Before the Wind

Zdążyć przed wiatrem...

Autor: Marcin 'Ezechiel' Zaród

Before the Wind
Stary port powoli budził się ze snu… Czerwień latarni mieszała się z pierwszymi promieniami świtu. W powietrzu czuć było sól połączoną z zapachem orientalnych przypraw. Nagle ciszę przerwał wojowniczy, aczkolwiek nieco ochrypły zaśpiew:
"Met de rikken, en de klikken en de loto
Singesange joto. Mie verkoopt de kandelaar
Sing sangejo"
.*


Na ogół otoczka tematyczna planszówki ma dla mnie mniejsze znaczenie niż mechanika rozgrywki. Wyjątki robię rzadko, tylko jeżeli gra opowiada o rzeczach, którymi szczególnie się interesuję.

O zainteresowaniu Before the Wind zadecydowała właśnie marynistyka. Jako gdynianin na wygnaniu, nie mogłem oprzeć się grze opowiadającej o żywocie kupców i kapitanów w historycznym Amsterdamie. Może się starzeję, ale gry o kupcach i wojnach handlowych (np. Goa, Ys) fascynują mnie bardziej niż gry piracko-wojenne (Pirates Cove, Córka gubernatora).


Jest port wielki jak świat, czyli fabuła i mechanika


Przy nabrzeżu stoi kilka statków handlowych. Czekają tylko na konkretne towary. Zanim dobra trafią do ładowni (akcja załadunku), trzeba najpierw zdobyć kontrakty na ich dostawę (dobrać karty dóbr na rękę) po czym je zakupić i zmagazynować (wyłożyć z ręki na planszę). Statki, w zależności od ich pojemności i zawartości ładowni, warte są różną liczbę punktów. Oprócz wymienionych akcji, czasami można wykonać akcję specjalną i np. przejąć towary konkurencji lub sprzedać nadmiar zasobów. W efekcie wszystkich machinacji, wygrywa kupiec, który jako pierwszy osiągnie określony pułap punktów, zależny od liczby graczy.

Na początku kolejki jeden z graczy wykłada na stół karty z trzech stosów, różniących się przeznaczeniem. Karty służą do zdobywania kontraktów, zakupu i magazynowania dóbr, wreszcie do załadunku statków i gromadzenia pieniędzy. Następnie delikwent wybiera jedną z kart, której chce użyć. Kolejni gracze wybierają po jednej karcie z pozostałych na stole. Chyba, że mają chrapkę na tę wziętą przez przeciwnika... Wtedy w ruch idą pieniądze i zaczyna się licytacja. A w zasadzie niewielka wojna handlowa.

Dla przykładu: Zosia (o korzeniach semickich) wzięła kartę towarów, na którą chrapkę miał Jaś. Jaś (potomek menonitów) proponuje pięć gilderów. Zosia może przyjąć pieniądze i stracić kolejkę. Może też odmówić i wręczyć wzmiankowaną kwotę Jasiowi. W efekcie – ktoś dostanie kartę i możliwość wykonania ruchu a ktoś inny wyłącznie pieniądze.

Po tym jak wszyscy gracze wzięli karty albo pieniądze, następuje wykonanie odpowiednich akcji, zależnych od posiadanych kart. Następnie kolejny gracz dobiera karty na stół. Cykl kończy się w momencie, gdy odpowiednia liczba statków zostanie załadowana – pozostałe odpływają (do Fiddler's Green) zniechęcone długim oczekiwaniem na towar. Jakby nie dość było klęsk, najcenniejsze towary zgromadzone w magazynach mogą się zepsuć. Jak mawiał pewien miłośnik bankowości: trzeba było uważać.


Les filles a cinq deniers, czyli wrażenia


Mechanizm licytacji i ofert przypomina skrzyżowanie Goa i San Marco. Z pierwszą z tych gier łączy go rozwiązanie handlu między graczami, z drugą mechanizm dobierania kart. W efekcie negocjacje handlowe są bardzo zacięte, zaś każda oferta ma znaczenie. Pieniądze – jak w rzeczywistości – są bronią. Z jednej strony trzeba używać ich do zakupu i załadunku towarów, z drugiej do ataku i obrony w licytacjach. Nic więc dziwnego, że pieniędzy ustawicznie brakuje, co sprawia, że propozycje przeciwników kuszą jeszcze bardziej.

Na ogół nie lubię gier opartych na gadaniu, jednak w wypadku Before the Wind mechanizm handlu przypadł mi do gustu ze względu na napięcie towarzyszące kolejnym transakcjom. W trakcie kilku rozegranych przeze mnie partii, zdarzyło mi się zaczynać licytację tylko w celu zdobycia pieniędzy. Obracanie pieniędzmi, blefy i próby wykupienia przeciwnika niosły ze sobą ładunek emocji porównywalny ze znacznie bardziej militarnymi tytułami. Po kilku rozgrywkach nigdy już nie powiem, że gry kupieckie są spokojne i nadają się wyłącznie dla zdeklarowanych pacyfistów. Uwierzcie mi – pchnięcie do ataku dywizji pancernej czy chorągwi rycerstwa daje znacznie mniej frajdy niż podkupienie przeciwnika i zdobycie upragnionego kontraktu.

Z powodu silnej interakcji między grającymi, planowanie długofalowe odgrywa tu znacznie mniejszą rolę niż działania doraźne. Zbyt wiele zależy od aktualnej sytuacji, aby można było grać według wcześniej ustalonego schematu. Znacznie ważniejsza jest wyczucie, kiedy warto brać udział w licytacji a kiedy odpuścić. Licytacje są kluczowym elementem gry, więc na pewno nie jest to tytuł dla osób alergicznie reagujących na negocjacje i handel. Wręcz przeciwnie – to gra dla potomków Shylocka, Harpagona i Machiavellego

Oprawa graficzna ściśle współgra z tematem. Grafiki na kartach, chociaż nie powalają oryginalnością, pozwalają na utrzymanie nastroju gry. Oczywiście najbardziej spodobały mi się statki – bijące na głowę te z Age of Discovery czy Le Havre. Ciemna kolorystyka i duża ilość kart sprawiają, że gra nie sprawdza się w rozgrywkach kawiarnianych.

Wypraska jest całkiem dobra, dopóki nie zechcemy gwałtownie ruszać pudełkiem. Ponieważ kart jest dużo, niezbędne jest korzystanie z recepturek. Karty nie pasują do standardowych koszulek, ale nie jest to szczególny problem, bo nie używa się ich zbyt często. Instrukcja, pomimo drobnych nieścisłości, całkiem nieźle przybliża zasady rozgrywki. Na kartach nie ma tekstu, więc można spokojnie kupować tańszą edycję niemiecką. Tłumaczenie zasad zajmuje około dziesięciu minut.


Tres marenes dex Groix, czyli podsumowanie


Before the Wind przypadło mi gustu, chociaż nie jest ono pozbawione wad. Najważniejszą z nich jest niezbyt fortunny pułap punktów zwycięstwa. W efekcie, w końcowych kolejkach emocje nieco bledną. Nie jest to duży problem – myślę, że dla jego ominięcia wystarczyłoby obniżenie progów punktowych do pięćdziesięciu (dla dwóch graczy) i czterdziestu (dla trzech i czterech).

Drugim elementem, na który warto zwrócić uwagę jest liczba graczy. Na dwie osoby gra nie prezentuje się zbyt interesująco, licytacje są niemrawe, bo każdy boi się stracić kolejkę. Wzrasta też rola losu, co nie każdemu przypadnie do gustu. Partie czteroosobowe charakteryzuje z kolei nieco zbyt długie oczekiwanie na swoją kolejkę, przez co całość nieco się dłuży. Ideałem są rozgrywki w trzy osoby – licytacje są wtedy najciekawsze, losowość spada do akceptowalnego poziomu, a przy proponowanym przeze mnie wariancie, partię z początkującymi graczami można skończyć w ciągu półtorej godziny.

Polecam Before the Wind wszystkim miłośnikom handlu i negocjacji, którym przejadły się Fasolki i Osadnicy z Catanu. Nie jest to typowa gra rodzinna, idealnie za to nadaje się dla gimnazjalistów i studentów lubiących bardziej agresywną rozgrywkę. Warto dać Before the Wind szansę, nawet jeśli nie przepadacie za grami handlowymi.

*Meisje van Scheveningen – tradycyjna pieśń żeglarska z okolic Niderlandów (posłuchaj)


Dziękujemy za udostępnienie egzemplarza dystrybutorowi gry - firmie Rebel.pl