Dino Park

Park Jurajski dla najmłodszych

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Dino Park
Reiner Knizia. Sztukmistrz, czarodziej, ikona wśród twórców gier planszowych. Nawet osoby które nie przepadają za jego tytułami, nie mogą być obojętne wobec jego zasług i osiągnięć w branży. Gdy wyjmowałem z pudełka do celów recenzenckich grę Dino Park, właśnie nazwisko autora gry rozpaliło moje nadzieje i oczekiwania. A czy spełniło? O tym poniżej. Pora zapolować na dinozaury!

Najważniejszą rzeczą, o której muszę na wstępie napisać to fakt, iż jest to gra przeznaczona do zabawy z dziećmi i gracze szukający zaawansowanych gier niewiele w tym tytule znajdą dla siebie, może poza "bibliograficznym" odnotowaniem kolejnego tytułu Reinera Knizii.

Dinozaury. A z perspektywy dzieci DINOZAURY. Ilu z nas chciało być paleontologami? Dzisiaj możemy stać się nimi dzięki grze Dino Park. Nim to jednak nastąpi musimy otworzyć pudełko, którego strzeże tyranozaur próbujący się wydostać ze skrzyni. Niestety, w dobie ilustracji generowanych cyfrowo albo ilustrowanych przez wielu uzdolnionych grafików okładka pudełka nie zachęca. Ilustracja jest w najlepszym wypadku taka sobie, co jest o tyle ważne, że dzieci do których jest adresowana ta gra, w znakomitej większości są wzrokowcami. Tym niemniej niezrażony grafiką rozpakowałem Dino Park, bowiem gry, podobnie jak książki, nie należy oceniać po okładce. Niestety, pierwsze złe wrażenie zostało potwierdzone zawartością na którą składa się: 18 kart z dinozaurami, 18 pionków poszukiwaczy przygód, 5 kostek, naklejki i instrukcja. Wszystkie dinozaury zostały podzielone na pięć typów które, niestety, narysowane są brzydko i zdecydowanie nie zachęcają do zabawy. W mojej opinii wystarczyłoby zamiast pięciu opracować choćby dziewięć kart dinozaurów (po dwie na gatunek) i zadbać o odpowiednią oprawę graficzną, a gra zyskałaby bardzo wiele. Pozostałe elementy trzymają obrany, niskobudżetowy poziom, tj. zwykłe drewniane pionki pełniące funkcje poszukiwaczy (łowców?) dinozaurów oraz kostki, na które należy nakleić naklejki z wynikami rzutów. I co prawda, ani pionki, ani kostki w żaden sposób nie wpływają na odbiór gry, to jednak ilustracje dinozaurów są wręcz odpychające.

Na  szczęście, Reiner Knizia stanął na wysokości zadania, udowadniając po raz kolejny, że poniżej określonego poziomu zwyczajnie nie schodzi. Mechanika jest szybka, płynna, nie budząca wątpliwości, a co najważniejsze w pełni przyswajalna dla najmłodszych. A to przecież gra dla nich.

Przebieg rozgrywki jest następujący: wykładane są trzy karty dinozaurów. Na każdej z nich znajdują się kryteria jakie należy spełnić, aby zdobyć kartę. Te warunki są realizowane poprzez rzuty kośćmi, których rezultaty mogą być następujące: narzędzia czyli lina, wilczy dół, gumowy młotek, klatka, sieć oraz lornetka mająca osobne zastosowanie. Różne kombinacje rzutów znajdują się na różnych dinozaurach, nawet wśród tego samego gatunku, co jeszcze bardziej wpływa na negatywny odbiór ubogiej szaty graficznej, bo ilustracji mogło być co najmniej kilka więcej. Ale wracając do mechaniki: gracze po kolei rzucają kostkami i sprawdzają rezultat. Jeśli trafili jedno z narzędzi dana kostka jest odkładana, a na karcie dinozaura stawiany jest pionek poszukiwacza. Następnie rzuty są powtarzane i znowu jedna trafiona kostka jest odkładana na bok, a pionek poszukiwacza wędruje na dinozaura. Rzuty są ponawiane do momentu gdy: gracz dobrowolnie powie pas po rzucie, skończą się kostki albo na żadnej z kostek nie ma wyniku pasującego do któregokolwiek z narzędzi. 

Rozwijając reguły gry: jeśli w wyniku rzutu karta dinozaura zostanie zapełniona pionkami, gracz może podjąć ją ze stołu, zdobywając wydrukowane na karcie punkty. Wówczas to można właśnie albo spasować, albo kontynuować rzuty, co jest ryzykowne, bowiem w przypadku nie trafienia choćby jednego z narzędzi przepada i tura i dinozaur. Jeśli natomiast w wyniku wykorzystania wszystkich kostek nie będziemy mieli czego poturlać, to kolejny gracz będzie miał możliwość zdobycia kart, ponieważ wszystkie ustawione dotychczas pionki pozostają na swoich miejscach. 

Najbardziej zaawansowaną regułą jest użycie lornetki, bowiem gracz po wykonanym rzucie ma prawo odłożyć taką kość na bok.  Następnie, jeśli w wyniku kolejnych rzutów tenże gracz zdobędzie przynajmniej dwie lornetki, a pozostałe kości zostaną wykorzystane (czyli ustawione zostaną pionki odkrywców), to otrzymuje on możliwość wykonania dodatkowej tury. A jeśli i kolejna tura zakończy się podobnym rezultatem, gracz otrzymuje możliwość dalszego kontynuowania gry. W ten sposób można zebrać nawet wszystkie trzy leżące na stole karty i zdobyć sporo punktów. Gra toczy się aż do wyczerpania wszystkich 18 kart dinozaurów. Zdobywca większej liczby punktów wygrywa grę. Proste, łatwe i trzeba przyznać, że dość przyjemne. Mechanicznie gra sprawa wielokrotnie lepsze wrażenie, aniżeli z punktu widzenia estetyki.

Dino Park to pozycja zdecydowanie do grania z młodszymi dziećmi, takimi, które dopiero wyrosły ponad poziom popularnego Chińczyka. W grze poza graniem na lornetki nie ma żadnej taktyki, wszystko zbiega się do turlania kostkami i ustawiania pionków na kartach dinozaurów. Gra może bardzo dobrze spisywać się jako wstęp do tego typu zabawy. I tylko – a może "aż" – do tego. Dzieci starsze wybiorą inne tytuły: ładniejsze i dające więcej frajdy. W przypadku Dino Park zaniedbanie szaty graficznej daje mocno znać o sobie.  Osoby dorosłe raczej same z siebie nie sięgną po ten tytuł, bo i po co? Nawet wariant grania solo, w którym gracz walczy o jak najlepszy rezultat w kolejnych rozgrywkach nie jest interesujący. Kunszt Reinera Knizi, który nawet w tym tytule daje znać o sobie, to zdecydowanie za mało w przypadku tej gry. A szkoda, bo wkładając troszkę więcej wysiłku w oprawię graficzną gry, można było zyskać bardzo wiele.

 

Plusy:

Minusy:

 

Dziękujemy wydawnictwu Piatnik za udostępnienie gry do recenzji.