Draftozaur

Niby dinozaury ale prawie jak cuda!

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Draftozaur
Chyba każdy szanujący się miłośnik planszówek kojarzy przynajmniej 7 cudów świata. A gdyby tak zminiaturyzować słynny tytuł i dopasować mechanikę oraz tematykę do najmłodszych graczy? Wówczas powstałby Draftozaur.

Na pierwszy rzut oka porównanie obu gier może wydawać się karkołomne, zwłaszcza jeśli patrzy się na niewielki gabaryt pudełka oraz obrazek tyranozaura. Dlaczego teza ta ma rację bytu, wyjaśnię w kolejnych akapitach. Dość jednak napisać, że autorem gry jest Antoine Bauze, projektant odpowiedzialny za wspomniane Cuda świata, a w pracy nad tytułem pomagali mu Ludovic Maubanc (Mr. Jack, Cyklady), a oprócz niego również Théo Rivière oraz Corentin Lebrat.

Mimo że pudełko jest niewielkie, to warto zajrzeć do jego wnętrza, które skrywa 5 dwustronnych planszetek – po jednej na gracza – oraz worek pełen drewnianych pionków dinozarów. Jest ich dokładnie 60, a wśród nich występuje 6 gatunków, które różnią się nie tylko kształtem, ale i kolorem pionka. Wszystkie zaś stanowią wspólną pulę graczy. Poza tym, w skład zestawu wchodzą kartonowe miseczki, płócienny woreczek oraz dedykowana kostka. Całość prezentuje się bardzo estetycznie i z pewnością przypadnie do gustu szerokiemu gronu odbiorców.

Jak zamienić dinozaury w punkty?

Projektowi planszetki należy przyjrzeć się nieco bliżej, bowiem pełni ona nie tylko rolę technicznego miejsca ustawiania pionków, ale też w kluczowy sposób decyduje o punktacji na finiszu zabawy. Co do zasad, na planszy widoczne są dwie podstawowe linie graniczne: rzeka rozdzielająca planszetki na obszar zachodni (wulkan) i wschodni (szkielet), oraz górskie pasmo wyznaczające zalesioną północ i góry południa. Taki układ byłby jednak zbyt prosty. Każde z tych dużych terytoriów podzielono więc na mniejsze obszary, które faktycznie przynależą do dwóch podstawowych zaszeregowań.

Przykładowo "Preria miłości" jest niewielkim polem, przynależącym jednocześnie do gór i do lewego brzegu, czyli wulkanu. Ma to olbrzymie znaczenie w trakcie zabawy. Dodam też, że każda ze stref podlega podobnej kombinacji dwóch głównych obszarów. Wyjątek stanowi znajdująca się pośrodku rzeki wyspa, będąca niezależnym terenem, co również jest dosyć istotne.

Jaki ma to związek z mechaniką gry? Przede wszystkim, każdy obszar ma swoją specyfikę punktowania. Punkty otrzymujemy na przykład za największą różnorodność dinozaurów, każdą parę, zestaw gadów tego samego typu (czyli koloru) oraz przewagę nad rywalami w posiadaniu pionków wskazanego koloru itd. Na pierwszy rzut oka widać więc, że trzeba będzie kombinować, by sałatka punktowa obrodziła w profity. Mogłoby się wydawać, że to nic trudnego, jednakże jak zwykle pojawia się tutaj pewne "ale". Wyjaśnię to w opisie mechaniki rządzącej zabawą.

Wypada też wspomnieć, że przed rozpoczęciem partii trzeba dokonać wyboru pomiędzy letnią a zimową planszą. Letnia umożliwia jako takie planowanie, zimowa jest bardziej sytuacyjna i warto po nią sięgnąć dopiero po rozegraniu kilku partyjek na pierwszej stronie.

Zasiedlamy planszę dinozaurami.

Przede wszystkim, każdy uczestników rozpoczyna zabawę ze swoim koszyczkiem oraz losowymi pionkami dinozaurów dobranymi z woreczka. Ich ogólna liczba uzależniona jest od wielkości grona graczy; nadmiarowe nie biorą oczywiście udziału w grze. Pierwszy gracz rzuca sześcienną kostką, która określa, gdzie postawić dinozaura. Opcji jest kilka: może to być lewy brzeg bądź prawy, las lub pustynia. Mamy w tym przypadku sporo rozwiązań, gdyż jak zaznaczyłem, te obszary składają się z kilku pól. Niekiedy warunki są jednak nieco trudniejsze i musimy trafić np. na miejsce, gdzie nie ma żadnego gada albo takie, na którym nie umieszczono jeszcze tyranozaura. I tu już zaczyna się kombinatoryka.

Należy nadmienić jeszcze o dwóch zasadach: po pierwsze, gracz turlający kostką w danej rundzie, nie musi przejmować się rezultatem i może wystawić pionek, gdzie mu się podoba. Po drugie, jeśli gracze nie mogą lub nie chcą ustawić gada zgodnie z rezultatem, wówczas mogą zesłać go na wyspę. Każdy taki zasób zapewnia jeden punkt na finiszu zabawy.

Co się jednak dzieje potem? Ano, koszyczek ze wszystkimi pozostałymi gadami przekazywany jest graczowi obok, po czym kolejny gracz turla kostką. Następnie reszta uczestników musi ponownie wybrać po jednym pionku i umieścić go na swojej planszetce zgodnie z rezultatem rzutu. Runda trwa do momentu, aż wszystkie dinozaury opuszczą koszyczki, wypełniając tym samym plansze graczy. Czy coś to przypomina? Oczywiście, że tak: 7 cudów świata – to jest dokładnie ten sam mechanizm draftu. Po rozegraniu przewidzianej liczby tur, należy podliczyć uzyskane punkty, wynikające z poziomu realizacji zadań, które wyznaczają poszczególne obszary, podsumować je i wyłonić zwycięzcę. To wszystko!

Cuda dla najmłodszych.

Gdzieś spotkałem się z opinią, że Draftozaur to 7 cudów świata przeznaczone do zabawy z dziećmi. Osobiście zdecydowanie dołączam się do tego głosu, zaznaczę jednak, że w żadnym wypadku nie jest to przytyk pod adresem recenzowanej gry. Draftozaur świetnie wprowadza w mechanikę draftu, niezależnie od tego, czy mowa jest o pionkach, czy kartach. Gra uczy dokonywania wyborów na bazie otrzymanych, ciągle topniejących zasobów, szkoli w dostrzeganiu nadażających się możliwości i w szukaniu kompromisu pomiędzy powziętymi planami a zastaną sytuacją. Brzmi to niczym górnolotny frazes, jednak wartość wnoszona przez ten tytuł jest nie do przecenienia w kontekście przyszłych, bardziej złożonych gier.

W ogarnięciu Draftozaura na pewno pomagają format oraz prostota zasad. Niewielkie plansze graczy oraz małe koszyczki z pionkami pomagają w koncentracji i ułatwiają podejmowanie decyzji. Nie trzeba śledzić całego stołu, wyliczać zasobów bądź zależności pomiędzy kartami. Wystarczy sprawdzić rezultat, popatrzeć na otrzymane zasoby i pokombinować, jak najlepiej wykorzystać jeden z nich. Proste, nawet bardzo, ale jednocześnie uczące młodszych graczy przewidywania możliwości oraz wykorzystywania nadarzających się okazji.

Gra zupełnie dobrze skaluje się w każdej konfiguracji graczy. Niezmiennie należy ona do szybkich pozycji, tak, że, nawet dorośli mogą sięgnąć po nią jako zupełnie niezły początek dłuższego wieczoru z planszówkami. Jeden jednak układ zasługuje na oddzielne wyjaśnienie: zabawa w duecie. Ta nieco się różni, bowiem w użyciu jest komplet pionków, przy czym jeden jest zagrywany na planszę, a drugi w kolejnym kroku zostaje odrzucony poza grę. To z kolei szeroko otwiera wrota dla negatywnej interakcji, bo obserwując wybierane dinozaury i wymagania pól, bez problemu można szkodzić oponentowi poprzez odrzucanie niezbędnych gadów. Zaznaczę, że jest przy tym kupa śmiechu.

Czy zagram w Draftozaura w przyszłości? Bardzo chętnie, i to zarówno z młodszymi graczami, jak i z dorosłymi. W niewielkim pudełeczku skrywa się niepozorny tytuł łączący prostotę, estetykę i bardzo przyjemną zabawę, która w zależności od wieku uczestników albo zmusi ich do pogłówkowania, albo rozgrzeje szare komórki.

Plusy:

Minusy: 

Dziękujemy wydawnictwu Nasza Księgarnia za udostępnienie gry do recenzji.