Z planem czy na żywca?

Qchnia artystyczna #14

Autor: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Z planem czy na żywca?
Zasiadając do pisania opowiadania lub powieści warto mieć gotowy szczegółowy plan wydarzeń, czy może lepiej jedynie obmyślić ogólny zarys fabuły, a podczas pracy dać się porwać żywiołowi? Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi. A trzeba zaznaczyć, że jest jednym z najczęściej zadawanych podczas spotkań pisarzy z czytelnikami.

Podczas III Szczecińskich Dni Fantastyki, ładnych parę lat temu, Jarosław Grzędowicz opowiadał o pracy nad drugim tomem Pana Lodowego Ogrodu – wówczas bodajże najbardziej oczekiwanej polskiej książki fantastycznej. Tłumaczył, że prace się przeciągają ze względu na wybrany sposób narracji, który narzucał mu opisywanie wszystkich wydarzeń krok po kroku. Mówił, że ma gotową rozbudowaną tabelkę z planem wydarzeń, w którą wpisał najważniejsze zwroty akcji, każdą opatrzając dodatkową adnotacją. Zgodnie z nią, punkt po punkcie, opisywał losy Vuko. Podobnie pracuje jego żona, Maja Lidia Kossakowska, która także do pisania zasiada, gdy ma już gotowy schemat akcji. Pamiętam, że jako przykład skrajnie innego podejścia do pisarstwa podała Feliksa W. Kresa, którego podziwiała za to, że ponoć siadał przed maszyną do pisania (a później klawiaturą) z jakimś mglistym pomysłem na fabułę, i po prostu tworzył.

Dużo bardziej "świeżym" przykładem niech będzie Jakub Ćwiek, który opowiadał, jak to tworzył jedną ze swoich nowszych powieści, w której wątki fantastyczne przeplatały się z historycznymi. Otóż autor Kłamcy i Krzyża Południa. Rozdroża mnóstwo wysiłku włożył w przygotowanie efektownego planu wydarzeń, który przybrał formę wiszącego na ścianie, porażającego feerią barw kolażu – do opisywania poszczególnych wątków używał karteczek w różnych kolorach. Efekt (podobno) był porażający. A gdy już autor wziął się za pisanie… podążył zupełnie inną ścieżką fabularną.

Zdaje się, że Jakub Ćwiek na własnej skórze przekonał się o tym, co podczas wizyty w Polsce powtarzał Orson Scott Card. Autor kultowej Gry Endera oznajmił, że każdy, kto twierdzi, iż przy pracy nad tekstem niezbędny jest rozbudowany plan, jest w błędzie. Podobne zdanie ma zresztą na temat zwolenników teorii "żywiołu". Według niego wyjście jest jedno: owszem, przed napisaniem pierwszych zdań warto mieć w głowie, tudzież na papierze, jak kto woli, pewien schemat wydarzeń – bardziej lub mniej dokładny, nieważne. Kluczowe jest jednak to, aby nie trzymać się go kurczowo. Opowieść winna się pisać sama, bez przymusu, bez przeprowadzania bohaterów z punktu A do punktu B, bo tak stoi w naszej tabelce. W pewnym momencie postacie zaczynają żyć własnym życiem, postępować tak, a nie inaczej nie dlatego, że muszą wypełniać kolejne postanowienia naszego planu, ale dlatego, że wynika to z ich wcześniejszych doświadczeń. W przeciwnym wypadku, zaznacza Card, bohaterowie stają się bezwolnymi marionetkami.

Może to właśnie jest owa nieuchwytna wena? Podświadome wyczuwanie, gdy opowieść toczy się naturalnym torem, niemalże sama z siebie, w przeciwieństwie do oporu przed pisaniem, jaki częstokroć czujemy, nawet jeżeli skrupulatnie trzymamy się, zdawałoby się idealnego planu. Trudno orzec.

Sam jestem zwolennikiem metody "na notatnik" – zawsze noszę przy sobie notes, w którym od czasu do czasu zapisuję kolejne sceny. Nie jest to tworzenie planu, raczej kolejnych puzzli, z których w końcu ułożę gotowy tekst. Jedno wiem na pewno – nie będzie on po prostu wynikiem łączenia ze sobą porozrzucanych na kartkach fragmentów, ponieważ koncept zmienia mi się nieustannie. Zazwyczaj, gdy już w końcu siadam przed klawiaturą, tekst niemalże w całości różni się od tego, czym był na samym początku. Chyba więc pod tym względem jestem podobny do Orsona Scotta Carda – już dawno nauczyłem się, że kurczowe trzymanie się początkowych założeń w moim przypadku się nie sprawdza. Powód? Pierwsze pomysły mam zazwyczaj kiepskie i dopiero po dłuższym czasie i kilku rewolucjach ewoluują w ostateczny kształt.

Nie musi to jednak dotyczyć każdego. John Irving, autor Świata według Garpa czy Regulaminu tłoczni win, jest pod tym względem zupełnie wyjątkowy – pisanie powieści zaczyna od… ostatniego zdania. Co ciekawe, nigdy się ono nie zmienia, na stałe determinując wszystko, co je poprzedza. Jaki z tego wniosek? Ano taki, że ilu twórców, tyle metod. Warto spróbować wszystkiego i samemu zdecydować, co w jest najlepsze dla mnie.