» Pamiętniki graczy » W matni intryg » W matni intryg #25 i #26

W matni intryg #25 i #26


wersja do druku

Sokolo Oko. Zadanie. Labirynt Szaleńca.

Redakcja: Maciej 'Albert' Kaska

- Dobrze zatem – Lucjusz del Pierro uśmiechnął się spod wąsa. – Podoba mi się rozmowa z Panią. Że tak to ujmę, uderzasz Pani w samo sedno – wyszczerzył zęby. – Przechodząc zatem do rzeczy…

Cynazyjczyk sięgnął do wewnętrznej kieszeni i po chwili rozwinął na stole płótno z mapą. Rozrysowane na niej były szeregi korytarzy. Trzymając jej końce dał jej czas na zapoznanie się z zawartością, przypatrując się uważnie jej ruchom.

Korytarze plątały się ze sobą w różnych konfiguracjach. Przy części z nich były naniesione komentarze w języku, którego nie znała. Przy części znajdowały się przedziwne dopiski. Zaznaczone były też większe jaskinie.

Nagle wszystkie linie zaczęły się Tirganie układać w logiczną całość. Rozpoznała Zamieć i leżące na północ od niej Sokole Oko. Studiowała teraz mapę dokładnie. Tak, znała te miejsca, bywała tam nie raz. Lecz głębiej... Ta mapa zawierała obszary przez nią nieznane, znajdujące się dużo głębiej niż bywała. Nawet najdokładniejsze i najaktualniejsze mapy sztabowe nie zawierały tych informacji. Spojrzała na Lucjusza. W kącikach jego ust błądził uśmieszek. Ta mapa była niezwykle cenna.

- W tych korytarzach prawdopodobnie znajduje się coś, czego potrzebuje mój pracodawca do... swojej kolekcji – ciągle wpatrywał się prosto w jej oczy. – Zdaję sobie sprawę, że zejście tam nie należy do rzeczy prostych. Jak mniemam sam nie dałbym sobie rady, dlatego potrzebuję ciebie.

- Sam, panie? - odparła, wciąż zapatrzona w mapę. Zaczęła palcami wodzić wzdłuż wyrysowanych linii, jakby zapamiętując ich układ dotykiem. - Sam? - powtórzyła - W pojedynkę zgubiłbyś w tych tunelach nie tylko ciało, ale i duszę. Niemało w naszych legendach śmiałków spoza Gordu, którzy próbowali poznać jego wnętrze. A te opowieści nie kończą się razem z dzbanem piwa wypitym przez opowiadającego... Kończą się ze złamanymi kośćmi i rozszerzonymi ze strachu źrenicami widzącymi cienie dawnych bohaterów i dawnych potworów. Gord nie jest przyjazny śmiałkom w lśniących zbrojach i wysokich hełmach… Tak więc, panie, pójdę z tobą. Chcę wiedzieć tylko, czego mam szukać.

I jak bardzo jest to dla ciebie cenne.


- Mój pracodawca jest, że tak powiem, mecenasem sztuki – Lucjusz usadowił się wygodnie na krześle – i jej miłośnikiem. Szczególnym zaś względem obdarza sztukę starożytną, że tak powiem, z dawnych czasów, nie dla wszystkich zrozumiałą i dostępną. Ponieważ jest, jak mniemam bardzo zamożny – ostatnie słowo wymówił z naciskiem – stać go na szeroko zakrojone badania. Tą mapę, a właściwie jej oryginał, bo to tylko kopia, zdobył, nie szczędząc środków na froncie Valdorskim – zrobił przerwę, by zaczerpnąć oddechu - Dość, że prace nad nią i nad pismami, których przy sobie nie posiadam, trwały długo, a ich wynikiem było odkrycie, dokładnie tutaj – palec del Pierro wskazywał na mapie nieregularny kształt, będący odzwierciedleniem szerszej jaskini, dużo poniżej najgłębszych korytarzy Labiryntu Szaleńca w jakich bywała – znajduje się ukryty skarb, który jest celem naszej wyprawy. Nie wiem dokładnie co zawierać ma ów skarb, pewne jest jedynie to, że pozostawili go tam, że tak powiem, w pośpiechu poprzedni mieszkańcy tych rejonów, wycofując się przed zagrożeniem. Papiery mówią o długich śliskich jaszczurach z ogonami zakończonymi trującymi kolcami.

Mój pracodawca zaoferował się pokryć wszystkie koszty wyprawy plus wynagrodzenie. Częścią umowy zawartej z Panem Olegiem jest już wysłanie tutaj na koszt mojego pracodawcy inżynierów z Nordii do naprawy machin obronnych. Pozostaje tylko kwestia pani wynagrodzenia.

- O nagrodę poproszę, panie, gdy znajdę artefakt. Nie wcześniej. Pieniądze nie są, jak zapewne widzisz - tu Tirgana rozejrzała się dookoła - rzeczą dla mnie ważną. Do tego wątku naszej rozmowy jeszcze wrócimy. Dzisiaj interesuje mnie jedynie uzupełnienie ekwipunku.

- Czego pani potrzebuje do zorganizowania wyprawy i kiedy możemy zacząć?

- Jeśli idziesz ze mną, potrzebujemy ubrania dla Ciebie. Skały nie lubią piórek, a nosząc brzęczące ostrogi nie dość, że wykręcisz stopy w pierwszej lepszej rozpadlinie, to zaalarmujesz pół okolicy, a ja muszę dbać o reputację. Jeśli zaś idzie o mnie, potrzebuję nowego płaszcza i mitenek - moje zdarły się przy ostatniej misji... Przyda się też więcej prochu i pocisków, ale niewiele więcej. Tak na wszelki wypadek...

Tirgana wstała z krzesła, wyprostowała plecy z wyraźną przyjemnością. Nigdy nie lubiła długiego siedzenia i rozmów. Tylko z Krisem było inaczej....
Wracając do siebie, potrząsnęła lekko głową i zajrzała za kotarę, skrywającą magazyn.

- Z tego, co widzę będziemy jeszcze potrzebować prowiantu i koca dla Ciebie, hubki i krzesiwa, kilkunastu pochodni, a i plecaka czy torby dla ciebie, panie. Nie zamierzam nadmiernie się obciążać, muszę zachować lekki krok.

Ostatnia uwaga zabrzmiała, jakby dziewczyna mówiła do siebie. Najwyraźniej Gordyjka przepowiadała sobie najlepszą możliwą kombinację wyposażenia na tę podróż.

Nagle odwróciła się do gościa i uśmiechnęła szeroko.

- Kiedy będziesz gotów, panie? Wyruszajmy jak najszybciej!

#4. Labirynt Szaleńca.

Poniedziałek, 21 sierpień 1575r.

To miejsce nie z przypadku miało taką nazwę. Głębokie tunele pod Sokolim Okiem tworzyły istną plątaninę, w której mało kto się wyznawał, a nawet tym, którzy mieli w nich rozeznanie zdawało się nieraz, że korytarze zmieniają swój bieg jakby żyły swoim życiem. Labirynt Szaleńca - ni mniej ni więcej.

Każde zakończenie tunelu kończyło się podwójną kratą, za którą stały straże pilnujące, aby żadna z istot z głębi nie wydostała się na zewnątrz. W pobliżu każdego wyjścia znajdował się garnizon gotowy w dowolnej chwili przyjść z odsieczą. Przy najszerszych tunelach garnizon liczył kilkadziesiąt osób. W przeważającej części byli to weterani walk w Gordzie. Tunele były z reguły wąskie. Tutaj nie było miejsca aby rozwinąć szyk. Tutaj nierzadko jedna osoba wstrzymywała napór pomiotów Ciemności i dopiero gdy ręce mdlały z wyczerpania, wycofywała się wgłąb, by dać miejsce kolejnemu żołnierzowi.

Lucjusz del Pierro był dzisiaj ubrany po Gordyjsku. Zniknął kapelusz i ostrogi. Na plecach pojawił się niewielki, dobrze spakowany plecak. Za pas zatknięty był pistolet. Schodzili do najgłębiej położonego posterunku, do Czeluści Przeznaczenia.

Żołnierze pozdrowili nadchodzących. Znali dobrze Tirganę.

- Witaj - rzekł kapitan straży. - W odwiedziny do Czerwonego Robaka?

Tak zwykli pytać strażnicy o wyjście poza bramy. Poza granice Gordu. Wgłąb Labiryntu Szaleńca.

- Dzisiaj z kimś? - Cynazyjczyk najwyraźniej wzbudzał powszechne zainteresowanie. - Masz papier?

- Oleg prosił mnie na piśmie, żebym pomogła panu Del Pierro w jego poszukiwaniach. Tu jest jego list.

- Jak chcecie, możecie po niego posłać. Ja poczekam...

Dziewczyna oparła się o ścianę, zaczęła oglądać czubki własnych butów. Wzruszyła ramionami. "Wybacz, panie" -powiedziała – "Biurokracja istnieje także w Gordzie".

- Oleg prosił... - kapitan przyjrzał się dokładniej odręcznej notatce. - A imć Oleg to procedury nie zna? Gdzie oficjalny rozkaz na przekroczenie granicy? A zezwolenie na wyniesienie amunicji? A pozwolenie dla obcokrajowca? Hę?

- No dobra, dobra... - żartowałem tylko, roześmiał się. - Nudno tutaj ostatnio, ręce świerzbią. Cisza przed burzą, jak to mówią. Pozdrów od nas Czerwonego Robaka i pilnuj śniadania.

Tirgana uśmiechnęła się. W slangu pograniczników śniadanie oznaczało żółtodziobów wybierających się do podziemi.

- Jasne.

Początkowy korytarz był jej znany jak własna kieszeń. Bywała tutaj nieraz rozpoznać przedpole. Ściany były mokre a chłód przenikał przez grube ubrania. Legendy mówiły, że gdy zejdzie się dostatecznie głęboko, tam gdzie jest wylęgarnia wszelkiego plugastwa, tam jest gorąco. Trudno było w to uwierzyć. Ale też nie zamierzała nigdy tego sprawdzać.

Zapalona pochodnia wskazywała drogę.

Za chwilę mieli przejść przez odcinek polowań Wściekłego Włochatego, jak nazywali olbrzymiego pająka, który upodobał sobie ten teren. Miał w zwyczaju wyskakiwać ze swej kryjówki i atakować śmiałków, którzy naruszyli granice jego rewiru. Wstrzykiwał im truciznę, zaciągał do swej wylęgarni i czekał aż skonają. Widziała go raz w akcji. To nie był przyjemny widok.

Później musieli pokonać Szczelinę Zwątpienia - wielką rozpadlinę, której dno podobno sięgało samej siedziby Kusiciela. Za nią była jaskinia zamieszkała przez miniony. Była tam raz. Ciężko było przez nią się przekraść w pojedynkę a co dopiero z żółtodziobem. Mapa wskazywała jednak, że tuż za Szczeliną Zwątpienia była również inna droga do celu. Jedna z odnóg tunelu odbijała w prawo by potem zejść gwałtownie w dół. Jeszcze nie zdecydowała jaką drogę obiorą. Na razie przed nimi terytorium Wściekłego Włochatego...

Tirgana zamierzała być ostrożna. Bardzo ostrożna. Na szczęście mogła ufać swoim wyostrzonym przez lata praktyki zmysłom. Odwróciła głowę do Lucjusza.

- Panie, od teraz to ja wydaję tu rozkazy. Pierwszym jest zachowanie całkowitej ciszy, tak w mowie, jak i w ruchu. Twoje i moje życie od tego zależy. Jeśli się uda, opowiem ci, czego udało nam się uniknąć. Jeśli nie, ujrzysz to na własne oczy. Podobno byłeś ciekaw tajemnic Gordu... Ta jest jedną z tych, których lepiej nie poznawać zbyt blisko.

- Dasz radę być cicho? Jeśli nie, musimy zawrócić już teraz. To jak będzie?

- Pani, choć na dworach cynazyjskich zwykłem bywać i tam języki rozpuszczać, to jednak Dominium całe przemierzyłem i milczeć również potrafię. Chodźmy zatem.

- A potem? A potem będzie przejście grzbietem tak wąskim, jak sznurowadło Twego buta. A potem... a potem pomyślę, ale chyba wolę oszczędzać siły. Nie pytaj więcej. Ruszajmy.

Poprawiła szelki plecaka, szybko zaplotła włosy w niedbały warkocz. Tym razem powtórzyła pytanie tylko spojrzeniem.

Ruszamy?

Kiwnął głową na znak zgody.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Labirynt szaleńca. Wściekły Włochaty.
Lucjusz del Pierro
Rokmowo - Armon. Na granicy. Ksiądz.

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.