Przystanek LARP. Relacja z Hardkonu

Autor: Jakub 'Fingrin' Tabisz

Przystanek LARP. Relacja z Hardkonu
Przystanek LARP
Gdyby ktoś zadał mi dzisiaj pytanie, czym jest Hardkon, zamiast na nie odpowiadać, spytałbym wprost: a wiesz co to są LARPy? Na przełomie lipca i sierpnia miało miejsce prawdziwe LARPowe święto. Kto nie był, niech żałuje.
Czas i Miejsce
Hardkon rozpoczął się w piątek 31 lipca, a skończył 8 sierpnia w niedzielę, a więc do dyspozycji uczestników było aż dziewięć wypełnionych atrakcjami dni.. Gliśno koło Bytowa, gdzieś na Kaszubach, kilka kilometrów za Ciemnem bardzo trudno znaleźć na mapie. Do ośrodka jedzie się polną drogą. Na miejscu pole namiotowe, domki, sanitariaty, prysznice, bar i sklepik – słowem wszystko co człowiekowi do szczęścia potrzebne. Nieprzypadkowo nazwa ośrodka to "Przystanek Alaska" - dalej chyba już nic nie ma. U tych, którzy być może pamiętają kultowy serial o tym samym tytule gliśniańskie włości obudzą też inne skojarzenia. Przystanek Alaska ocieka wręcz niesamowitym, wyluzowanym i twórczym klimatem. Dookoła obozowiska pełno jest tablic ze śmiesznymi napisami, ceramiki, masek, rękodzieła i dziwnych wynalazków. W sklepiku sprzedadzą spragnionemu wczasowiczowi butelkę złocistego trunku i to za cenę godną zwykłego pomorskiego spożywczaka. W ogólnodostępnej kuchni do dyspozycji pozostawiono pełno naczyń i nade wszystko czajnik elektryczny. Jest miło i sympatycznie, a przecież obok las i piękne jezioro. Gliśno to wspaniałe miejsce na wczasy dla ludzi szukających odosobnienia i twórczej atmosfery. Nie uświadczy się tutaj "trzypaskowych" spodni ani różowych tipsów. Ale do rzeczy.
Program
Organizatorom Hardkonu udało się ściągnąć grupy LARPowe z całej Polski. Byli oczywiście Pomorzanie z Funreal, był lubelski Grimuar, przyjechał wrocławski Wielosfer i wiele innych. Program podzielono tematycznie pomiędzy poszczególnych twórców i grupy. Różnorodność gier onieśmielała. Zaczęło się od komicznych Wormsów, gdzie graczy dzieliło się na drużyny, w których dowódcy rozkazywali owiniętym w foliowe worki towarzyszom. Potem były wrocławskie eksperymenty – Wyspa X, opowiadająca o dziwnym doświadczeniu i ludziach zwierzętach, oraz jeepy – nowy w Polsce rodzaj gier. Nie zabrakło bardziej klasycznych LARPów – jak choćby pirackiego czy "Gór Szaleństwa". Lublinianie z kolei wystawili kameralną historię niesamowitą – "Dia De Los Muertos". W nocy z poniedziałku na wtorek rozegrany został Alien. Dwie dzielne drużyny marinesów biegały i ginęły w lesie. Potem przyszła pora na LARPy Krzysztofa ’Shamana‘ Chmielewskiego. Trochę prowincjonalnej Ameryki z apogeum zimnej wojny oraz Warhammer. Tradycyjnie już organizatorzy postawili na parodniową grę główną w świecie Monastyru. Dodajmy do tego telewizyjny show, gdzie kreskówkowi bohaterowie wykańczają się w śmiertelnej walce o czas antenowy i autentycznego Deloriana (samochód z Powrotu do Przyszłości) i mamy mniej więcej obraz konwentu. Po takiej mieszance powiem wprost – każdy znalazł na Hardkonie coś dla siebie.
Napluj Kuli w twarz
Niemożliwe na Hardkonie było możliwe. Potrzebowałeś 50 kilogramów jabłek na LARPa? Nie ma sprawy. Race, mundury i fosforyzujące w ciemności światła? Nie ma sprawy. Delorian jak z filmu Powrót do Przyszłości? Proszę bardzo. Farby do malowania twarzy? Były. Megafon do zwoływania graczy? Był. Organizatorzy stawali na głowie, by LARPy i Jeepy odbywały się bez zakłóceń. Zwoływali graczy, budzili prowadzących, pilnowali harmonogramu i sami też grali. W ten sposób miałem bezpardonową okazję napluć w twarz jednemu z głównych organizatorów Piotrowi ’Kuli‘ Milewskiemu*. Ale w końcu czego się nie robi dla niewdzięcznych uczestników konwentu! Miejsca do gry w ośrodku – dwie spore sale w wielkiej chałupie - oraz otoczenie jeziora starczyły na wszelkie najdziksze nawet harce. Pomimo licznych wieczornych imprez, pokazów filmowych i wyczerpujących aktywności różnego rodzaju, program się odbywał. A jako, że konwent stawiał na elastyczność programu, nikt nie przejmował się drobnymi poślizgami. Spóźnienia były wpisane w grafik. Koszt ponadtygodniowego pobytu zamykał się w 95 złotych dla śpiących pod namiotami i 165 złotych dla preferujących domki. Nie było to wiele, zważywszy, że opłacało się w ten sposób nocleg w ośrodku wczasowym nad pięknym jeziorem. Na Hardkonie nikt nie grał w RPGi, głównym zajęciem było LARPowanie lub odpoczywanie. Bardzo szybko też zawiązywały się liczne znajomości. W końcu nic tak nie zbliża jak śmierć z ręki rozszalałego Aliena rzucającego w ciebie galaretką.
Ludzie
Skoro już piszę o znajomościach, należy wspomnieć o ludziach. Co do jednego: fascynaci LARPów, głodni gry i ciekawi różnych scenariuszy, pomysłów czy technik. W powietrzu czuć było zaangażowanie i zainteresowanie tematem. Nie zarejestrowałem szczególnych zgrzytów pomiędzy graczami czy Mistrzami Gry. Mało kto prawił morały albo mądrzył się nad cudzym scenariuszem. W te kilka dni prawie każdy uczestnik wcielił się w plejadę postaci. Niektórzy poprzywozili ze sobą worki strojów i rekwizytów. Poziom odgrywania był bardzo wysoki. Niestety trochę nie dopisała w tym roku frekwencja. Organizatorzy spodziewali się dużo więcej uczestników. A było w sumie około 60 osób. To wielka szkoda, zwłaszcza dla dużych LARPów, które siłą rzeczy musiały zostać okrojone. Jeżeli chodzi o mniejsze produkcje, to były komplety. W programie pojawiały się także na bieżąco nowe atrakcje, a to dzięki zaangażowaniu uczestników. Prowadzący też potrafili szybko modyfikować scenariusze pod mniejszą ilość osób. Ciężko się temu dziwić, w końcu zgromadzili się prawdziwi LARPowi spece.
Przystanek
Hardkon X był świetnym konwentem – niesamowicie nowatorskim, otwartym i ciekawym – a jednocześnie okazją do spędzenia urlopu nad jeziorem. Nie musiałem przesiadywać w dusznych korytarzach, cierpieć na nudnych prelekcjach czy snuć się bez celu pomiędzy blokami programowymi. Jeżeli grasz w LARPy, nie trać okazji, pojedź pociągiem byle jakim i wysiądź na przystanku Hardkon. Spotkamy się tam za rok.
Plusy:
Minusy
*W takcie Jeepa o podróży w czasie grałem dziewięćdziesięcioletniego dziadka podłączonego do respiratora. Na dramatyczne pytanie mojego znacznie młodszego ja, granego przez ‘Kulę’: co dalej? – jedyną moją reakcją było splunięcie.