Krewna od zimnego ryżu

Autor: Dorota 'Aque' Roskowska

Wiosna: Pożegnanie
- Taiki-sama? - mężczyzna skłonił się głęboko, przylegając do tatami przed swoim panem.
- Wstań, niisan – usłyszał w odpowiedzi.
Wyprostował się i spojrzał na brata. Taiki miał jak zwykle nieco zmierzwione, niesforne włosy, upięte wysoko w samurajski kok. W tym świetle jego ulubione, granatowe kimono sprawiało, że robił wrażenie bycia jeszcze potężniejszej budowy.
– Wiem, że niedawno żona urodziła Ci drugiego syna. Jednak sytuacja na wschodzie staje się coraz bardziej napięta. Asano-san ośmielił się na umieszczenie swoich ludzi przy granicy. Nie możemy pozwolić, aby Amaterasu-omikami witała nasze ziemie spoglądając na twarze tych bezczelnych Lwów. A ty jesteś moim najlepszym dowódcą, Gin-niisan.
- Zrobię co rozkażesz - odrzekł natychmiast Gin, znów się kłaniając. Wywołało to uśmiech na twarzy Taikiego.
- Zabierz oddział lub dwa, to powinno wystarczyć. Wyruszycie jutro rano.
- Hai.
Ukłonił się raz jeszcze, po czym wyszedł z pokoju.
Przeszedł korytarzem, skręcił w boczne skrzydło. Tam przystanął na chwilę i zastanowił się.
- Żono! - zawołał i nie czekając na reakcję, wszedł do swojego gabinetu. Jego pierworodny syn, Kaito, był teraz w trasie: jako yoriki jego brata i pana jednocześnie, objeżdżał rodzinne ziemie aby sprawdzić, czy ludzie dobrze sobie radzą. Być może to on przesłał informacje o Lwach. Tak czy inaczej, należało go zawiadomić ilu i których ludzi zabiera z kyuuden. Nie było go i choć miał wrócić już następnego dnia, Gin wolał napisać list niż liczyć, że się spotkają.
Nie zdążył jednak nawet nakreślić pierwszego kanji, gdy zza panelu doszedł go cichy, spokojny głos kobiety.
- Mężu, żona Twoja, Hotaru.
- Wejdź.
Drzwi rozsunęły się, a nad progiem przemknęła skulona kobieta. Zasunęła za sobą shoji i natychmiast padła na twarz, przykładając czoło do rozłożonych na podłodze dłoni.
- Wyprostuj się i słuchaj, Hotaru-chan.
Usiadła skromnie naprzeciw niego, nie dając po sobie poznać jak bardzo dziwi ją ta nagła czułość męża, który na co dzień nawet nie mówi do niej po imieniu. Wiedziała jednak, że zawsze mówi tak gdy jest zmartwiony. Przyjrzała mu się więc uważnie, próbując uchwycić jakąś zmianę.
Gin nie wyglądał jednak w ogóle inaczej niż zwykle i nie zdradzał żadnych zmian. Czego innego można się było spodziewać? Ton głosu twardy jak zwykle, twarz niewzruszona jak zawsze. Błękitne kimono nienagannie układające się wraz z każdym pełnym etykiety ruchem i długie, białe włosy komponujące się z pięknym wzorem na ubraniu.
Hotaru uwielbiała jego włosy za tą właśnie biel. Nie była tak matowa i sztuczna, jak jej lub innych Żurawi. Błyszczała srebrem w świetle słońca, jak jego imię, a w blasku gwiazd mieniła się bladymi refleksami. Czasem widywała go w ogrodzie, zwłaszcza wiosną, jak teraz; przechadzał się z gracją, potężny i zamyślony w wieczornej ciszy. Podziwiała wtedy, jak pięknego męża znalazł dla niej jej stary kuzyn, Tosa. Szybko przypominała sobie jednak, że biel włosów Gina jest jednak efektem złej, mrocznej magii, która niegdyś go dotknęła. I że wcale nie jest powodem do zadowolenia, choć upodabnia go trochę do syna Pani Doji.
- Żono ma, wyjeżdżam. Taiki-sama wysyła mnie na wschodnią granicę.
- Będę się modlić, abyś szedł zawsze w blasku Fortun - odrzekła natychmiast, bo widać to było powodem tego skrytego zmartwienia. Plotki głosiły, że klątwa była także przyczyną tego nieczułego charakteru, ale Hotaru wolała wierzyć, że jej mąż ma po prostu stalową, samurajską duszę. Wiedziała, że pod płaszczem szczerości kryje się bijące, ciepłe serce.
Ich najmłodszy syn, Arata, był jeszcze maleńki i pewnie Gin nie chciał zostawiać jej właśnie teraz samej w domu swego pana. Mimo, że był to jego starszy brat.
Wiele razy mówiła mu już, co dzieje się poza zasięgiem jego wzroku i choć nigdy nie padało imię, Gin wiedział, czyja to sprawka. Kiedyś próbował otwarcie stanąć w jej obronie, ale spotkało go wymowne milczenie i od tamtego czasu jej stosunki z rodziną męża nie były już tak przyjazne.
- Przyprowadź Aratę-chan i Ikkiko-chan. Chcę się pożegnać.
Skłoniła się.
- Czy zabierzesz ze sobą Kaito-sama?
- Nie, nasz najstarszy syn pozostanie z Tobą żono.
Odetchnęła w duchu z ulgą. Wizja obecności Kaito podczas wyjazdu męża dodała jej otuchy, wiedziała bowiem, że nie zostanie sama. Przeczuwała już co się będzie działo pod nieobecność Gina. Podpowiadały to także przekwitające właśnie wiśnie.

Lato: Powrót
Dni mijały leniwie i powoli. Gdy Gin wyjeżdżał z oddziałem, sakury szykowały się do hanabi. Było już dawno po Festiwalu Chryzantem, a oni wciąż nie wracali. Hotaru wiedziała, że choć żadne z jej dzieci nie daje tego po sobie poznać i Kaito, i kilkuletnia Ikkiko, a może nawet i mały Arata niepokoją się o ojca. W końcu ile może trwać tak trywialne zadanie?
Nie było jednak czasu na zastanawianie się. Trzeba było pracować.
Poranek był jeszcze młody, a świetliste oblicze Amaterasu dopiero wyzierało zza horyzontu. Hotaru stała na ganku, udając, że czeka na służki niosące wodę. Wpatrywała się w odległy wschód, w różową łunę rozciągającą się ponad lasami i na końcu krętej drogi, jakby wierząc, że zdoła przyzwać w końcu męża. Nie takich rzeczy już dokonywała przecież tęsknota jeśli ufać opowieściom bajarzy. A ona wystawała przecież tak co ranek już od wielu dni, chyba jako pierwsza domowniczka witając Boginię Słońca pokłonami.
- Hotaru-sama? - dopiero głos służącej wyrwał ją z zamyślenia.
- Zanieście wodę do kuchni, niech już zaczną grzać - poleciła, a sama udała się sprawdzić, czy wszystko jest już przygotowane. W każdy świt w domu musiało być pół bloku świeżego tofu, miska dobrego negi i kilka rodzajów piklowanych warzyw, pokrojonych w kawałki nie szersze niż dwie pałeczki złożone razem. Oprócz tego kamaboko i natto, a gdy Amaterasu cała ukaże się nad drzewami - ryż ugotowany na śniadanie dla wszystkich mieszkańców kyuuden.
Także i tym razem wszystko było gotowe, w odpowiedniej ilości i jakości. Kiedy promienie słońca sięgnęły wschodniej ściany, Hotaru wiedziała, że już czas. Ułożyła więc na tacy śniadanie wraz z miseczką z solą i udała się w stronę sypialni swojej teściowej.
Tam uklękła przy panelu, wyczulając się na dźwięki lub inne sygnały mogące świadczyć, że oto pani obudziła się.
- Yukihime-sama? - zapytała w końcu cichutko, jak to miała w zwyczaju, usłyszawszy szelest jedwabiu i bawełny.
- Wnieś śniadanie - padło w odpowiedzi. Hotaru uchyliła panel i wpełzła w pokłonie do środka. Położyła tacę na niewielkim stoliku i natychmiast wymknęła się za próg. Tam, nie patrząc w głąb pokoju, pokornie oczekiwała na dalsze polecenia.
Yukihime, kobieta której Hotaru przyniosła posiłek, była już w podeszłym wieku. Trudno było jednakże to stwierdzić po wyglądzie. Mimo, że była postawna, poruszała się z pewną dozą gracji jednocześnie emanując majestatem. Jej twarz, szyja i dłonie, na przekór upływowi lat, wciąż były gładkie i białe, a wewnętrzna energia - niespożyta.
Była to wdowa. A jako, że jej starszy syn Taiki był właścicielem tych ziem, a przy tym wciąż kawalerem, to ona była panią i gospodynią domu.
Śniadanie jak zwykle jadła powoli, dystyngowanie, jakby napawając się kolejnym porankiem pełnym momentów, w których Hotaru czeka na jej rozkaz. Po posiłku ziewnęła kilkakrotnie i wyszorowała zęby umoczonym w soli palcem, a następnie spojrzała wyniośle na synową.
- Kąpiel gotowa? - zapytała w końcu, po sekundach długich jak wieczność dla Hotaru.
- Hai, Yukihime-sama.
Starsza z Żurawic wstała i wolnym krokiem skierowała się do łaźni, ostentacyjnie omijając krewną. Ta zerwała się za nią i boczną trasą, poprzez komnaty, pobiegła przygotować wszystko do kąpieli.
Na miejscu Yukihime wspaniałomyślnie pozwoliła, aby Hotaru umyła ją dokładnie w balii pełnej ciepłej wody, a potem osuszyła jej skórę miękkim ręcznikiem i wtarła w nią balsam. Dała się także ubrać w wielowarstwowe kimono i pofarbować swoje rzadkie, ścięte krótko jak u każdej wdowy włosy na żurawią biel, przeczesać je koralowym grzebieniem trzy tysiące razy (i ani pociągnięcia mniej!), a potem upiąć w gustowny, nieduży kok.
Wszystko to bez odezwania się słowem czy choćby spojrzenia na nią.
- Odejdź - poleciła w końcu, gdy Hotaru skończyła i skłoniła się jej do podłogi. Kobieta znosiła to, wiedząc, że niedługo powróci jej mąż i wszystko będzie jak zwykle, wszystko wróci do normy. Yukihime lepiej nie denerwować, a gdyby choć pomyślała o sprzeciwie, Gin miałby nie lada kłopot. Hotaru wiedziała to z doświadczenia.
Wypełzła z sali w pokłonie i nareszcie mogła iść zjeść śniadanie.
- Hotaru-sama - zaczepiła ją w kuchni służka, gnąc się w pół, gdy Hotaru weszła zabrać swój posiłek - w sali jadalnej są zacni samurajowie.
Kobieta zmarszczyła się, wiedząc, że będzie musiała jeść gdzieś w komnatach służby, bo przecież nie godzi się przeszkadzać panu i jego przybocznym.
- Nie Taiki-sama i Kaito-sama - dodała cicho dziewczyna.
Na usta przez chwilę cisnęło się jej pytanie: "kto w takim razie?". Odpowiedź przyszła jej do głowy jednak sama, zanim Hotaru zdołała zapytać. Natychmiast zapomniała o śniadaniu i poszła pod salę jadalną aby się upewnić. Tam uklękła przy panelu i nasłuchiwała. Zdołała wyłapać głos Setsu, podwładnego swego męża, rozpoznała też Mizuki, shugenja, która pod nim służyła. Byli i pozostali bushi z oddziału, w tym nawet młody Kaiten, jej kuzyn.
Głosu jej męża nie było słychać. Ale on przecież zawsze był milczący.
W pewnym momencie ciche, spokojne rozmowy przerwał odgłos gwałtownie odsuwanego od strony drugiego korytarza panelu i czyichś stanowczych kroków. Także ten dźwięk był dla Hotaru znajomy: w domu nikt poza Taiki nie poruszał się w tak ciężki, potężny sposób. Wraz z nim, zdaje się, wszedł ktoś jeszcze, pewnie jego matka; nie było słychać drugich kroków, ale panel zasunął się później niż powinien i bardzo cicho.
Rozmawiali o czymś, Taiki wydawał się bardzo wzburzony. Hotaru nie potrafiła wyłapać konkretnych słów. Może się im nie udało? Albo nie podoba mu się, że to trwało tak długo? Dlaczego Gin się nie tłumaczy?
Po jakimś czasie pan wraz z drugą osobą opuścili pokój, a niedługo potem w sali nastąpiło kolejne poruszenie - samurajowie zbierali się do wyjścia. Gdy otwarto shoji, przypadła do ziemi.
Przywitała ją złowroga, długa cisza. Choć bała się tej ciszy, nie zadrżała, by do końca zachować godność.
- Hotaru-san... - zaczęła shugenja Mizuki, ale nie potrafiła dokończyć.
- ...Gin-sama.. Przykro nam, Hotaru-san - podjął w końcu Setsu - To była honorowa walka.
Nie podniosła na nich wzroku. Nie potrafiła.
- A...
- Pochowam go jutro, Hotaru-san. Niedługo znów będzie częścią karmicznego kręgu - Mizuki odpowiedziała na nie zadane pytanie.
Hotaru czuła na sobie współczujący wzrok, zwłaszcza wzrok Kaitena. Oni nie wiedzieli jednak, że to tragedia większa, niż się im mogło wydawać.
Ukłoniła się i poprosiła, aby pozwolili jej odejść. Nikt nie wyraził sprzeciwu.
Wróciła do kuchni i zjadła śniadanie, ale biały ryż nie smakował już tak dobrze jak zwykle. Potem zabrała się za swoje obowiązki - za nadzorowanie służby i dbanie o dom, jak robiła co dzień od wyjazdu Gina i, jak się spodziewała, już nie przestanie robić.
Musiała też dopilnować małego synka i nauk córki. Nie miała siły, by powiedzieć Ikkiko, że nigdy już nie zobaczy ojca. Nie potrafiła pomyśleć, że Arata spyta kiedyś: "Kim był mój ojciec?", nie mogąc przywołać z pamięci jego twarzy. A przecież ta twarz była tak piękna...!
Dopiero wieczorem, gdy Amaterasu nie mogła już zobaczyć jej hańby, zapłakała. Nikt nie mógłby stwierdzić, czy za mężem, czy nad swoim losem.
Następnego dnia, wczesnym rankiem, spotkała Kaitena. Stał przed gankiem, lekko pochylony i na pewnych nogach, z dłońmi przy rękojeści katany. Oczy miał przymknięte i roztaczał dookoła aurę skupienia, jaka zawsze towarzyszyła technice iaijutsu.
Znała go jednak zbyt dobrze, by nie wiedzieć, że udaje. I on nie miał złudzeń, że udało mu się ją zwieść.
Podszedł, ukłonił się. Zerknął na heiminów, a ci rozumiejąc treść tego spojrzenia, natychmiast zniknęli w czeluściach korytarzy domu.
- Poinformowałem już Kaito-dono - powiedział w ramach powitania, a Hotaru zaskoczona tą bezpośredniością zdołała wydukać tylko:
- Dziękuję...
Przyglądał się jej przez chwilę, dając czas na wyrwanie się z szoku.
- Wyglądasz jakbyś przestała cieszyć się zdrowiem, Hotaru-dono.
- Żadna żona nie jest zdrowa bez swojego męża - odrzekła.
- A synowa?
Zamilkła. Skąd wiedział?
- Jestem nie tylko dobrym szermierzem i marnym aktorem, ale także całkiem niezłym obserwatorem - skomentował, jakby na potwierdzenie swoich słów, dostrzegając widocznie w oczach rozmówczyni zaskoczenie jego wiedzą, choć tak bardzo chciała je ukryć.
- Są rzeczy na niebie i ziemi, Kaiten-kun, o których lepiej nie wiedzieć... O których przede wszystkim lepiej nie mówić.
- Są ludzie na ziemi i pod nią, do których lepiej się zwrócić - zripostował natychmiast. Hotaru rozejrzała się, sprawdzając czy nikt nie podsłuchuje. Rozmowa ta zaczynała wyglądać coraz dziwniej...
- Mam troskliwego syna.
- I pamiętliwego kuzyna.
Westchnęła, żałując, że potrafi lepiej ukryć swoje uczucia przed Kaito niż przed Kaitenem.
- Miło było pogawędzić, ale wybacz mi, Kaiten-kun, czeka na mnie praca.
- Oczywiście. Życzę dobrego zdrowia.
Uśmiechnęła się szeroko i sztucznie, po czym skłoniła nisko.
- I ty o swoje dbaj, Kaiten-kun.
Odwzajemnił ukłon, a gdy Hotaru weszła do domu, odwrócił się ku niewielkiemu stawowi w ogrodzie. Lotosy rosnące na nim zaczynały rozkwitać, zasłaniając prawie całą taflę wody...

Jesień: Pożegnanie
Kaito wiedział, że ostatnie miesiące nie były dla jego matki najłatwiejsze. Najpierw śmierć ojca... A potem ten rabunek na mieście, kiedy poszła zamówić kimono dla teściowej. Pieniądze trzeba było oddać, a za niekompetencję przeprosić prezentem (na który nie zostało wiele koku; pewnie nie przeszło to bez echa, ale Kaito nie wiedział dokładnie, co działo się w świecie kobiet). W dodatku kiedy Yukihime dowiedziała się, że yojimbo, który eskortował Hotaru gdy doszło do kradzieży popełnił seppuku - atmosfera w domu stężała jeszcze bardziej. Jego śmierć uszczupliła bowiem nie tylko skład osobowy, ale i morale oddziałów Taikiego.
Gdy zatem Kaito wszedł do pokoju, Hotaru z całych sił starała się wyglądać godnie i trochę dostojnie - jednak nie szło jej to najlepiej. Uśmiechała się nawet, ale podkrążonych oczu nie zdołał ukryć ani uśmiech, ani staranny makijaż. On natomiast widział dokładnie, że jej skóra straciła dawny, piękny kolor, a oczy radosny blask. Ręce stały się drżące i niespokojne. Wrażenia zagubienia, jakim emanowała, nie poprawiały wcale krótko ścięte, wdowie włosy, upięte nisko w kok.
Kaito pamiętał doskonale jak uwielbiał przytulać się do włosów matki. Ale to było dawno, dawno temu - gdy jego dłonie nie znały jeszcze tsuki, a ciało bólu i było nieosiągalne dla poważnego yoriki pana Taiki. Teraz te włosy były jednym z prochami jego ojca, bo rzuciła je w ostatnim hołdzie na stos pogrzebowy...
Gdy się sobie ukłonili, zaczął:
- Matko... - i nie potrafił kontynuować. Nie wiedział, czy przekazując jej tą informację, nie zada kolejnego ciosu. Nie wiedział, czy potrafiłby taki cios zadać.
- Wzywają Cię do zamku Asahina w związku z przysługami ojca. Wiem. - wtrąciła Hotaru.
Westchnął. A więc jej wzrok i słuch sięgają dalej, niż przypuszczał.
- Boję się o Ciebie, matko - powiedział tylko, starając się nie skrzywić .
- Niepotrzebnie, synku. Skoro Fortuny i Kami nie ochronili Twojego ojca, to na pewno ochronią nas.
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Chciał mieć nadzieję, że ma rację. Chciał wierzyć, że powróci szybko. A gdy powróci - zastanie ją zdrową i radosną jak kiedyś.
Spoglądał na nią jeszcze chwilę, jakby czekając na coś jeszcze. Usłyszał jednak tylko cichy głos matki chcącej ukryć wzbierającą już tęsknotę:
- Niech Twa droga zawsze będzie prosta, a serce mężne, synku.
Pożegnał się, skłonił i odszedł.
Hotaru siedziała w tej samej, ugiętej pod ciężarem zdarzeń pozycji jeszcze długo, wpatrując się w panel przez który wyszedł Kaito; nawet gdy Ikkiko przyszła na codzienną naukę kaligrafii, nie poruszyła się. Dopiero późnym popołudniem wstała, aby dopilnować przygotowań do kolacji oraz wieczornej gorącej kąpieli pana.
Służące widziały, że coś jest nie tak. Bały się spytać, choć bardzo ją szanowały i lubiły. Nawet jednak gdyby spytały, jedyną odpowiedzią byłby jej pusty wzrok.
Ten pusty wzrok zauważył Kaiten. Kilkakrotnie chciał porozmawiać, ale szybko zbywała go komentarzem o ogromie zajęć jakie ma. Nie chciała go mieszać w swoje problemy, choć w głębi duszy zdawała sobie sprawę, iż tego nie uniknie. Wciąż potakiwała, że czuje się znakomicie.
Oboje wiedzieli jednak, że to tylko szczerość .
Od dłuższego czasu spała mało i nie jadała najlepiej. Wstawała wcześniej niż służące aby wszystkiego dopilnować. Co dzień jako pierwsza widziała Amaterasu witającą ziemie pana Taikiego. Teraz, gdy wyjechał Kaito, było jeszcze trudniej.
Ciężko pracowała z rozkazu Yukihime i była właściwie jej jedynym kontaktem ze służbą. Osobiście kąpała swoją teściową każdego ranka i wieczoru, czasem i w ciągu dnia. Czesała ją i przygotowywała wszystkie kimona, w których kobieta chciała się pokazać. Często oznaczało to do dziesięciu zestawów dziennie - a każdy z nich musiał być nienagannie czysty, więc wyprany jej rękami, albo przynajmniej pod jej nadzorem. Tylko ona mogła pomagać teściowej się przebierać. Nieustannie spełniała jej polecenia, jakby jedynie Hotaru mogła to robić. Przynosiła posiłki całej rodzinie, a bywało, że nosiła je dla wszystkich samurajów stacjonujących w pałacu. Pilnowała, aby podłogi były wypolerowane na lustro, a futony zawsze świeże. Dbała, by w żadnym pokoju nie zalęgł się brud. Rozporządzała służbą, przydzielała zadania, czasem i sama wykonywała także część z tych przeznaczonych dla heiminów. Dopiero późnym wieczorem miała chwilę, żeby porozmawiać z córką, nie marząc nawet o próbie uczenia jej. Arata pozostawał pod opieką niańki, którą na szczęście Yukihime wciąż opłacała.
Gdy w końcu gdzieś pomiędzy tym wszystkim znajdowała chwilę na jedzenie, ryż był zawsze zimny, nawet, jeśli jakimś cudem była to pora posiłku. Dobrze wiedziała, co to znaczy: że w oczach Yukihime, Hotaru nie zasługuje nawet na ciepły ryż. Niemożliwe było, aby w czymś zawiodła teściową, choć ta usilnie starała się znaleźć powód do zaczepki. Ze strony Yukihime był to więc wyraz nie tyle niezadowolenia, co czystej złośliwości. Dla niej była tylko wdową po jej synu, wciąż przyczepioną do jej domu jakby "przez przypadek": ciągle niby częścią rodziny, ale nie zasługującą na jakikolwiek szacunek czy sympatię.
Była krewną od zimnego ryżu.
Zmęczenie, zarówno fizyczne jak i psychiczne, wcale nie pomagało w przytomnieniu. Dopiero tydzień lub dwa po wyjeździe Kaito, późnym popołudniem głośny, przenikliwy głos teściowej wyrwał Hotaru z melancholii, w jakim pozostawił ją wyjazd syna.
- Hotaru-san!
Jej imię w ustach Yukihime brzmiało jak obelga, czyli tak, jak zawsze w nich brzmiało.
Natychmiast padła na twarz, wiedząc, że sekundę po tym okrzyku bezceremonialnie otworzy się panel.
I tak też się stało.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - szepnęła groźnie Yukihime, spoglądając na nią ponad pięknym wachlarzem. Choć jej ton był uprzejmy a wzrok łagodny, Hotaru zdążyła już się przekonać, co kryje się za tą dobrze wyważoną szczerością.
Nie odpowiedziała więc.
- Jak mogłaś kupić zwykłą sake?! Zawiodłam się na Tobie, Hotaru-san. Czy wiesz jak się czułam, kiedy musiałam posłać sługę do wioski?! Bo Ty sobie ubzdurałaś, że w tym domu stawiamy na ilość!
Wciąż milczała, powtarzając w duchu ulubione haiku swego męża dla uspokojenia. Yukihime natomiast kontynuowała, machając spazmatycznie dłonią dla podkreślenia swoich słów.
- W dodatku na podłodze widziałam plamę! Na podłodze w MOIM domu!
Hotaru naprężyła mięśnie, wiedząc, że najlżejsze drgnięcie zadziała na Yukihime jak zachęta i powód, aby zmieszać z błotem jej honor. Zamiast tego zacisnęła powieki i zaczęła analizować.
Dobrze pamiętała polecenie Yukihime: za odliczone koku miała kupić sake. Zawsze kupowała odpowiednią ilość u konkretnego dostawcy, więc dlaczego w tym wypadku miałaby zrobić inaczej? Może jakość się pogorszyła? Ale przecież próbowała, alkohol był dobry i przejrzysty... Gdyby kupiła lepszy, byłoby go zbyt mało.
A plama?
Owszem, czasem traciła kontakt z rzeczywistością: zdarzało się jej potknąć albo coś upuścić przez ten stan chronicznego smutku, w jakim pozostawała ostatnio. Parę razy wymykała się do ogrodu aby odetchnąć i wtedy nie pilnowała służby. Tego dnia jednak nic takiego się nie zdarzyło. Wiedziała też, że przenigdy nie przegapiłaby jakiejkolwiek skazy na podłodze - sama lubiła dreptać po lśniących, ciemnobrązowych deskach; przypominała sobie wtedy, jak jako dziecko uwielbiała stąpać tak delikatnie, aby nie poruszyć duchów i nie wywołać ich skrzypliwego jęku. Służba także starała się przykładać, nie tylko ze względu na własne karki, ale i na Hotaru, która przecież zbierała cięgi za nich wszystkich.
Nie zaprzeczyła jednak żadnemu oskarżeniu, przylegając do podłogi jeszcze bardziej.
- Wybacz mi, Yukihime-sama. To się więcej nie powtórzy!
Yukihime widocznie nie miała jej nic więcej do zarzucenia, bo stała nad nią, milcząc i spoglądając z politowaniem.
- Dobrze, że przynajmniej wiesz, iż powinnaś przeprosić - warknęła w końcu, po czym dodała - Nie leż, jak do ciebie mówię. I zajmij się w końcu tą twoją córką!
Hotaru usiadła, wciąż jednak wbijając wzrok w podłogę.
- Hai, Yukihime-sama. Jak tylko znajdę czas.
- Jak znajdziesz czas? Masz go przecież mnóstwo. Nie masz ani własnego domu, ani nawet męża, któremu musiałabyś służyć.
Skuliła się w sobie, nie chcąc jej prowokować.
- Hai.
Yukihime uśmiechnęła się.
- Pilnuj, żeby nie pokazywała się gościom. Nie zna nawet jednego haiku, a to może źle wpłynąć na naszą reputację! Nie pozwolę jej zaprzepaścić tego, o co tak dbam na każdym Zimowym Dworze.
Przez umysł Hotaru przemknęła jedna, krótka myśl, że oto nadarza się okazja, jaka może już się nie powtórzyć.
Zebrała szybko całą odwagę, jaką chowała w sercu na taką chwilę.
- Być może w takim razie dobrze byłoby posłać ją do szkoły? To już odpowiedni wiek, a...
- Do szkoły? - przerwała jej teściowa, a Hotaru znów padła w pokłonie pod naporem jej władczego, dworskiego tonu - Obawiam się, że nasze finanse tego nie przewidują, Hotaru-san. Po tym wszystkim... - drgnęła, wiedząc, że znów wypomina się jej utratę tylu pieniędzy - Dobrze, że mamy dość koku, aby wyuczyć twojego drugiego syna na dobrego bushi.
Hotaru otworzyła szeroko oczy.
- Bushi...? Kiedy Arata-chin wyraźnie wykazuje talenta, nawet Mizuki-dono...
- Edukowanie shugenja jest kłopotliwe i kosztowne, moja droga - syknęła Yukihime.
Hotaru skłoniła się pokornie, bo cóż innego mogła zrobić? Całe oszczędności przepadły, gdy musiała spłacić dług wobec Yukihime, a Kaito nie zarabiał tyle, aby móc zapłacić za nauki swojego rodzeństwa. Nawet gdyby bardzo chciał. Musiała więc zgodzić się bez zająknięcia na to, co proponowała teściowa. Wiedziała, że oprócz koku, edukacja jej dziecka będzie kosztować wiele poświęceń. Wiele jej własnych łez, potu i krwi.
Wytłumaczywszy widocznie to co chciała, Yukihime pożegnała ją zdawkowo, przypominając synowej, aby bardziej pilnowała i siebie, i służby. Jej oddalające się kroki zagłuszył szum jedwabiu i prawie realne echo pychy.
Hotaru wiedziała jednak, że mimo, iż Kaito jest daleko, nie pozostała sama: w pałacyku wciąż przebywał Kaiten, bacznie obserwujący wszystko Kaiten. Widywała go czasem ze zmarszczonym nosem, notującego coś w pamięci.
Kiedyś spotkała go takiego na korytarzu, tuż po tym, jak po raz kolejny Yukihime zbeształa ją w pięknych słowach. Spojrzał na nią i uśmiechnął się pocieszająco, ruchem dłoni sugerując spacer. Zgodziła się, chcąc odejść jak najdalej od teściowej.
- Zawsze pojawiasz się w niecodziennych miejscach, Kaiten-kun - rzekła w końcu po chwili przechadzki w milczeniu.
- Ciekawią mnie różne zjawiska. Staram się zapamiętać rzeczy na niebie i ziemi, które mogłyby zadziwić wielu. Zwłaszcza kuzyna Tosę.
Westchnęła.
- Niektóre pióra są ostre jak stal.
- Owszem. Wiem to, bo jestem szermierzem, tak jak Twój syn, Hotaru-dono.
- A wiec nie dasz się przekonać?
Zachichotał, jakby powiedziała niezwykle zabawną, dworską anegdotkę.
- Dziękuję - szepnęła tylko, otwierając panel do pokoju będącego niegdyś gabinetem Gina.
- Jesteś moją ulubioną krewną, Hotaru-dono.
Te słowa poprawiły jej humor. Sprawiły także, że plan, który snuła już od kilku tygodni, zaczął nabierać kształtów i sensu. Mimo, a może z powodu melancholijnego szmeru jesiennego deszczu i opadających z klonów w ogrodzie krwawych liści...


Zima: Powrót
Śnieg niezmiernie utrudniał podróż, mimo, iż było go niewiele. W dodatku topniał już, nie utrzymując się długo po pierwszych przymrozkach, sprawiając, że droga stała się bardziej błotnistym, powolnym strumieniem niż traktem. Kaito wiedział jednak, że biały puch wkrótce powróci, może zanim nawet zdąży na dobre odejść, dlatego wolał wykorzystać każdy dzień wczesnych roztopów. Podróż trwała już dość długo i nie chciał martwić matki bardziej, niż to było konieczne. Zresztą im krótsza podróż, tym mniejsza szansa, że coś złego podczas niej się wydarzy.
Czuł się wprawdzie całkiem nieźle, ale wolał nie ryzykować zmiany kataru i bólu głowy w coś poważniejszego, a choć śniegu było mało to przejmujące, mokre zimno przenikało aż do kości wraz z każdym dotykiem wilgotnego kimona. Gdyby teraz coś się stało, mógłby nie mieć dość sił, aby bronić siebie, lub, co gorsza, cennych dokumentów, które wiózł.
Dlatego też cieszył się bardzo, że już niedługo wróci do ciepłych futonów i gry w go z Kaitenem. Może nawet uda się dotrzeć do pałacu tego dnia, jeżeli tylko rzeka jeszcze nie zaczęła zamarzać. Na stabilny lód nie liczył, a jazda pomiędzy krami jest niebezpieczna, więc jeżeli da się przeprawić w płytkim brodzie i nie będzie potrzeby jechać do mostu, zaoszczędzi nawet dzień drogi.
A każdy dzień, nawet każda godzina się liczyła. Była bowiem godziną spokojności matki. Wolał nie myśleć jak się teraz miewa, wspominając to, w jakim stanie ją pozostawił. Ale wiedział, że wiadomości, które ze sobą niesie są na tyle dobre, że cokolwiek by się nie działo podczas jego nieobecności - postawią ją na nogi. Bo któż by się spodziewał, że wezwany przez wielkich mistrzów shugenja nie tyle będzie musiał spłacać długi ojca, lecz przeciwnie - omawiać to, jak ród Asahina może się odwdzięczyć za przysługi, które oddał im Gin.
Cieszyło go to bardzo. Znał dobrze opinię przybocznej swego ojca, Asahina Mizuki; wiedział, że jego młodszy brat zdaje się mieć predyspozycje do kontaktów z duchami. Teraz, gdy okazało się, że istnieje realna szansa, aby te talenty w nim rozwinąć, każdy problem wydawał się maleńki.
Rzekę zobaczył już z daleka. Sam jej widok wywołał w jego sercu radość. Prawdą było lokalne powiedzenie, że zimą chylące się nad nią drzewa, pokryte migotliwym szronem i lekkim, śnieżnym puchem, podkreślają jej niepodważalne piękno.
Lecz nie to zwróciło jego uwagę i nie to, lecz inne piękno podniosło go na duchu.
Choć wody rzeki, pieniąc się i rozbijając o płaskie kamienie, sprawiały wrażenie niezwykle mroźnych, nie było na nich ani śladu lodu. Okazały się więc nie stanowić żadnego problemu. Pewnie chłodne dni były jeszcze zbyt słabe, aby uwięzić siły rzeki pod skrzącą się taflą nawet na moment.
Kaito musiał trochę mocować się z koniem, wzbraniającym się nieco przed wejściem do zimnej wody. Jednak już po chwili zmagań ze zwierzęciem mógł spokojnie przebyć bród. Zaraz na drugim brzegu wstąpiła w niego jakaś nowa siła. Poklepał konia po karku, pocieszając i siebie, i jego, że być może jednak uda się przed zmrokiem dotrzeć do ciepłych, domowych kątów. Ściągnął lejce i pognał na przełaj, nie kłopocząc się nawet znajdowaniem drogi. Znał te okolice jak własną kieszeń - tutaj się urodził, tu wychował, dorastał, żył i pracował. Po części były to też jakby jego ziemie. Był przecież tutejszym yoriki i to jego lud kojarzył z daimyo bardziej niż samego daimyo.
Nie zaprzątał sobie głowy szukaniem chłopca stajennego i oddawaniem mu konia; po prostu porzucił go przed pałacem, wiedząc, że i tak zaraz ktoś się nim zajmie. Nie mylił się: mniej niż jeden oddech trwało, zanim służba zorientowała się, iż powrócił.
On sam wyskoczył z butów najszybciej, jak potrafił. Służka, jakby przeczuwając o co chce zapytać, już padając na twarz powiedziała mu, że Hotaru nie ma w kuchni ani w łaźni. Dlatego kłaniając się po drodze niedbale panu Setsu, skierował się prosto do skrzydła, które zostało niegdyś wydzielone dla jego rodziny.
- Matko!
U Araty była tylko niańka. Uściskał więc braciszka, uśmiechnął się do niego i zostawił go, wiedząc, że i tak nie zrozumie wiadomości, jaką niósł. Był w końcu tylko małym dzieckiem, przeżywającym właśnie pierwsze przedzimie poza łonem rodzicielki.
- Matko! - jego głos odbił się cichym echem szeptu duchów po pustym korytarzu. Znów nikt nie zareagował.
Zajrzał do bawialni i o dziwo nie zastał tam nawet Ikkiko. Czyżby właśnie była pora jej nauk? Ruszył w stronę gabinetu.
Tam też nikogo nie było. Papiery równo ułożone, dokładnie tak, jak pozostawił je ojciec; matka dobrze kontynuowała jego skrupulatność, jakby w hołdzie dla niego - nawet pomimo natłoku innych zajęć.
W końcu poszedł do jej sypialni. Wprawdzie było już po zmroku, ale nie spodziewał się, że matka pójdzie spać tak wcześnie. Czyżby Yukihime była łagodniejsza, niż myślał?
- Matko, twój pierwszy syn powrócił! - powiedział, kucając przy panelu. Nie było odpowiedzi - Matko?
Rozejrzał się. Nikogo dookoła nie było. Powoli, cichutko uchylił panel, nie chcąc jej w razie czego przeszkadzać.
W pierwszej chwili myślał, że zemdlała. To mogło się zdarzyć i było wielce prawdopodobne. Nigdy nie uważał jej za specjalnie wytrzymałą, a obowiązków zapewne miała sporo. Już kiedy wyjeżdżał nie wyglądała dobrze. Wszedł więc, aby ją ocucić, wiedząc, że lepiej aby zrobił to on, niż żeby miał ją tak znaleźć sługa. Lub co gorsze, Yukihime.
Kiedy jednak wszedł, jej skóra wydała mu się zbyt blada, zbyt podobna do koloru włosów.
Dopiero po chwili dostrzegł plamę krwi.
Wtedy zrozumiał.
Nogi i ręce związane, aby ostatnie tchnienia ducha opuszczającego ciało nie rozrzuciły ich niegodnie dokoła. Rękawy wciśnięte pod kolana, aby upaść w przód, jak przystało na samurai-ko. Dokoła krew, morze krwi, sączącej się jeszcze z rozciętej szybkim pociągnięciem łabędziej szyi. Tatami odłożone pod ściany, a na wypolerowanej podłodze (żeby drewno się nie odbarwiło) rozłożone słomiane maty, teraz nasiąknięte szkarłatem. Obok leżących bezwładnie przy głowie rąk krótki nóż kai-ken. Być może nawet ten sam, który dawno temu dostała jak każda młódka. Pewnie ten sam, który chciała przekazać kiedyś Ikkiko, aby mogła bronić swego honoru jeśli mu ktoś zagrozi, wbijając go w napastnika - lub we własne łono.
- MATKO! - krzyknął. Nie chciał uwierzyć, że to jego ukochana rodzicielka i opiekunka leży teraz bez życia na podłodze. Nie był twardym samurajem jak ojciec: pragnął jej żywej i radosnej. Ona jednak nie poruszyła się - MIZUKI-DONO! - ryknął w korytarz.
Zdezorientowana shugenja pojawiła się przy nim w okamgnieniu. Przez moment patrzyła zszokowana na ciało, po czym przeniosła wzrok na Kaito.
- Ona odeszła, Kaito-dono - szepnęła.
- Nieprawda! To niemożliwe! Ona... Na pewno znasz jakiś czar! Duchy na pewno mogą przywrócić jej zdrowie...
- Kaito-dono...
Zza rogu wyłonił się Setsu, podążający jak zwykle za swoim shugenja. Zajrzał tylko do pokoju i skinął na Mizuki. Kobieta posłusznie skłoniła się i odeszła, choć tylko za róg, czekając najwyraźniej na swojego zwierzchnika.
- Nie, Mizuki-dono...! Musisz... - Kaito zerwał się, jakby chcąc ściągnąć ją z powrotem i zmusić do działania.
- ...Kaito-kun - zaczął Setsu, ale nie dokończył. Kaito odwrócił się bowiem gwałtownie i zamilkł, znów zauważając ciało Hotaru. Zamarł tak, więc Setsu wiedział, że słowa są już niepotrzebne. Spojrzał tylko w bok, gdy dostrzegł pustkę i żal w oczach chłopaka. Nie chciał widzieć, jak płacze za matką niczym dziecko. Odchodząc, kazał sługom zawołać eta.
Kaito klęknął bezradnie tuż przy głowie Hotaru
- Dlaczego...? Matko...
Odpowiedział mu tylko chwiejny szept zimowego wiatru, szumiącego w koronach ogrodowych drzew .
Siedział tak, dopóki nie usłyszał kroków na korytarzu - to nieludzie przyszli po ciało. Choć wiedział, że może tak spędzić ile czasu zechce, postanowił się podnieść; ostatecznie jego honor przebił się przez żal i nakazał mu wstać. Wstać i zająć się rodziną.
Wtedy jednak coś dostrzegł.
Na stoliku, stojącym obok martwej Hotaru, leżał pędzelek i jeszcze mokry, świeżo rozrobiony tusz, na jego środku zaś - zwój.
Spojrzał na otwarty wciąż panel, upewniając się, że nikogo tam nie ma. Przymknął go ostrożnie i sięgnął po dokument.
Był to najwyraźniej list, a na białej, żałobnej tasiemce związującej go widniało jego imię.

Drogi synku!
Mam nadzieję, że dobrze obliczyłam dni. Heimini mówią, iż rzeka nie zamarzła, więc powinieneś jako pierwszy mnie znaleźć. Wiem, że jest Ci smutno. Bądź jednak silny i pomyśl, że teraz jestem tam, gdzie dobra żona być powinna - przy Twoim ojcu. Pamiętaj, że spoglądamy na Ciebie, zatem nie zawiedź nas.
Piszę ten list, abyś wiedział. Wiedza jest pierwszym stopniem zrozumienia, a zrozumienie pozwala jaśniej oceniać, a więc i lepiej służyć panu. Pamiętasz ten wiersz, który napisał kuzyn Tosa, kiedy jego podwładny popełnił seppuku?
"Gdy honor stracony
lepiej jest umrzeć;
śmierć jest bezpieczną
ucieczką przed hańbą"
Tak, synku. Aby móc spojrzeć w twarz Twemu ojcu przed obliczem wielkiego Emma-o, musiałam dokończyć żywota teraz. Dlaczego, spytasz? Ty wciąż sądzisz, że byłam bez skazy...
Wiedz, że Ikkiko-chin jest bezpieczna u mojej siostry, Ayato. Kaiten-kun zechciał zabrać ją ze sobą, gdy udawał się w podróż w tamte strony jakiś czas temu. Ayato-chan jest znamienitą artystką i dobrą dwórką, a przede wszystkim wspaniałomyślną osobą. Zgodziła się... za drobną namową wziąć pod swoje skrzydła Ikkiko-chin, tak, aby mogła znaleźć dobrego męża. Ja nie mogłam jej wiele nauczyć...
...
Wkrótce Yukihime-sama spostrzeże, że w rozliczeniach brakuje jej kilkanaście koku. Mam nadzieję, że straty te uda się szybko wyrównać i nie będzie to dla podwładnych Taiki-sama większy problem. Jesteś dobrym yoriki i na pewno sobie poradzisz.
Małego Aratę pozostawiam pod Twoją opieką. Nic nie mogłam dla niego zrobić, bo życie mam tylko jedno, a dzieci - więcej. Wierzę, że drogiego bratanka Taiki-sama nikt nie ośmieli się tknąć i że otrzyma on dobre wykształcenie.
Pamiętaj, aby iść w ślady ojca. To dobry trakt. Nigdy też nie jedz zimnego ryżu. Z każdym ziarnem coraz ciężej podnieść się z ukłonu. Kaiten-kun ma bystre spojrzenie i pomógł mi z się z tego ukłonu wyrwać, a przede wszystkimi zna rzeczy na niebie i ziemi...
List ten niech będzie dla Ciebie i dla ognia. Z wiekiem niektóre żurawie widzą coraz lepiej.

Okaasan Hotaru


Długo jeszcze wpatrywał się w błyszczące kanji. Znał w nich staranną rękę matki, choć niektóre znaki były rozmazane. Zdaje się, że pisała go trochę w pośpiechu, zwijając papier zanim tusz dobrze wyschnął.
Świeża krew na matach wskazywała, że i tym razem Hotaru nie pomyliła się w obliczeniach. Zabiła się może kilka godzin przed jego przyjazdem...
Gdyby więc tylko był tu chwilę wcześniej... Ta jedna stanica, gdzie zatrzymał się na sake, aby się rozgrzać gdy gorzej się poczuł - gdyby nie ta stanica, ona jeszcze by żyła... Jak mogła to przewidzieć? Skąd wiedziała? Niezwykła umiejętność jego matki, pozwalająca jej bezbłędnie przewidzieć to, co zrobi jej rodzina... Czy zatem wiedziała, jaki charakter mają długi ojca? Czy właśnie dlatego zostawiła Aratę pod jego opieką? ... A może właśnie dlatego sądziła, że śmierć ojca była jej winą?
Zimny ryż... Czyżby było aż tak źle? Dlaczego tego nie zauważył? Zdawała się przecież nie mieć przed nim tajemnic... Okazuje się jednak, że jego matka była lepszą dwórką i lepszą aktorką, niż myślał.
Tak jak prosiła, spalił list. Wstał i wyszedł, pozwalając eta zająć się ciałem.
Wiedział już co zrobi. Zbliżał się w końcu czas Zimowego Dworu, na który yoriki pana Taikiego będzie musiał się udać. Będzie też musiał porozmawiać z kuzynem Kaitenem. Są rozmowy, czyny i wiele innych rzeczy na niebie i ziemi które należy ujawnić. Wierzył, że jego matka dobrze obliczyła, jak bardzo zna się na dyplomacji i ile mógł wiedzieć Kaiten.
Inaczej nie byłaby tą Żurawicą, którą znał.

===
Słowniczek (w kolejności pojawianie się w tekście):
-omikami - sufiks znaczący "najwyższe, szacowne bóstwo".
-niisan - sufiks znaczący "brat".
shoji - rozsuwany panel ścienny pokryty papierem.
Gin - znaczy "srebrny".
-chin - sufiks zdrabniający, słodszy nawet od "-chan".
Festiwal Chryzantem - najważniejsze z letnich świąt, odbywa się w pierwszym miesiącu lata dla upamiętnienia dnia, w którym Kami spadli z nieba.
negi - rodzaj cebulki.
kamaboko - pasta z ryb, produkowana w formie bloków.
natto - sfermentowane fasolki soi.
tsuka - rękojeść katany.
eta, nieludzie - najniższa kasta społeczna, osoby "nieczyste", zajmujące się sprawami związanymi z krwią i śmiercia (grabarstwem, kuśnierstwem etc.)
okaasan - matka.