Cytadela
Nie uwierzycie, ale to było tak, jak w jakieś durnej reklamie. Zanim dostałem Cytadelę w swoje ręce, coś nie coś o niej słyszałem, ale nie zdecydowałem się na zakup. Jednak pewnej niezbyt ciepłej soboty, zabrałem się z rodzicami na zakupy do Krakowa. Kiedy moje znudzenie kolejnymi sklepami z ciuchami osiągnęło szczyt, moje kaprawe oczęta dostrzegły Empik. Wybawienie. Hosanna i te sprawy. Połaziłem, poczytałem, posłuchałem i Wielka Broda Na Niebie dała mi znak. Ujrzałem Cytadelę, wersja polska z dodatkiem za sześć dyszek. Coś we mnie drgnęło, bo porwałem ją z półki i natychmiast zakupiłem. I w taki oto sposób rozpoczęła się moja przygoda z tą planszówką. Ależ to pompatycznie brzmi.
Pierwsze, co mnie uderzyło to oprawa gry. Pudełko wykonane jest ze stali. No dobra, żartowałem, po prostu ze strasznie mocnego kartonu. Jak na karciankę to pudło jest dosyć spore, ale w sumie to dobrze. Lubię widzieć, za co płacę. Po otworzeniu go wykrzyknąłem z radością: "Łerters Oryginals!". Wiecie, o co mi chodzi? Plastikowe żetony prezentujące walutę są wytrzymałe, ale wyglądają jak uformowane w krążki kawałki roztopionego, starego toffi. Prawie jak złoto, ale cóż. Koronka z drewna ujdzie w tłoku. Ale karty... to już inna gadka. Na większości z nich widzimy naprawdę świetne arty, sam projekt jest prosty aczkolwiek wpada w oko. Tak samo jest z kartami postaci. Rzućcie okiem na Opata. Przecież on ma twarzyczkę bandziora. Pod względem wizualnym nic grze nie można zarzucić, poza tym feralnym złotem. Ale każdy posiadasz Cytadeli szybko się przyzwyczai, ba, polubi te żetony. Jeszcze słowo o jakości kart - karton, ale dość wytrzymały. Mimo wszystko polecam zakupić jakieś koszulki, bo kartami będziesz ostro grał...
Kiedy już nacieszyłem oczka poszczególnymi kartami, chwyciłem za instrukcję i wybuchnąłem śmiechem. Jest ona krótka, jak ulotka dowolnego banku, a i tak jedna trzecia samej instrukcji to opis postaci z podstawki i dodatku. Moje szczęście, że stosuje piąte prawo Murphy'ego, czyli "nie ufaj przedmiotom, których instrukcja jest cięższa od nich samych". Przeczytałem zasady. Po czym przeczytałem je jeszcze raz. Wziąłem do ręki karty, po czym ponownie przeczytałem instrukcje. Nie, nie chodzi o to, że jest źle napisana. Chodzi o to, że zasady gry są proste jak trzonek noża. Nawet kaleki na umyśle pawian je zrozumie w przeciągu trzech minut, co jest moim skromnym zdaniem wielką zaletą tej gry. Zaraz! Czy aby prostota zasad nie spowoduje, że rozgrywka będzie banalna, a przez to po prostu nudna? Dręczyło mnie to pytanie, chociaż same zasady przedstawiały się pozytywnie. Są jasne, klarowne i logiczne, a sposób wybierania postaci jest doskonale opisany. Nadszedł czas by sprawdzić sprzęt w praktyce, takoż więc zapakowałem gierkę do plecaczka i pełen optymizmu wyruszyłem w kierunku Mieszkań-Mych-Znajomych. Po krótkich i niezwykle nudnych perypetiach zebrałem sześć osób. Wytłumaczyłem im zasady, otworzyliśmy paczkę paluszków i wzięliśmy się za granie...
Kiedy po około pięciu godzinach powiedziałem kumplom i kumpelkom, że muszę się zwijać usłyszałem chóralny jęk. Rozumiem ich. Gra jest Boska, przez duże "B". Nie wierzycie? Moi znajomi, jeżeli chodzi o karcianki zatrzymali się na etapie pokera, a jeżeli chodzi o planszówki to wciąż pomykają w Chińczyka... Myślałem, że gra w klimatach budowania średniowiecznych miast znudzi im się po kilku minutach. Jakiż to ja głupi byłem. Kiedy udało mi się już wyrwać z mieszkania obiecując wszystkim, że wpadnę jutro na kolejne posiedzenie naszła mnie pora przemyśleń. Jak to się stało, że przepaliłem pięć godzin na granie w grę o zasadach równie trudnych, co Karciana Wojna? Budowanie miast z dzielnic okazało się jednak czymś więcej niż grą, a wszystko to dzięki postaciom. Każdy gracz kombinuje ile wlezie by zdobyć najdogodniejszą dla siebie postać i przy okazji pozbyć się postaci, której nie chciałby ujrzeć w grze. I tutaj tkwi właśnie cały urok tej gry. Blefowanie, udawanie, zawieranie i łamanie sojuszy, pożyczanie złota. Interakcja między grającymi jest ogromna. Pozbieranie ośmiu dzielnic w takim momencie by uzyskać punktową przewagę nad przeciwnikami nie jest łatwe i wymaga stosowania odpowiedniej taktyki, oszukiwania pozostałych w kwestii posiadanych postaci, a czasem nawet rezygnacji z wzięcia korzystnej dla siebie persony, ponieważ taka decyzja była by oczywista dla pozostałych graczy, którzy już czyhają na nią ze swoim Zabójcą czy też Złodziejem. Gra po prostu wciąga niczym ruski wentylator. Nie żałuje ani jednego wydanego na nią grosza, ponieważ jest w stałym użyciu i jest hitem każdej imprezy, na którą się wybieram. Nie spotkałem jeszcze na swojej drodze człowieka, który po rozegraniu rundki w Cytadelę nie chciał zagrać kolejnej. Ktoś może powiedzieć, że ilość dzielnic i postaci jest ograniczona i gra po prostu się znudzi. Po pierwsze to bzdura - za każdym razem obierasz inną taktykę dostosowując ja do swoich dzielnic. A po drugie - masz dodatek. W każdym momencie można zamienić wszystkie lub kilka postaci na postacie dodatkowe i cała gra zmienia swoje oblicze, pojawiają się nowe strategie i kombinacje (kiedy gra się we trzech lub dwóch graczy i każdy posiada po dwie postacie). Zresztą Dodatek wprowadza wyśmienite, ale to naprawdę wyśmienite, nowe dzielnice, takie jak Cesarki Skarbiec, Komnata Map czy Muzeum, które kreują nowe możliwości zbierania punktów. Ta gra Ma Moc.
Podsumowując - gra jest wielka. Prostota zasad, dobre wykonanie i maksymalna kombinatoryka w trakcie rozgrywki robią swoje. I chyba właśnie tutaj tkwi żywotność Cytadeli. Kiedy przegrywasz o punkt czy dwa za wszelką cenę chcesz się odegrać, chcesz dorwać się do tyłka przeciwnika i pokazać mu, że poprzednia runda to tylko ślepy fart. I to zawsze działa, bo ów drugi gracz chce udowodnić, że to żaden fuks, lecz umiejętności doprowadziły do jego triumfu. Et Voila, od razu grają drugą rundkę... A potem trzecią, czwartą, piątą i trudno się dziwić, że cały dzień może zlecieć nad Cytadelą. Jest to gra, którą polecam całym sercem. Gra, która wypełni wasze wieczory i zamieni te nudne deszczowe dni w pełne emocji rozgrywki. Jasna cholewa, a miałem ochotę oglądnąć dziś film w magicznym pudełku.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Pierwsze, co mnie uderzyło to oprawa gry. Pudełko wykonane jest ze stali. No dobra, żartowałem, po prostu ze strasznie mocnego kartonu. Jak na karciankę to pudło jest dosyć spore, ale w sumie to dobrze. Lubię widzieć, za co płacę. Po otworzeniu go wykrzyknąłem z radością: "Łerters Oryginals!". Wiecie, o co mi chodzi? Plastikowe żetony prezentujące walutę są wytrzymałe, ale wyglądają jak uformowane w krążki kawałki roztopionego, starego toffi. Prawie jak złoto, ale cóż. Koronka z drewna ujdzie w tłoku. Ale karty... to już inna gadka. Na większości z nich widzimy naprawdę świetne arty, sam projekt jest prosty aczkolwiek wpada w oko. Tak samo jest z kartami postaci. Rzućcie okiem na Opata. Przecież on ma twarzyczkę bandziora. Pod względem wizualnym nic grze nie można zarzucić, poza tym feralnym złotem. Ale każdy posiadasz Cytadeli szybko się przyzwyczai, ba, polubi te żetony. Jeszcze słowo o jakości kart - karton, ale dość wytrzymały. Mimo wszystko polecam zakupić jakieś koszulki, bo kartami będziesz ostro grał...
Kiedy już nacieszyłem oczka poszczególnymi kartami, chwyciłem za instrukcję i wybuchnąłem śmiechem. Jest ona krótka, jak ulotka dowolnego banku, a i tak jedna trzecia samej instrukcji to opis postaci z podstawki i dodatku. Moje szczęście, że stosuje piąte prawo Murphy'ego, czyli "nie ufaj przedmiotom, których instrukcja jest cięższa od nich samych". Przeczytałem zasady. Po czym przeczytałem je jeszcze raz. Wziąłem do ręki karty, po czym ponownie przeczytałem instrukcje. Nie, nie chodzi o to, że jest źle napisana. Chodzi o to, że zasady gry są proste jak trzonek noża. Nawet kaleki na umyśle pawian je zrozumie w przeciągu trzech minut, co jest moim skromnym zdaniem wielką zaletą tej gry. Zaraz! Czy aby prostota zasad nie spowoduje, że rozgrywka będzie banalna, a przez to po prostu nudna? Dręczyło mnie to pytanie, chociaż same zasady przedstawiały się pozytywnie. Są jasne, klarowne i logiczne, a sposób wybierania postaci jest doskonale opisany. Nadszedł czas by sprawdzić sprzęt w praktyce, takoż więc zapakowałem gierkę do plecaczka i pełen optymizmu wyruszyłem w kierunku Mieszkań-Mych-Znajomych. Po krótkich i niezwykle nudnych perypetiach zebrałem sześć osób. Wytłumaczyłem im zasady, otworzyliśmy paczkę paluszków i wzięliśmy się za granie...
Kiedy po około pięciu godzinach powiedziałem kumplom i kumpelkom, że muszę się zwijać usłyszałem chóralny jęk. Rozumiem ich. Gra jest Boska, przez duże "B". Nie wierzycie? Moi znajomi, jeżeli chodzi o karcianki zatrzymali się na etapie pokera, a jeżeli chodzi o planszówki to wciąż pomykają w Chińczyka... Myślałem, że gra w klimatach budowania średniowiecznych miast znudzi im się po kilku minutach. Jakiż to ja głupi byłem. Kiedy udało mi się już wyrwać z mieszkania obiecując wszystkim, że wpadnę jutro na kolejne posiedzenie naszła mnie pora przemyśleń. Jak to się stało, że przepaliłem pięć godzin na granie w grę o zasadach równie trudnych, co Karciana Wojna? Budowanie miast z dzielnic okazało się jednak czymś więcej niż grą, a wszystko to dzięki postaciom. Każdy gracz kombinuje ile wlezie by zdobyć najdogodniejszą dla siebie postać i przy okazji pozbyć się postaci, której nie chciałby ujrzeć w grze. I tutaj tkwi właśnie cały urok tej gry. Blefowanie, udawanie, zawieranie i łamanie sojuszy, pożyczanie złota. Interakcja między grającymi jest ogromna. Pozbieranie ośmiu dzielnic w takim momencie by uzyskać punktową przewagę nad przeciwnikami nie jest łatwe i wymaga stosowania odpowiedniej taktyki, oszukiwania pozostałych w kwestii posiadanych postaci, a czasem nawet rezygnacji z wzięcia korzystnej dla siebie persony, ponieważ taka decyzja była by oczywista dla pozostałych graczy, którzy już czyhają na nią ze swoim Zabójcą czy też Złodziejem. Gra po prostu wciąga niczym ruski wentylator. Nie żałuje ani jednego wydanego na nią grosza, ponieważ jest w stałym użyciu i jest hitem każdej imprezy, na którą się wybieram. Nie spotkałem jeszcze na swojej drodze człowieka, który po rozegraniu rundki w Cytadelę nie chciał zagrać kolejnej. Ktoś może powiedzieć, że ilość dzielnic i postaci jest ograniczona i gra po prostu się znudzi. Po pierwsze to bzdura - za każdym razem obierasz inną taktykę dostosowując ja do swoich dzielnic. A po drugie - masz dodatek. W każdym momencie można zamienić wszystkie lub kilka postaci na postacie dodatkowe i cała gra zmienia swoje oblicze, pojawiają się nowe strategie i kombinacje (kiedy gra się we trzech lub dwóch graczy i każdy posiada po dwie postacie). Zresztą Dodatek wprowadza wyśmienite, ale to naprawdę wyśmienite, nowe dzielnice, takie jak Cesarki Skarbiec, Komnata Map czy Muzeum, które kreują nowe możliwości zbierania punktów. Ta gra Ma Moc.
Podsumowując - gra jest wielka. Prostota zasad, dobre wykonanie i maksymalna kombinatoryka w trakcie rozgrywki robią swoje. I chyba właśnie tutaj tkwi żywotność Cytadeli. Kiedy przegrywasz o punkt czy dwa za wszelką cenę chcesz się odegrać, chcesz dorwać się do tyłka przeciwnika i pokazać mu, że poprzednia runda to tylko ślepy fart. I to zawsze działa, bo ów drugi gracz chce udowodnić, że to żaden fuks, lecz umiejętności doprowadziły do jego triumfu. Et Voila, od razu grają drugą rundkę... A potem trzecią, czwartą, piątą i trudno się dziwić, że cały dzień może zlecieć nad Cytadelą. Jest to gra, którą polecam całym sercem. Gra, która wypełni wasze wieczory i zamieni te nudne deszczowe dni w pełne emocji rozgrywki. Jasna cholewa, a miałem ochotę oglądnąć dziś film w magicznym pudełku.
Galeria
Mają na liście życzeń: 6
Mają w kolekcji: 26
Obecnie grają: 1
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Mają w kolekcji: 26
Obecnie grają: 1
Dodaj do swojej listy:



Typ gry: karciana niekolekcjonerska
Data wydania oryginału: 2005
Wydawca polski: Galakta
Liczba graczy: od 2 do 8
Wiek graczy: od 10 lat
Czas rozgrywki: ok. 60 minut
Cena: ok. 85,00 zł.
Data wydania oryginału: 2005
Wydawca polski: Galakta
Liczba graczy: od 2 do 8
Wiek graczy: od 10 lat
Czas rozgrywki: ok. 60 minut
Cena: ok. 85,00 zł.