Bongo!

Łap zwierzaka!

Autor: Joanna 'Taun_We' Kamińska

Bongo!
Polujemy? Polujemy. A na co polujemy? A na zwierzęta. A na jakie? To już kości pokażą. Naprawdę kości wskażą zwierzynę łowną? No, czasami niczego nie wskażą. To na co wówczas zapolujemy? No na nic. Proste? Proste, jak całe Bongo!

Bongo! Bruno Faiduttiego zamyka się w niewielkim, acz poręcznym pudełeczku skrywającym 10 kości oraz garść żetonów do oznaczania zwycięskich rund. Co można napisać o kościach? To, że są drewniane, duże, czytelne oraz poręczne. Siedem z nich wykorzystywanych jest w trakcie zabawy podstawowej, pozostałe zaś można wykorzystać celem utrudnienia rozgrywki. Z puli podstawowej dwie kości wyznaczają zwierzynę, która będzie obiektem polowań w trakcie bieżącego rzutu, a pozostałych pięć zawiera ilustracje afrykańskich zwierząt: Gnu, Nosorożca oraz tytułowego Bongo.

Celem rywalizacji jest zdobycie żetonów zwierząt: należy pozyskać sześć jednakowych wizerunków lub trzy pary każdego z gatunków. Rozgrywka przewidziana jest na zaledwie kwadrans, a uczestniczyć w niej może od dwóch do ośmiu graczy. A jak wygląda przygotowanie? Wystarczy wygodnie usiąść – chociaż postać również można – wysypać żetony i można zaczynać!

Ruszamy na safari

Na czym to polega? W wariancie podstawowym należy rzucić kośćmi. Żółte kości definiują jakiej liczby zwierząt będziemy szukać. Możliwe rezultaty to jedno, dwa lub trzy ssaki. Może się trafić również NIC, ale to już wynikać będzie z przebiegu zabawy. Następnie w zależności od wyniku na żółtych kościach trzeba wyszukać właściwą kombinację zwierząt na białych kościach. Czasami jest to trywialne zadanie, zwłaszcza jeśli – przykładowo – żółte kości wskażą na konieczność znalezienia trzech identycznych zwierzaków, a się na trzech białych kościach trafi się dokładnie taki rezultat. Wówczas wystarczy oznajmić ten fakt jako pierwszy i cieszyć się zdobytym żetonem tego właśnie zwierzaka.

Ale czasami kości zwierząt nie wskażą wartości wyznaczonej przez kości żółte. Wówczas pozostaje jedynie jedynie krzyknąć NIC i radować się pozyskaniem wybranego trofeum. Jednakże nie wolno być zbyt pochopnym: wskazanie błędnego zwierzaka oznacza utratę danego żetonu, zaś bezpodstawny okrzyk NIC spowoduję utratę wszystkich zdobyczy! Co gorsza, w obu przypadkach trafiają one w ręce rywali. I to wszystko jeśli chodzi o podstawowe założenia gry, która trwa aż do momentu uzbierania przez jednego z graczy kompletu znaczników.

Zabawę można jednak znacząco utrudnić poprzez dodanie czerwonych i zielonych kości. Te pierwsze reprezentują kłusowników wyłączających osiągnięte rezultaty o wartości wskazane na czerwonych kościach. Wówczas należy znacznie uważniej obserwować wyniki rzutów. A jeśli gra nadal okaże się zbyt łatwa, wówczas można dodać kość zieloną, czyli strażnika neutralizującego jedną kość czerwoną (oczywiście pod warunkiem, iż obie kości wskażą ten sam gatunek zwierzaka, np. Bongo). 

Bezkrwawe polowanie na wesoło

Opisany wyżej wariant zaawansowany zdecydowanie najbardziej przypadł mi do gustu. Gra jest co prawda troszkę bardziej skomplikowana, ale i o wiele bardziej zabawna. A ile emocji dostarczają sekundy konieczne do sprawdzenia kości żółtych oraz analizy białych z uwzględnieniem zielonych oraz czerwonych! I szczerze mówiąc absolutnie nie przeszkadza to, iż całość mechaniki opiera się na kościach, co czyni ją szalenie losową. W zasadzie ta gra ma być losowa, dzięki czemu stymuluje uczestników do koncentracji oraz błyskawicznych reakcji.

W trakcie zabawy należy znaleźć złoty środek pomiędzy czasem niezbędnym do analizy rezultatu na kościach, a zwykłym hazardem. Zbyt długie przypatrywanie się wynikom rzutów sprawi, iż rywale na pewno pierwsi odnajdą poprawną konfigurację, zaś wyrywając się do przodu stracić można wszystkie ciężko uzbierane trofea oraz narazić na szydercze – chociaż zazwyczaj wesołe – uwagi konkurencji. Należy więc trzymać nerwy na wodzy i wykrzesać z siebie wszystkie zasoby spostrzegawczości oraz refleksu. I jeszcze jedna uwaga: najprzyjemniej spędzało nam się czas w grupie czterech uczestników. Taki skład zapewnia prawdziwego ducha rywalizacji, chociaż i w mniejszym gronie jest zupełnie przyzwoicie.

Nie ma się co oszukiwać – Bongo! nie jest tytułem mającym aspiracje do bycia najwspanialszą grą na świecie. Jego przeznaczenie jest zupełnie przyziemne: bycie skutecznym fillerem, propozycją uzupełniającą czas, bądź też integrującą ludzi przy rozmaitych okazjach, ot choćby przy wakacyjnym grillu. I z tej roli Bongo! Wywiązuje się bez zarzutu. Dwie, trzy partyjki zapewniają mnóstwo frajdy, wywołując fale śmiechu w przypadku kolejnych pomyłek rywali. A że całość zawiera się w niewielkim i poręcznym pudełeczku, stąd też i jego zastosowanie w trakcie nadchodzących wakacji niewątpliwie wzrośnie.

Plusy:

Minusy:

 

Dziękujemy wydawnictwu Portal Games za udostępnienie gry do recenzji.