W matni intryg #3 i #4

Rokmowo

Autor: Grzegorz 'GreK' Kalka

MG: środa, 16 sierpnia 1575r.

Milić widząc nadchodzącą Karolinę pochylił się w niskim ukłonie.
- Wielmożna pani, proszę o wybaczenie. Pomocy Waćpani potrzebuję w nader delikatnej sprawie, o której w cztery oczy chciałbym, za pozwoleniem Waćpani, porozmawiać.

Z twarzy Milića można było czytać jak z otwartej księgi. Nerwowe, krótkie spojrzenia rzucane na chłopów siedzących przy prostej ławie zdradzały niepewność. Zagryzana górna warga i palce sięgające odruchowo do krzyża zawieszonego przy szyi - zdenerwowanie.

Ten postawny mężczyzna bał się. Bał się czegoś tak bardzo, że jego strach elektryzował otaczające go powietrze. Karolina zauważyła coś jeszcze. Zmęczenie na jego twarzy. Podkrążone oczy świadczyły o tym, że nie spał kilka nocy. Stojąc kołysał się lekko jakby miał kłopoty z utrzymaniem równowagi.

---
Gracz1 [Karolina de Vega]: Karolina, z niezmąconym spokojem, ruchem ręki odprawiła młynarzy.

- Ten człowiek – rzekła, patrząc na Olafa – jest moim okiem i uchem. Zostanie z nami. Następnie wskazała dłonią miejsce na ławie, w jakim życzyła sobie, aby Olo Milić usiadł.
- Proszę, niech pan siada – powiedziała stanowczym, niskim, wystudiowanym głosem.

Sama też usiadła naprzeciw niego, przesadnie dbając o to, aby nie zagnieść sukni.

- Tak, słucham? – rzekła spokojnie. Podparła dłonią podbródek i policzek, ale tak, aby nie zakryć ust. Drugą swobodnie ułożyła na stole. – Co takiego pana do mnie sprowadza, że niepokoi mnie pan po podróży, zmęczoną, przerywa modlitwy, a pana psy pustoszą okoliczny inwentarz? – uśmiechnęła się leciutko, kącikami ust. Oczy pozostały nieruchome, lekko zmrużone. Stalowe - jak nóż, który nagle dotyka twej szyi, gdy wracasz do domu ciemnym zaułkiem i wcale się tego nie spodziewasz…


---
MG: środa, 16 sierpnia 1575r.

Milić zajął wskazane mu miejsce siadając ciężko.

- Pani wybaczy, że spokój twój mącę. Wybacz mą szorstkość, zmysły stępiały... Syn mój jednorodzony Mateusz... zaniemógł – głos załamał mu się na chwilę. Odchrząknął, po czym kontynuował już normalnie - tylko jego oczy zdawały się wilgotniejsze.

– Nie jest sobą jakby... Tydzień prawie już to trwa. Musieliśmy spętać go żeby krzywdy sobie nie uczynił. – Palcami gładził odruchowo krzyż zawieszony na szyi. - Ratuj pani. Odwdzięczę się jak tylko potrafię.

- W pośpiechu żem ruszył nim noc całkiem zeszła. Stan jego z godziny na godzinę gorszy, a nocą najstraszniej. Pani jedyna pomóc nam może – spojrzał w bladą twarz Karoliny – wszak Wielmożna pani – ściszył głos – demony złe wypędzała...

Machnął ręką zniecierpliwiony, wstał gwałtownie przewracając stołek, na którym siedział.
- Na Jedynego! – krzyknął – Syn mój jedyny mi ostały! Zmiłuj się... Wartko na koń! Póki słońca na niebie!

- Spokojnie – rzekła wolno Karolina – bo pomyślę, że i pana co opętało.

Milić drgnął. Przez krótki czas zdawało jej się, że dostrzegła w jego oku niebezpieczny błysk. Później jednak nie była pewna, czy to nie był tylko promień słońca wpadający przez okno.

– Ciii… – rzekła, jak do dziecka, po czym zaczęła intensywnie w niego wpatrywać. Po chwili zamknęła oczy, w duchu modląc się do Jedynego o znak. I o mądrość.

Wsłuchiwała się w siebie. Czekała na znak. Tak często już go dostawała, tak często już wyczuwała obecność pomiotów ciemności w ludziach, z którymi miała do czynienia.
Tym razem jednak nie wyczuła nic. Wiedziała, że to nie wykluczało najgorszego. Jak na razie jednak...

Kiedy otworzyła oczy, wiedziała już, co dalej czynić. Spokojna jak marmurowy posąg i głęboko przekonana do swoich bądź co bądź opartych na silnej wierze inkwizytorskich powinności, rzekła do Olo:

- Najpierw chcę zobaczyć syna. Wartość moich usług przekłada się na Twoje milczenie. Cenę za rytuał podam później. Nie warto teraz tracić czasu na pogawędki. Jedźmy, skoro spieszno. Niech pan na mnie czeka na podwórcu. Przygotować się muszę. Pojedzie pan moim powozem, a w drodze szczegóły tej sprawy mi przybliży – jej głos brzmiał w taki sposób, że słuchacz mógł się domyślać, iż jakikolwiek sprzeciw mógłby zmącić kamienny spokój. A kamienny spokój jest dużo bezpieczniejszy od kamiennego gniewu…

Gdy Olo wyszedł, Karolina zawołała młynarza.
- Powinność mą jadę spełnić w Wilczym Jarze. Nie ufam jednak temu człowiekowi. Gdybym do rana nie powróciła, wyślij kogoś… - spojrzała w mączne oczy młynarza. Skierowała wzrok na powałę. - W imię Jedynego.

Wydała krótkie instrukcje Olafowi, że w gotowości być musi i ani na krok ma jej nie opuszczać. I że skrzynię z powrotem ma na wóz załadować.
Nałożyła swój stary, inkwizytorski płaszcz i wyszła w chłodny ranek ze zgaszoną na razie gromnicą w dłoni.