii rozgrywce dodają dwa fakty. Po pierwsze – można zbierane kamyki podkradać innym graczom z łódek. Po drugie – rzeka płynie z trudną do przewidzenia szybkością. Ta bowiem zależy od wartości najniższej karty ruchu, wyłożonej w danej turze przez graczy, oraz modyfikatora pogody, również zależnego od ich decyzji (każdy ma po jednej specjalnej karcie, która pozwala zamiast ruchu przyspieszyć lub spowolnić nurt). Tak więc jednym razem rzeka może niemal stać w miejscu, żeby w kolejnej kolejce ruszyć pełną prędkością, zabierając sześć spośród dziewięciu przesuwających się wzdłuż koryta plastikowych pól (a wraz z nimi kajaki nieostrożnych graczy) w otchłań wodospadu.

Jeżeli gramy zachowawczo, gra toczy się spokojnie, powoli i potrafi znudzić. Jednak kiedy gra się ostro, przyspieszając nurt rzeki, kradnąc sobie klejnoty i czyhając tylko na pomyłki rywali, Niagara nabiera rumieńców. Adrenalina skacze, korzystne układy kart ruchu wywołują niekontrolowane wybuchy radości, niekorzystne powodują popadanie w skrajne stany depresyjne: "kurczę, mój kajaczek... przecież on spada...".

Frajdą samą w sobie jest czynność poruszania nurtu rzeki. Dokłada się na jego początku nowe okrągłe pola, co powoduje zrzucenie pól najbliższych krawędzi wodospadu z drugiej strony planszy. W samym dole rzeki koryto rozdziela się na dwie odnogi, dzięki czemu woda płynie u ujścia relatywnie wolniej. Sprawia to, że sam wodospad jest raczej przestrogą przed zbytnim szarżowaniem, niż realnym zagrożeniem dla naszych kajaczków. Łódki spadają z niego bardzo rzadko, ale za to efektownie.

Jedynym mankamentem, poza niewielką dynamiką kiedy gramy zachowawczo, jest zjawisko kingmakingu. Doszło podczas jednej z moich rozgrywek do sytuacji, kiedy trójka graczy miała jednakowe szanse na zwycięstwo – próbowali właśnie oprzeć się rwącemu nurtowi i dowieść ostatnie klejnoty na plażę. Czwarty gracz, pozbawiony szans na zwycięstwo, mógł ukraść klejnoty jednemu z graczy i w ten sposób odebrać mu możliwość zwycięstwa. Wydaje mi się, że ta sytuacja może się powtórzyć podczas jakiejkolwiek innej rozgrywki w Niagarę. Ale żeby wyeliminować ten problem wystarczy dżentelmeńska umowa, że wrednych metod tego typu nie stosujemy.

Plusem Niagary jest to, że można z łatwością nauczyć w nią grać osoby zupełnie nieobeznane z tematyką planszówek. Sprawdziłem to empirycznie i operacja zakończyła się powodzeniem. Również zakres tolerancji od trzech do pięciu osób potrzebnych do zagrania jest wygodny i raczej typowy dla gier familijnych.

Niagarę wydał w polskiej wersji Egmont w przystępnej cenie niecałych stu złotych. Polecam tę grę wielbicielom dalekich od "mózgożerów" lekkich gier familijnych, w których trzeba trochę pokombinować.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tagi: Niagara | Egmont



Czytaj również

Niagara
Tylko martwe ryby płyną z prądem
- recenzja
Jenny Finn
Zbrodnia i kara według Mignoli
- recenzja
Lucky Luke #27: Dwudziesty pułk kawalerii
Dyplomata Luke
- recenzja
Dungeons & Dragons: Zło u Wrót Baldura
Nie ma jak w domu
- recenzja
Tykko z pustyni
Taki sobie spin off
- recenzja
Świat Mitów. Herakles
Historia życia herosa
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.