» Teksty » Felietony » pRzYpAdKoWy felieton 06

pRzYpAdKoWy felieton 06


wersja do druku

Nikt się nie spodziewał pRzYpAdKoWeGo felietonu!*

Redakcja: Maciej 'Repek' Reputakowski

pRzYpAdKoWy felieton 06
Bycie redaktorem działu komiksowego ma wiele wad. Przyrost tych wad jest wprost proporcjonalny do ilości obowiązków, które dany redaktor posiada. W związku z moją złotą zasadą "jeden nius dziennie i trochę anarchii" oraz z dewizami ją uzupełniającymi – sprzyjania wszelkim małym, mniejszym i większym inicjatywom oraz puszczania recenzji "na świeżo" (przed/krótko po premierze danego tytułu) – przerób wieści i materiału mam przeogromny.

Do tego stopnia, że ciężko mi się nawet czasami wgłębić w szczegóły danego komiksowego "eventu". A że jest ich wiele w naszym getcie [nie śmiem już pisać, że w Polsce istnieje jakiekolwiek środowisko komiksowe, bo wielu ma uczulenie na to określenie (trochę pokraczny ten rym, ale niech posłuży za hołd dla rymowanek jednego z naszych recenzentów, którego pobudziły do tego Bezdomne wampiry – recenzja już dostępna)] przypomina Bartek 'godai' Biedrzycki, rzucając nam kolejny K-pok ratunkowy. Wadą jest ta masowość, w której wiele rzeczy ginie, umyka, a recenzowanie (nie wiem, czy my piszemy recenzje "pełną gębą", godai też o braku krytyki komiksowej mówił, o tutaj) niebezpiecznie zbliża się do sportu wyczynowego, co odbiera znaczną część przyjemności z lektury. Zbyt duża liczba tekstów do napisania wywołuje we mnie jakieś zniecierpliwienie i czasami tracę zimną krew – trochę się zapędzam w ferowanych wyrokach, tak zbyt entuzjastycznych, jak i zbyt krytycznych. Chyba po równo.

Bycie redaktorem działu komiksowego ma też wiele zalet. Przyrost tych zalet jest wprost proporcjonalny do ilości obowiązków, które dany redaktor posiada. W związku z moją złotą zasadą "jeden nius dziennie i trochę anarchii" oraz z dewizami ją uzupełniającymi – sprzyjania wszelkich małym, mniejszym i większym inicjatywom oraz puszczania recenzji "na świeżo" (przed/krótko po premierze danego tytułu) – przerób wieści i materiału mam przeogromny. Sprawia to, że z całego szumu informacyjnego niewiele faktów mi umknie. No i od czasu do czasu jakiś dodatkowy impuls (nie wiem, co to jest), jakiś podszept w głowie, intuicja, podpowiedzą – "w to warto zainwestować/to warto wziąć do recenzji". Czasami wyjaśnienie jest zgoła bardziej przyziemne, ani trochę nie uduchowione i ani na jotę nie natchnione – ot, autor dopiero co wydanego komiksu napisze maila z zapytaniem, czy może podesłać egzemplarz do recenzji. Tak zrobił Tomasz Samojlik w przypadku Ryjówki przeznaczenia (o pozytywnej weryfikacji zapytania z mojej strony zadecydował też fantastyczny tytuł tego komiksu).


Przyjemność niejako odzyskana

Od pewnego czasu odczuwałem pewnego rodzaju zmęczenie, jeśli chodzi o czytane komiksy. Niektóre niby dobre, ale bez rewelacji. Niektóre serie pikujące w dół (np. ostatni tom Żywych Trupów, który redaktorowi Szcześniakowi akurat się spodobał), czy znani autorzy, którzy gdzieś stracili świeżość (np. Jason i jego przeciętny zbiór kilku historyjek w Athos in America oraz ciut lepszy, ale jednak niewyraźny Isle of 100,000 Graves, stworzony do spółki z odpowiadającym za scenariusz Fabienem Vehlmannem). Do tego dochodzi spora grupa komiksów silących się na poważne, a w lekturze zwyczajnie nudnych.

No i nagle pojawił się pan Tomasz, o którym gdzieś tam oczywiście słyszałem i czytałem wcześniej. Nawet na komputerze znalazł się pedeef z Ostanim żubrem po angielsku, a po mojej entuzjastycznej reakcji na Ryjówkę przeznaczenia, zrobiliśmy wywiad. W kolejnej przesyłce dostałem poprzednie "zwierzęce" publikacje autora - Żubra Żorża i recenzowanego na Polterze przez repka Ostatniego Żubra. Wbrew temu, co tam repek stwierdził w swoich semantycznych zmaganiach z określeniami "edukacyjny" i "uczący czegoś", Ryjówkę określiłem jako komiks edukacyjny. Te komiksy ucieszyły i rozbawiły mnie w równym stopniu co Ryjówka. Wcześniej takim olśnieniem były dla mnie prace Sławomira Lewandowskiego (tak, cały czas usiłuję rozpocząć produkcję tekstu, poświęconego dotychczasowym "zeszytom" Pana Sławka…), a jeszcze wcześniej, dawno temu, Joe Sacco (nota bene: autor przygotowuje na lato dwie nowe publikacje!).

Dla takich odkryć warto się "babrać" w codziennym zalewie wieści i pozycji do czytania. W ostatnim czasie odzyskałem komiksową świeżość i radość z czytania za sprawą właśnie Tomasza Samojlika i Sławomira Lewandowskiego. Jeśli jeszcze nie znacie ich twórczości, to wyłączcie komputer i udajcie się do najbliższego sklepu komiksowego, żeby uzupełnić sobie kolekcję o ich komiksy (a w zasadzie to nie wyłączajcie tych komputerów, łatwiej będzie Wam zapewne zamówić gdzieś w sieci).

* Felieton jest sponsorowany przez nawias zwykły (…) oraz nawias kwadratowy […], których spontaniczne występowanie w teście możecie zrzucić na karb odbytej niedawno przez felietonistę lektury komiksu Parenteza, która wiarą w komiks może zachwiać, ale o tym będzie już w recenzji.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Ryjówka przeznaczenia #3: Powrót rzęsorka
Niby to samo, ale nadal idealne
- recenzja
Ryjówka Przeznaczenia (wyd. II)
Co tam w trawie piszczy?
- recenzja
Festiwal Komiksowa Warszawa 2014
Za ostatnią dychę...
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.