Cthulhu Rising

Cienka, zielona macka

Autor: Marcin 'Ezechiel' Zaród

Cthulhu Rising
Cthulhu nie ma. Niezależnie od wysiłków okultystów, erepgowców i literatów, jego macki istnieją tylko w naszych marzeniach (koszmarach). Trudności w egzystencji fizycznej, z nawiązką rekompensuje mu obecność w popkulturze. Począwszy od pierwotnego siedliska (literatury) rozprzestrzenił się na komiksy, erpegi i karcianki, aby trafić w końcu do planszówek w postaci gry Arkham Horror.

Ponieważ zielone i paskudne sprzedaje się dobrze (vide Shrek), nic więc dziwnego, że Cthulhu doczekał się kolejnej "egranizacji" – Cthulhu Rising. Tym razem zamiast rozbudowanej gry przygodowej otrzymujemy krótką grę logiczną. Zobaczmy czy Wielki Przedwieczny równie dobrze co w maratonie (partia Arkham Horror trwa od dwóch do czterech godzin), wypada w sprincie (dwadzieścia minut).


On przecież w ogóle nie umiał pisać…


Autorem gry jest Reiner Knizia. I tutaj pojawia się problem. Tak jak lubię gry jego autorstwa, tak mam dość ich pretekstowej tematyki. O ile mechanika Eufratu i Tygrysa dawała się od biedy obronić pod względem związku z tytułem, to Polowanie na Robale, Kingdoms i Samuraj mocno nadwyrężyły moją, zazwyczaj dość bogatą, wyobraźnię.
Oświadczam uroczyście – w przypadku Cthulhu Rising dr Knizia poszedł na całość. Mechanika nie ma absolutnie żadnego związku z tytułem. Mówię to ja – człowiek, dla którego nawet budowanie elektrowni w Wysokim Napięciu jest przykładem emocjonującej fabuły gry planszowej.

Nieliczne obrazki umieszczone na żetonach i planszy nie poprawiają sytuacji. W tej grze nie chodzi o horror, kryminał czy pulpę literacką. Esencją mechaniki jest bowiem zmodyfikowane kółko i krzyżyk. Każdy z graczy otrzymuje do dyspozycji pulę żetonów z numerami od jeden do dziesięć. W trakcie rozgrywki losuje jeden z nich i umieszcza go na jednej z dwóch plansz, w taki sposób, aby cyfry w rzędzie powtarzały się jak najczęściej. Ten gracz, który ma rzędzie najwięcej żetonów zdobywa punkty. Premiowane są nie tylko układy powtarzających się cyfr (od pary do piątki) ale również kolor (bonus za wszystkie pięć płytek w jednym kolorze), natomiast karany jest brak jakiejkolwiek kombinacji. Wygrywa ten gracz, który pierwszy zdobędzie dziesięć punktów lub będzie miał ich najwięcej w chwili zakończenia rozgrywki, czyli w momencie dołożenia ostatniego żetonu.


Czy to nie zespół rockowy?


Po przeczytaniu instrukcji byłem negatywnie nastawiony do gry. Sześćdziesiąt złotych za wariant gry, która znudziła mi się już w podstawówce?

W trakcie pierwszej partii moje odczucia zmieniły się diametralnie. Pal licho Cthulhu, ta prostota wciąga. Dodanie punktacji i premii za kolor sprawiło, że stara gra prawie zupełnie zmieniła swoje oblicze. Z rozpędu rozegrałem jeszcze kilka partii, które potwierdziły ten pogląd. Stare strategie (dążenie do "otwartych trójek") nie sprawdzają się na ograniczonej przestrzeni. Tutaj trzeba raczej czyhać na pomyłki przeciwnika i próbować podczepić się pod konstruowaną przez niego linię. Pewną rolę odgrywa kolejność losowania żetonów – jednak nawet najgorszego pecha można nadrobić sprytem.

Ze względu na prostotę mechaniki, gra nadaje się również dla początkujących – w przeciwieństwie do wymienionych przeze mnie wcześniej tytułów, debiutanci mają tutaj znacznie większą szansę na zwycięstwo.


Bycie akolitą to nie ciężka harówka w szczycie sezonu


W efekcie otrzymujemy całkiem zgrabną grę logiczną. Szybkość rozgrywki idzie w parze z prostotą zasad i dużą dynamiką zmian sytuacji na planszy. Nie jest to odyseja intelektu na miarę Abalone lub Tantrixa – raczej krótki przerywnik pokroju Pick & Packi lub Pentago.

Nie ma tutaj zbyt wiele wyrafinowanych strategii, więc po trzeciej partii wyraźnie widać elementy powtarzające się w kolejnych grach. Na szczęście rola drugiego gracza jest tu na tyle ważna, że nie da rady grać "mechanicznie". Gra premiuje raczej zdolność adaptowania się do zmieniającej się sytuacji zamiast planowania długofalowego. Dodatkową zaletą gry są zasady alternatywne, dodające nieco głębi strategicznej, w efekcie przedłużając jej żywotność.

Jeśli szukacie eleganckiej i dynamicznej gry dla dwóch osób, a nie macie alergii na brak otoczki i umiarkowaną losowość, to Cthulhu Rising powinno przypaść Wam do gustu. Nie jest to gra wybitna, jednak dostarczyła mi dobrej zabawy na kilka wieczorów.

Szczerze mówiąc wracam do niej znacznie częściej niż do książek Lovecrafta…


PS. Wszystkie śródtytuły są cytatami z opowiadania Neila Gaimana Kufelek starego Shoggottha.


Dziękujemy za udostępnienie egzemplarza dystrybutorowi gry - firmie Rebel.pl