Komentarze: 0
Pamiętam, że kiedyś serwisy komiksowe nie umożliwiały czytelnikom komentowania niusów. Teraz jest to w zasadzie normą, chociaż na przykład Wrak nadal na taki krok się nie zdecydował. Nie formułuję tej myśli w formie zarzutu, bo opcja komentowania ma swoje plusy (np. fajnie widzieć odzew, zainteresowanie czytelników, a nie tylko o tym wiedzieć na podstawie statystyk) i minusy (czasami nie bardzo jest co komentować i seria niusów wisi ze smutną cyfrą zero przy opcji "komentuj"). Z jednej strony miło coś pod nawet byle informacją przeczytać. Z drugiej strony irytujące jest czytanie byle czego. Tyle jeśli chodzi o niusy, bo zdarzają się również teksty, które potencjalnie zawierają przyczynki do bardziej stymulujących reakcji, ale się ich doczekać nie mogą.
Zaprosiliśmy do równoległego publikowania tekstów w naszym dziale Huberta Kowalewskiego, który na swoim blogu Semiomiks opcje komentowania celowo wyłączył. Owszem, naukowe podejście do komiksu nie wszystkich musi interesować. Dla niektórych może być zbyt trudne na poziomie konceptualnym i językowym. Ale teksty Huberta posiadają tę oto wspaniałą cechę edukacyjną – dotykają zagadnień dosyć skomplikowanych w sposób przystępny, przyswajalny. Jasny wywód, krok po kroku i odpowiednie przykłady sprawiają, że otwiera się pole do pobudzającej do myślenia dyskusji. Tej jednak zabrakło przy pierwszym tekście Huberta. Ze strachu przed zadaniem głupich pytań? Z lenistwa?
Jako naukowiec publikuję teksty różne i nigdy nie traktuję ich jako zamkniętych wraz z chwilą, kiedy wklepuję z klawiatury ostatnią kropkę. Pamiętajcie, że każdy tekst, jak bardzo by nie wydawał się trudny, może zostać przedyskutowany. Mamy opcję komentarzy, mamy autora online. Czego więcej potrzeba? Czy aktualnie tylko sensacja (vide Chopin: New Romantic) albo przekleństwa (vide poprzedni "pRzYpAdKoWy felieton") zachęcają ludzi do wyrażania opinii? A może jesteśmy w swoich tekstach zbyt kategoryczni? Potrzebna nam zawsze na zachętę ta "goła baba z karabinem maszynowym"?
Tłumaczenie: anonim?
Druga sprawa i chyba ostatnia, bo mi zeszło sporo znaków na dyskusję z samym sobą o dyskutowaniu. Serwisy komiksowe tworzą bazy danych komiksów. Stwierdzam fakt. Opisy komiksów powstają na podstawie mniej lub bardziej dokładnych opisów wydawców. Mnie interesuje szczególnie jedno pole, które czasami pozostaje puste. Chodzi o pomijanie osoby, która dany komiks tłumaczy.
Od kiedy zacząłem się w tłumaczenie komiksów bawić (bo to jest znakomita zabawa, nawet jeśli finansowa, to jednak tylko zabawa), dowiedziałem się ogromnej ilości pożytecznych rzeczy. Przede wszystkim nauczyłem się szacunku dla sztabu ludzi, którzy są zaangażowani w wydawanie jednego komiksu. Musi być chętny wydawca, redaktor tomu, tłumacz, korektor, detepowiec i inni. Informacje wszelkie na ogół znajdują się w nocie technicznej. Ba, tam nawet trafił mój kot, a ostatnio i uparty klawisz "h", który mi na klawiaturze nie chciał wskakiwać, bo za dużo się kociej sierści dostało pod niego. Tłumacz komiksu mógłby opowiedzieć masę zabawnych historii na temat swojej pracy. Przynajmniej ja bym mógł (sądzę, że to wynika z tego, że traktuję tłumaczenie jako zabawę i okazję do pracy w zespole).
Zastanówmy się zatem, gdzie byśmy zaszli bez tłumacza? W swojej karierze tłumacza-freelancera (nie tylko komiksowego) spotykałem się z wieloma klientami. Niektórzy mieli mnie gdzieś, takie zwykle biznesowe buce, dla których jestem tylko narzędziem i można mnie wyłączyć po pracy. W "komiksowie" jeszcze się z tym nie spotkałem (OK, padła raz obietnica z ust jednego pana, że się "zapozna, że da znać w ciągu dwóch tygodni", a czas pokazał, że to była formułka na zbycie), a wręcz zyskałem kilka cennych znajomości, które być może nie przekształcą się w wielką przyjaźń, ale są dla mnie cennym koleżeństwem. Jako tłumacz czuję się kimś ważnym w procesie tworzenia komiksu. Nie postuluję, żeby nazwisko tłumacza trafiało na okładkę komiksu, chodzi tylko o porządek, żeby tłumacz był w notach serwisów, żeby dostał swoje dwa lub trzy egzemplarze autorskie tłumaczonego tytułu (i tak dla całej rodziny nie wystarczy). Takie tam zwykłe rzeczy.
Drodzy wydawcy, redaktorzy serwisów, wszyscy zainteresowani: dbajcie o tłumacza.