A Dance with Dragons - George R.R. Martin
"Za parę dni, proszę pana, to się dopiero zacznie: wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy… ". Wszyscy liczyliśmy na to, że A Dance with Dragons okaże się godną kontynuacją poprzednich tomów – zwłaszcza trzech pierwszych, bo Uczta dla wron mogła budzić mieszane uczucia. W dodatku wywiady, wizyty i autografy rozpoczęły się już latem, kiedy George R.R. Martin zawitał do Polski, co razem z serialową ekranizacją Gry o tron przyczyniło się niebagatelnie do roziskrzenia czytelniczych nadziei. Z tym większym żalem skonstatowałem po lekturze, że Pieśń Lodu i Ognia dopadła choroba, która zniszczyła już wiele cykli fantasy.
Z początku jest dobrze i przez jakiś czas trudno dostrzec oznaki nieszczęścia. Prolog, w którym narratorowi użycza oczu Varamyr Sześć Skór, przedstawia zręczną minihistorię, a ponadto można w nim znaleźć cenne sugestie dotyczące dzieci Eddarda Starka. Inicjalne rozdziały Tyriona, Jona i Daenerys – skądinąd legalnie dostępne od lat w sieci – również zapowiadają ciekawy rozwój zdarzeń. I wreszcie: pierwszy z fragmentów skupionych na Reeku należy do najodważniejszych w całej książce, przez co nie pozostawi czytelnika obojętnym; ceniąc pisarską śmiałość, poczytuję to za zaletę.
Niestety potem robi się gorzej. Martin grzęźnie w wątkach pobocznych i postaciach trzecioplanowych, wyciąga z kapelusza nowych bohaterów, a starym każe brać udział w niekończących się komplikacjach fabularnych. Pojedyncze rozdziały o znakomitej dramaturgii (między innymi Cersei, Daenerys i Jona, przy czym wątek tego ostatniego – jako jeden z nielicznych w książce – spodobał mi się w całości) boleśnie różnią się od tych przeciętnych, niewnoszących wiele ani do przebiegu akcji, ani do charakterystyki głównych bohaterów. Jeden z wątków można było bez wahania wyciąć – książka tylko by zyskała; parę innych wyraźnie prosi się o skrócenie. Równocześnie tekst cierpi na syndrom nadmiernego mnożenia cliffhangerów, a niektóre zwroty akcji (zwłaszcza w końcówce) sprawiają wrażenie wymuszonych. Czasami chciałoby się zapytać, czy pisarz nie konstruuje akcji na zasadzie zaprzeczania najczęstszym oczekiwaniom fanów; taka strategia nie rokowałaby dobrze dwu ostatnim częściom tej opowieści. O ile na dwóch się skończy.
Na szczęście w A Dance with Dragons wciąż dostrzegalna jest pisarska wyobraźnia połączona ze zmysłem narracyjnym. Westeros (i nie tylko, gdyż znaczna część akcji nadal dzieje się na Wschodzie) zachowuje spójność, mieniąc się blaskiem coraz liczniejszych detali, a opisy żeglugi w zatrutej krainie, kary spotykającej królową Cersei czy samotnych refleksji Daenerys dobrze świadczą o stylistycznych umiejętnościach Martina. Amerykański autor nie porzucił też skłonności do żonglowania prawdą, takich jak wprowadzanie w tekst wieloznacznych proroctw, prezentowanie historii z perspektywy niewiarygodnych narratorów oraz umieszczanie ważnych informacji między wierszami. Chwała mu za to, bo to między innymi dzięki tej cesze Pieśń Lodu i Ognia wciąż przewyższa większość prostodusznych powieści fantasy.
A co z kolejną sztandarową zaletą Martinowskiego cyklu, czyli sposobem konstruowania bohaterów? Reprezentują oni tutaj różne stadia procesu, przez który przechodzi w trakcie całej sagi wiele postaci: traktowanie świata z naiwnym idealizmem, zagubienie spowodowane dramatycznymi zdarzeniami, głęboki kryzys zakończony załamaniem albo stabilizacją nowej tożsamości, stopniową ewolucję utrwalonych cech charakteru. Żałuję tylko, że jeden z bohaterów przechodzi zbyt gwałtowną transformację – temu wątkowi akurat nie zaszkodziłoby wydłużenie – inny zaś zmienia się w sposób, który przeczy jego wcześniejszemu rozwojowi. Generalnie jednak ten aspekt powieści oceniam in plus, przy czym w ogólnym rozrachunku bardziej przypadła mi do gustu konstrukcja postaci drugiego planu niż historie trójki głównych bohaterów (łatwo ich rozpoznać: otrzymali łącznie do dyspozycji bodaj połowę rozdziałów).
Nie mam wątpliwości, że to najgorszy z dotychczasowych tomów. Dzięki narracyjnemu warsztatowi Martina oraz dość przekonującym postaciom pozostaje on przyzwoitą literaturą, lecz zawodzi fabularnie, co w wypracowanej przez autora konwencji jest przejawem poważnego niedomagania. Jeżeli również czytaliście entuzjastyczne recenzje na blogach i w księgarni Amazon, to nie dajcie się zwieść – po znakomitej części trzeciej twórca Gry o tron coraz bardziej obniża poziom. Domyślam się jednak, że i tak kupicie lub przynajmniej pożyczycie książkę, żeby poznać dalsze losy starych znajomych. Mnie samego George R.R. Martin nie zniechęcił do tego stopnia, abym zrezygnował z nabycia Winds of Winter, kiedy zaś wreszcie przeczytam i ten tom (oby wcześniej niż za pięć lat), na odwrót będzie już za późno. Ale czy musi być tak źle? Może pisarz odkryje lek na dręczącą cykl przypadłość, a liczne cliffhangery znajdą w kolejnej części satysfakcjonujące rozwiązania?
Tego wam i sobie życzę.
W dyskusji pod tekstem pojawia się wiele spoilerów. Jak dotąd (wtorkowe przedpołudnie) autorzy komentarzy konsekwentnie oznaczają spoilery na początku swoich wypowiedzi, ale na wszelki wypadek ostrzegamy przed nimi już tutaj.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Z początku jest dobrze i przez jakiś czas trudno dostrzec oznaki nieszczęścia. Prolog, w którym narratorowi użycza oczu Varamyr Sześć Skór, przedstawia zręczną minihistorię, a ponadto można w nim znaleźć cenne sugestie dotyczące dzieci Eddarda Starka. Inicjalne rozdziały Tyriona, Jona i Daenerys – skądinąd legalnie dostępne od lat w sieci – również zapowiadają ciekawy rozwój zdarzeń. I wreszcie: pierwszy z fragmentów skupionych na Reeku należy do najodważniejszych w całej książce, przez co nie pozostawi czytelnika obojętnym; ceniąc pisarską śmiałość, poczytuję to za zaletę.
Niestety potem robi się gorzej. Martin grzęźnie w wątkach pobocznych i postaciach trzecioplanowych, wyciąga z kapelusza nowych bohaterów, a starym każe brać udział w niekończących się komplikacjach fabularnych. Pojedyncze rozdziały o znakomitej dramaturgii (między innymi Cersei, Daenerys i Jona, przy czym wątek tego ostatniego – jako jeden z nielicznych w książce – spodobał mi się w całości) boleśnie różnią się od tych przeciętnych, niewnoszących wiele ani do przebiegu akcji, ani do charakterystyki głównych bohaterów. Jeden z wątków można było bez wahania wyciąć – książka tylko by zyskała; parę innych wyraźnie prosi się o skrócenie. Równocześnie tekst cierpi na syndrom nadmiernego mnożenia cliffhangerów, a niektóre zwroty akcji (zwłaszcza w końcówce) sprawiają wrażenie wymuszonych. Czasami chciałoby się zapytać, czy pisarz nie konstruuje akcji na zasadzie zaprzeczania najczęstszym oczekiwaniom fanów; taka strategia nie rokowałaby dobrze dwu ostatnim częściom tej opowieści. O ile na dwóch się skończy.
Na szczęście w A Dance with Dragons wciąż dostrzegalna jest pisarska wyobraźnia połączona ze zmysłem narracyjnym. Westeros (i nie tylko, gdyż znaczna część akcji nadal dzieje się na Wschodzie) zachowuje spójność, mieniąc się blaskiem coraz liczniejszych detali, a opisy żeglugi w zatrutej krainie, kary spotykającej królową Cersei czy samotnych refleksji Daenerys dobrze świadczą o stylistycznych umiejętnościach Martina. Amerykański autor nie porzucił też skłonności do żonglowania prawdą, takich jak wprowadzanie w tekst wieloznacznych proroctw, prezentowanie historii z perspektywy niewiarygodnych narratorów oraz umieszczanie ważnych informacji między wierszami. Chwała mu za to, bo to między innymi dzięki tej cesze Pieśń Lodu i Ognia wciąż przewyższa większość prostodusznych powieści fantasy.
A co z kolejną sztandarową zaletą Martinowskiego cyklu, czyli sposobem konstruowania bohaterów? Reprezentują oni tutaj różne stadia procesu, przez który przechodzi w trakcie całej sagi wiele postaci: traktowanie świata z naiwnym idealizmem, zagubienie spowodowane dramatycznymi zdarzeniami, głęboki kryzys zakończony załamaniem albo stabilizacją nowej tożsamości, stopniową ewolucję utrwalonych cech charakteru. Żałuję tylko, że jeden z bohaterów przechodzi zbyt gwałtowną transformację – temu wątkowi akurat nie zaszkodziłoby wydłużenie – inny zaś zmienia się w sposób, który przeczy jego wcześniejszemu rozwojowi. Generalnie jednak ten aspekt powieści oceniam in plus, przy czym w ogólnym rozrachunku bardziej przypadła mi do gustu konstrukcja postaci drugiego planu niż historie trójki głównych bohaterów (łatwo ich rozpoznać: otrzymali łącznie do dyspozycji bodaj połowę rozdziałów).
Nie mam wątpliwości, że to najgorszy z dotychczasowych tomów. Dzięki narracyjnemu warsztatowi Martina oraz dość przekonującym postaciom pozostaje on przyzwoitą literaturą, lecz zawodzi fabularnie, co w wypracowanej przez autora konwencji jest przejawem poważnego niedomagania. Jeżeli również czytaliście entuzjastyczne recenzje na blogach i w księgarni Amazon, to nie dajcie się zwieść – po znakomitej części trzeciej twórca Gry o tron coraz bardziej obniża poziom. Domyślam się jednak, że i tak kupicie lub przynajmniej pożyczycie książkę, żeby poznać dalsze losy starych znajomych. Mnie samego George R.R. Martin nie zniechęcił do tego stopnia, abym zrezygnował z nabycia Winds of Winter, kiedy zaś wreszcie przeczytam i ten tom (oby wcześniej niż za pięć lat), na odwrót będzie już za późno. Ale czy musi być tak źle? Może pisarz odkryje lek na dręczącą cykl przypadłość, a liczne cliffhangery znajdą w kolejnej części satysfakcjonujące rozwiązania?
Tego wam i sobie życzę.
W dyskusji pod tekstem pojawia się wiele spoilerów. Jak dotąd (wtorkowe przedpołudnie) autorzy komentarzy konsekwentnie oznaczają spoilery na początku swoich wypowiedzi, ale na wszelki wypadek ostrzegamy przed nimi już tutaj.
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 4
Obecnie czytają: 1
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 4
Obecnie czytają: 1
Dodaj do swojej listy:



Tytuł: A Dance with Dragons
Cykl: Pieśń Lodu i Ognia
Tom: 5
Autor: George R.R Martin
Wydawca: Harper Voyager
Data wydania: 12 lipca 2011
Liczba stron: 1040
Oprawa: twarda
ISBN-13: 978-0002247399
Cena: 25,00 £
Cykl: Pieśń Lodu i Ognia
Tom: 5
Autor: George R.R Martin
Wydawca: Harper Voyager
Data wydania: 12 lipca 2011
Liczba stron: 1040
Oprawa: twarda
ISBN-13: 978-0002247399
Cena: 25,00 £