» Artykuły » Felietony » O bohaterach. Część 1

O bohaterach. Część 1


wersja do druku

Qchnia artystyczna #6

Redakcja: Aleksandra 'Zsa-Zsa' Tomicka
Ilustracje: Vermiliona

O bohaterach. Część 1
Jak bardzo bohaterski powinien być bohater? Wbrew pozorom, jest to dosyć trudne pytanie, zwłaszcza gdy stawia je sobie niedoświadczony adept pióra. Młodzi twórcy w szczególności upodobali sobie fantasy, a gatunek ten rządzi się pewnymi niezbywalnymi prawami: zazwyczaj protagonista wykazać się musi umiejętnościami w zakresie sztuk walki. Pojawia się więc dylemat: Jorguś (niech tak, roboczo, nazywa się nasz heros) ma być reinkarnacją Conana, czy raczej ofermą, której co rusz trzeba ratować tyłek?

Wariant pierwszy jest bardzo kuszący. Z karkiem jak Pudzianowski, bicepsem jak Schwarzenegger i dwumetrowym mieczem Jorguś może ratować świat! Efektowne pojedynki, wielkie bitwy, czekające na zgładzenie potwory i zawsze chętne białogłowy to świetny materiał na opowieść. Akcja mknie do przodu, po drodze miażdżąc stopami czaszki kolejnych wrogów, nie trzeba specjalnie wysilać się na wymyślanie jakichś oryginalnych zwrotów fabularnych − wszelkie problemy Jorguś może z łatwością rozpłatać od głowy do krocza. A i często aż nazbyt widoczne emocjonalne przywiązanie autora do bohatera odgrywa swoją rolę, przez co nasz protagonista to chodzący ideał. Łatwo, przyjemnie, a podczas pisania twórca zapewne też się dobrze bawi. W czym więc tkwi problem? Otóż taka postać, oprócz setek wrogów, może także bez problemu zarżnąć sam tekst. Przykłady?

W przypadku debiutanckiej powieści Adama Przechrzty, Pierwszego kroku, większość recenzentów była zgodna, że najgorszym, co przytrafiło się tej książce był główny bohater. Adam de Sarnac startował z pozycji wyśmienitego szermierza i niezwykle utalentowanego maga; czego by się nie podjął, odnosił miażdżące zwycięstwo (porównano go nawet do Chucka Norrisa). Efekt tego był jeden: czytelnicza znieczulica. Co z tego, że kogoś pokonał, rozniósł w pył kilku magów i poprowadził swoje wojska do historycznej wiktorii, skoro podczas lektury nikt nawet przez chwilę nie wątpił, że mu się uda? Podobnie było z Byhtrą, protagonistą większości tekstów składających się na zbiór Głową w mur autorstwa Rafała W. Orkana. Niezniszczalność emerytowanego płatnego zabójcy wprawdzie nie zdołała przyćmić bogatego, oryginalnego i szczegółowo nakreślonego miasta Vekkerby, ale sprawiła, że opinie na temat debiutu Orkana zaczynały się od słów: "Duży potencjał, ale Byhtra wszystko zepsuł". Nawet tak doświadczony twórca, jak Andrzej Pilipiuk zebrał swoje za kreację Marka Oberecha – nauczyciela informatyki, który wiedział tak dużo z zakresu historii, archeologii i chemii, że był aż zbyt idealny i przez to mało realny.

Kolejną skrajnością jest wykreowanie Jorgusia jako ciamajdy, który bez pomocy z żadnych tarapatów się nie wykaraska. Jest to zadanie trudne, ale jak najbardziej wykonalne i, co najważniejsze, przynosi interesujące efekty. Z powodzeniem robi to Joseph Delaney w cyklu Kroniki Wardstone. Tom jest protegowanym stracharza i dopiero uczy się fachu łowcy potworów. W pojedynkę z trudem radzi sobie z wiedźmami, bogianami czy nawet grupką zwykłych werbowników, każdorazowo ledwie wymykając się niebezpieczeństwu. Skutek jest jeden: czytelnik się o niego boi, przeżywa jego przygody, bo ich nieprzewidywalność pozwala mu się zaangażować. Wierzy też, że dręczące go monstra są śmiertelnie groźne. Normalność bohatera, który wyróżnia się szczególnymi cechami, ale nie czynią go one niepokonanym, to spora zaleta tekstu. Bez tego trudno o gęstą, napiętą atmosferę − od dawien dawna wiedzą o tym twórcy horroru, którzy głównymi bohaterami często czynią tak zwanych "przeciętniaków".

Jednakże gdy w pierwszym akapicie pisałem o dylemacie, czy Jorguś ma być Conanem czy ofermą, zapewne większość z was pomyślała: czymś pośrodku. I słusznie. Wspomnijmy znanych i lubianych fantastycznych herosów: Vuko z Pana Lodowego Ogrodu, wiedźmin Geralt, mag Ged Krogulec z Ziemiomorza, a nawet Yatech z wydanych w tym roku Opowieści z meekhańskiego pogranicza… autorstwa Roberta M. Wegnera. Co ich łączy? Oprócz tego, że naprzeciwko żadnego z nich nie chcielibyśmy stanąć na ubitej ziemi, każdy bez wyjątku dostał przynajmniej raz porządny łomot. Drakkainen był drzewem, Geralta już w pierwszym opowiadaniu ostro poharatała strzyga, Ged uciekał przed przywołanym przez siebie stworem, a Wegnerowski młody wojownik wprost mówił o swoich ograniczeniach. Oni zyskali na tym siniaki i głębsze rany, a czytelnik zwątpił w ich niezniszczalność, ergo: zaczął się przejmować.

Adept pióra powinien więc odsunąć na bok sympatię do kreowanego przez siebie bohatera, wystrzegać się wzorowania na grach komputerowych i nie oglądać filmów pokroju Człowieka demolki, który sypie z ekranu one linerami, gdy piszę ten felieton. Pokuszę się o stwierdzenie, że czas Conana przeminął i tworzenie bohaterów na jego wzór to krok bardzo ryzykowny (nawet Rafał Dębski w tekście z pierwszego tomu Kanonu barbarzyńców nieco osłabił Howardowskiego herosa). Może i nie niewykonalny, ale mimo wszystko wykraczający poza umiejętności młodego twórcy. Nie mówię: piszcie o ofermach, albo mało bohaterskich bohaterach, jak chociażby Harry Potter, który bez Hermiony dawno by zginął. Możecie opisywać przygody wielkich wojowników, ale nie zapomnijcie od czasu do czasu spuścić im porządnego lańska, żeby przypomnieć czytelnikom, że heros też krwawi. Bo nikt nie lubi ideałów, przynajmniej nie na dłuższą metę.

PS. Opcja czwarta to pastisz i celowe przerysowanie postaci, jak chociażby w Toy Land Roberta J. Szmidta, ale tego początkującym pisarzom bym nie polecał. Przyjdzie na to czas, ale dopiero, kiedy nabiorą wprawy.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

O marzeniach
Qchnia literacka #15
Z planem czy na żywca?
Qchnia artystyczna #14
Selekcja i dawkowanie informacji
Qchnia artystyczna #13
Mina przeciwpiechotna
Qchnia artystyczna #12
Ucieczka w dialogi
Qchnia artystyczna #11
Pisałem kiedyś powieść. Emocje.
Qchnia artystyczna #10

Komentarze


~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
LOL, oczywiście chodziło o bohatera, nie pisarza.
06-12-2009 21:02
malakh
   
Ocena:
0
Masz rację, Antavosie.

Jednakże zwróć uwagę, o kim mowa w artykule. O młodych, początkujących twórcach. Doświadczony pisarz stworzy wiarygodnego "karka", ale adept może popaść w skrajność - to ryzyko. Niech ma więc uwagi o doskonałości herosów w pamięci. Może mu to w czymś pomoże.
06-12-2009 21:16
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
A adept nie może stworzyć wiarygodnego bohatera, nawet karka? Jasne, że nastolatek raczej nie napisze postaci wiarygodnej psychologicznie, ale nie mówimy tutaj, jak sądzę, o siedemnastolatkach wysyłających swoje epickie dzieła. Mógłbym zresztą pokazać na co najmniej kilku fragmentach, że debiutanci potrafią stworzyć wiarygodnych bohaterów, a przy okazji udowodnić, że w literaturze obowiązują pewne reguły...
06-12-2009 21:24
inatheblue
   
Ocena:
+4
Nic nie wiem o regułach w muzyce, ale kiedy jeszcze byłam malutkim narybkiem wannabe autorskim, wiedziałam, że konstrukcja powieści przygodowej wygląda z grubsza tak:
Dup! Mieszu, mieszu, mieszu. Dup, dup, dup! mieszu, dup, mieszu, dup. DUDUP! Epilog.
Później naczytałam się o "punktach bez powrotu" itp, ale to naprawdę łatwo wyczaić.

"Nie twórz bohaterów doskonałych" powtarzały mi różne dobre ciotki, zanim jeszcze istniało określenie Mary Sue, ale to jest ciężkie wykonawczo, jak się jest małym autorem i nie umie się tworzyć wiarygodnych osobowości. A czasem chce się stworzyć prawdziwego herosa, takiego który jest potężny, ale i krwawi i upada, głównie przez siebie samego, i wierzcie mi, że to jest trudne, zwłaszcza jak się to próbuje zgrać z wyżej wymienioną konwencją powieści przygodowej...
No pisanie postaci łatwe nie jest, bo to nie chodzi o ich możliwości albo brak, tylko charakter jako taki. Ludzki, znaczy się.
06-12-2009 21:36
~Erystyczna tylda

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Krótko: Nie chcę się włączać w całą tę dyskusję (zobaczymy jak mi to wyjdzie), ale M.S. ma w jednym rację (i Antavos, tylko że z innego punktu widzenia).
Ten artykuł powyżej, ta qchnia artystyczna, to nie zestaw porad dla początkującego pisarza, tylko zestaw porad jak napisać książkę w klimatach obecnych trendów.

Jeśli autor nie wie jak pisać, to mu te rady powyżej nic nie dadzą. Co z tego, że nie stworzy supermana ani kalekiego cierpiętnika, jego wyważony bohater, który jest "kompetentny, ale czasem dostaje łomot" będzie tak samo płaski psychologicznie, tak samo mdły i homogeniczny, tylko INACZEJ.

Z drugiej strony, jeśli autor wie, co robi, to może stworzyć niesamowitą postać uber-herosa (Dr Manhattan) albo kaleki i nieudacznika (Thomas Covenant), a dzieło i tak będzie "wartościowe, dobrze napisane, odkrywcze, porywające, dające się czytać (zależnie do tego jaki cel stawia sobie qchnia)".

Więc czego powinny uczyć tego rodzaju serie felietionów? Oczywiście, powinny uczyć "wiedzy o tym, co się robi". ;)

Piszesz malakh raczej jako czytelnik, piszesz o tym, co Ci się podoba, co lubisz widzieć, ewentualnie, co wg Ciebie podoba się szerszej publiczności (bardzo możliwe, że dobrze prawisz), ale z pewnością nie piszesz jak pisać. Przykro mi ;)
07-12-2009 00:53
Siman
    @M.S.
Ocena:
0
"Bo i nie każdy nadaje się na artystę. "

Ale też nie każdy artysta to geniusz-samouk.

"Każdy, kto myśli, że może się tego od kogoś nauczyć, to... jakby to łagodnie ująć... ktoś naiwny?"

Wszyscy pisarze, którzy w przeszłości uczęszczali na warsztaty pisarskie właśnie golą głowy i zakładają worki pokutne za skalanie świętej drogi pisarskiej słuchaniem cudzych porad.

Anyway, chyba nie dojdziemy do porozumienia: ty uważasz moje podejście za naiwne, ja twoje - za bzdurne. I raczej się wzajemnie nie nawrócimy. Tak czy siak, dziękuję za dyskusję.


A tymczasem chciałem skomentować meritum tego tekstu, czyli tezę postawioną przez Malakha. A zrobiłem to jak zwykle na blogu, co ostatnio wchodzi mi w nawyk. :P
07-12-2009 06:14
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ja ponownie pytamn, ile Malakh napisal powiesci. Moze sie pochwali, skoro daje takie swietne rady? :)
07-12-2009 10:26
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Ina, powieść przygodowa właściwie powinna składać się z akcji i "łupu cupu", ale niekoniecznie z SAMEJ akcji. Powieściami przygodowymi są - w pewnym sensie - "Mortal Engines" Reeve'a, jak i "Wyspa skarbów". Rzecz leży właśnie w psychologii postaci.

Przykładowo.

Wyobraźmy sobie, że piszemy powieść przygodową z karkiem w roli głównej. Naszym bohaterem niech będzie Bęckispuszczam Kurza Stopa, wielki wojownik z Siłowni Wielkiej, który zanim został wielkim wojownikiem z Siłowni Wielkiej mieszkał we wsi Gacie Dolne u ojca, Obszczymurka Piwochlejca. Gacie Dolne zaatakował Zły Dupek i ukradł przechowywany w Gaciach Wielki Kielich dający lokalnym magikom manę i niekończący się zapas magicznych eliksirów. Bęckispuszczam postanawia pomścić ojca, przywrócić alkohol i przypadkiem trafia do lokalnego Czarownika, O Cholera Mana Mi Się Skończyła, który zna Sekret Jak Pokonać Złego Dupka. Sztuka polega na tym, by wiarygodnie oddać np. dialogi takiej postaci. Inaczej mówi wieśniak z Gaci, a inaczej magik O Cholera (różnice w wykształceniu itp). Przynajmniej na początku. Niestety, tego w wielu powieściach nie widać. A to tylko jedna z rzekomo nieistniejących zasad przy tworzeniu postaci.

Tak więc reguły - one, oczywiście, istnieją i pisarz powinien wiedzieć czym różni się narracja personalna od auktorialnej, i co to w ogóle jest strumień świadomości, chociażby po to, by kiedyś napisać space operę strumieniem świadomości. Trzeba mieć talent, ale warsztaty literackie pomagają wyrabiać pióro. Przykłady: Jarek Grzędowicz czy Ted Chiang. Oczywiście nic nie zastąpi też czytania. Musisz być oczytany, by nie powielać schematów i żonglować konwencjami. Przykładowo: sięgam po Tołstoja i piszę "Lód" Dukaja ("Lód" wziął się z tęsknoty do dziewiętnastowiecznej powieści, rozpisanej na kilkaset stron), by potem przełączyć się na Kapuścińskiego (Guzek), czy powieść polifoniczną. Poczytajcie sobie Zadie Smith czy naszą Masłowską - to przecież debiuty z dojrzałymi bohaterami właśnie.
07-12-2009 10:52
inatheblue
   
Ocena:
+1
Antavos, ja rzeczywiście jestem prostym biologiem molekularnym, ale nie aż tak prostym. Wyraziłam się może nieco rubasznie, ale chodziło mi mianowicie o ten schemat fabularny:
http://www.d.umn.edu/~moor0145/plo t%20diagram%20jpg%20for%20web.jpg
I wszelkie wariacje na temat. Nawet Tołstoj to robił.
07-12-2009 11:52
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
No, w sumie tak. Good point. I dobra grafika.
07-12-2009 12:07
Kumo
    Co do
Ocena:
+1
... to stworzono je jako wskazówki dla osób chcących napisać/namalować/odegrać coś sensownego, a nie byle chałę. Nie są one sztywne i można je łamać, ale trzeba w zamian zaproponować coś innego; to właśnie zrobili np. Pablo Picasso czy Julian Tuwim (przy czym i jeden, i drugi najpierw nauczył się malować/pisać normalnie). Obecnie robi to np. Quentin Tarantino (nie cierpię jego filmów, ale nie odmawiam im polotu i wartości).
Ale zasada, że "w sztuce nie ma żadnych zasad" jest najczęściej traktowana jako upoważnienie do chodzenia na łatwiznę. Bo po co się wysilać, nadawać wiarygodność postaciom czy dobierać kolory, skoro można raz-dwa napisać coś swoim zdaniem "zajefajnego" albo rozbabrać na płótnie przypadkowe farby i przywalić na nie krowią kupę - "bo to takie nowatorskie". Oczywiście, raz na parę milionów nastąpi wtedy objawienie geniuszu, ale zwykle dostajemy dzieła takie jak nowa wersja "Dnia, w którym stanęła Ziemia" czy Pałac Kultury i Nauki (bez urazy, warszawiacy ;) ).
JASNE, KAŻDEMU WOLNO TAK ZROBIĆ. Ale niech nie nikt oczekuje w zamian zachwytów nad swoją twórczością i nie obraża się (jak to robi wielu młodych twórców) na publiczność/czytelników i krytyków, gdy nie docenią jego "niewątpliwego geniuszu".

Aż pozwolę sobie sobie zacytować Zbigniewa Lengrena:
"Forma nowatorska, rzecz bez precedensu;
Braknie tylko wdzięku, dowcipu i sensu."
07-12-2009 15:53
~Sigrid

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Znów się odzywam z paskudnym opóźnieniem, ale dopiero wróciłam co z podróży. No i ciężko się włączyć do dyskusji, bo dosyć chaotyczna.
Uważam, że nie ma złotej formuły arcydzieła i myślę, że dotyczy to większości sztuk. Istnieją jednak reguły i zasady, przypisane rozmaitym dziedzinom sztuki, przy czym, co ważne, są one zmienne w czasie. Inne zasady rządzą madrygałem, inne fugą. Zmiana tych zasad i nowe określenie konwencji często jest związane z geniuszem, który odciska swój ślad na pewnej dziedzinie sztuki (w muzyce barok kończy ze śmiercią Bacha, bagatela, połowa XVIII wieku). Bo geniusz jest, moim zdaniem, umiejętnością spojrzenia na materię artystyczną w niezwykle silny, indywidualny sposób.
Istnieją przykłady genialnych samouków, zresztą nie tylko w dziedzinie sztuk (pamiętacie matematyka, Stefana Banacha?). Z rozkładu statystycznego wynika jednak z bolesną oczywistością, że większość z nas geniuszami nie jest. Stąd uczymy się – w literaturze – umiejętności składania słów i zdań, problemem pozostaje jednak, na jakim poziomie ta nauka powinna być prowadzona. Bliżej tego cyklu felietonowego: dla jednych odkryciem będzie istnienie na stronach wydawnictw zakładek regulujących zasady nadsyłania rękopisów, dla innych tradycja powieści gotyckiej czy wpływ konsumeryzmu na literaturę masową. Przyznam, że przy tak niedookreślonym czytelniku jest to dla mnie problem.
Niemniej reguł ogólnych jest – dla mnie – stosunkowo niewiele i przede wszystkim są one historycznie uwarunkowane. Spędziłam ostatnich kilka dni, czytając naprzemiennie Nabokova i Bunina, przy czym kolejność powinna być raczej odwrotna, bo chronologia nie jest tu bez znaczenia, ale tak się złożyło, że Nabokov skłonił mnie do kolejnego sięgnięcia po Bunina. I teraz, przybliżywszy się znów nieco do Malakhowych bohaterów, zastanawiam się, czy jest jakiekolwiek porównanie pomiędzy tkliwą, rozemgloną Buninowską Natalie a perwersyjnie analityczną Adą Nabokova? Obie są niezwykle mocno zanurzone w rosyjskiej tradycji narracyjnej, a rozchodzą się z zupełnie odmienne strony – z powodów oczywistych – mimo że obie są rzutowane na tradycyjną, przedrewolucyjną, ziemiańską, feudalną i patriarchalną Rosję. Ale metoda jest zupełnie inna.
Zastanawiałam się po lekturze tego felietonu, czy obie te bohaterki są nadal możliwe w literaturze (na herosach fantastycznych znam się jakby słabiej, wolę więc trzymać się bezpieczniejszych przykładów). Wydaje mi się, że tak, przy czym fantastyka jest idealną konwencją do wykorzystywania formuł przeszłości (new weird i powieść wiktoriańska), bo forma powinna być dopasowana do intelektualnej panoramy opisywanego świata. Innymi słowy, w naszym świecie bohaterka Buninowska jest trudniejsza, podobnie jak trudniejszy jest w ogóle tamten świat (chociażby dlatego, że ziemiańscy bohaterowie Bunina pozostają w intymnym, niemal mistycznym związku z przyrodą, podczas gdy przyroda u Nabokova jest już konstruowana intelektualnie, staje się erudycyjną manią katalogowania – BTW, jakaś słaba ta nowa książka Eco, mimo że tytuł świetny). W fantastyce nie widzę z tym większego problemu, jeśli autor będzie potrafił wykorzystać tę tradycję w sposób przemyślany i celowy, wychodząc poza banalny stereotyp pierwszej naiwnej (bo prostota Bunina nie jest naiwna, a w warstwie językowej to jest po prostu kosmos, niesamowite, zmysłowe bogactwo, które dookreśla i otwiera nieistniający i niemożliwy już świat). Z Nabokovem jest również gigantyczny problem, bo świadomość narracyjna autora i erudycyjność tekstu sprawia, że nawet fragmenty o pieprzeniu lśnią wielofasetowo, przeszlifowanie przez mnogość nawiązań i cytatów.
Świadomie podaję tutaj arcydzieła, bo o piętnastym tomem cyklu o Cyklopie Wciórnym nie ma sensu dyskutować, to nie jest sensowny punkt odniesienia. Ale mogę sobie również z powodzeniem wyobrazić wszechpotężnego herosa fantasy w książce, która nie będzie parodią gatunku, ale wejdzie z nim w dogłębny dialog. Warunek konieczny – świetna znajomość gatunku oraz, przede wszystkim, świadomość celu, jaki stoi za kreacją takiego właśnie bohatera. Bo trzeba wiedzieć, po co się ciągnie ten wózek.
Następny felieton chciałabym chyba napisać o języku, o kolekcjonowaniu słów i kliszach językowych („ciszę rozdarł nagły dźwięk”, „z jej ust wyrwało się bolesne jęknięcie”). Potem się zastanowię, bo poza oczywistymi radami najbardziej sensowna wydaje mi się rozmowa o wybitnych tekstach i ich metodzie. Czyli raz w miesiącu rozmawialibyśmy o kimś, kto jest klasyczny i wart uwagi.
08-12-2009 09:41
Siman
   
Ocena:
0
"Potem się zastanowię, bo poza oczywistymi radami najbardziej sensowna wydaje mi się rozmowa o wybitnych tekstach i ich metodzie. Czyli raz w miesiącu rozmawialibyśmy o kimś, kto jest klasyczny i wart uwagi."

To może tchnąć w serię nowego ducha, chociaż to zależy oczywiście jak ta rozmowa będzie przebiegać. Ale czekam niecierpliwie. :)
08-12-2009 19:06
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Nabokova znam bardzo słabo, ale wydaje mi się jednak, że takie bohaterki, Sigrid, nie mają szans pojawić się we współczesnej polskiej literaturze. Dzisiaj literackich role models szuka się gdzie indziej: w Pilipiuku, Komudzie, Grzędowiczu właśnie, Kossakowskiej. Nawet malakh to robi w felietonach. A tymczasem można czerpać z wzorców rosyjskich (kto z dzisiejszych polskich fantastów tworzy bohaterów rodem z Dostojewskiego?), czy francuskich (pamięta ktoś jeszcze, jak konstruował bohaterów Hugo?). Ale masz rację z jednym: Wydaje mi się, że tak, przy czym fantastyka jest idealną konwencją do wykorzystywania formuł przeszłości (new weird i powieść wiktoriańska), bo forma powinna być dopasowana do intelektualnej panoramy opisywanego świata. I język, nie zapominaj o języku. Język także powinien odzwierciedlać świat przedstawiony.

A propos języka. Tak się zastanawiałem, jak można opisać krzyk. Pojęcia nie mam, czy moje pomysły się nadają, ale...

„z jej ust wyrwało się bolesne jęknięcie”)

Krzyknęła, lecz nie tak, jak krzyczą ludzie na stadionie, ani nie tak, jak ludzie w korku wygrażający pięściami sąsiadom; krzyknęła samą esencją krzyku, na dnie kopalni dźwięków odkryła samorodek krzyku, krzyczała perfekcyjną definicją krzyku, był to krzyk rozdzierający gardło na strzępy niczym zwierzę uwięzione w pułapce i pragnące wydostać się na wolność.

Coś takiego.
09-12-2009 01:29
~Sigrid

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Pamiętam, że czytałam kiedyś książkę Mike’a Careya – bardzo sympatyczna pociągówka, czarny kryminał z elementami fantastycznymi – uderzyło mnie, że ta książka, naprawdę całkiem prosta i bezpretensjonalnie akcentująca swoją przynależność do kultury popularnej, nieustannie prowadzi dialog z tradycją literacką. Nie są to naskórkowe gry erudycyjne, jakie krytycy z wypiekami na policzkach dekodowali w sadze Sapkowskiego, sięgają znacznie głębiej. I ogromnie tego Anglosasom zazdroszczę, bo w ich literaturze popularnej tradycja jest żywa. Szekspir pozostaje punktem odniesienia, podobnie jak w ogóle dramat post-/i/elżbietański (oglądaliśmy „Zakochanego Szekspira” x razy, a John Webster do tej pory śmieszy). Wydaje mi się, że podobnie mają Rosjanie, chociaż ich współczesną literaturę popularną znam słabiej, głównie z relacji dziewczyn, z którymi mieszkałam na studiach.
A co u nas? Cóż, u nas jest „Dobra pani” Orzeszkowej (chyba że wypadła z programu, ale nie zakładałabym się o to). „Dobra pani” napisana prawie pięćdziesiąt lat po „Płaszczu” Gogola – to daje wyobrażenie o przepaści pomiędzy tymi dwiema tradycjami narracyjnymi. Polska proza jest po prostu słabsza, przy czym mówię to dosyć świadomie, bo oprócz oczywistych lektur szkolnych czytałam Sygietyńskiego, Dygasińskiego czy Bałuckiego i paru innych też. Mówiąc wprost, są to czcigodne zabytki, ale specjalnych wzruszeń nie budzą. Dzieciom do czytania dam raczej Gogola.
Nasza szkolna edukacja literacka nie jest nastawiona na arcydzieła literackie ani nawet teksty najbardziej wpływowe, zwielokrotniane w odbiciach przez współczesną kulturę popularną, tylko na polskość. Tak w każdym razie wyglądał mój szkolny kurs literatury i chociaż zarówno Dostojewskiego, jak i Hugo czytałam bardzo wcześnie, właśnie wtedy, kiedy formują się nawyki czytelnicze, to nie mieli oni żadnego związku z wizją literatury, jaką budowała szkoła. Dlatego bohaterowie tych pisarzy nie będą popularni ani w fantastyce, ani w innych gatunkach popularnych. Oni nie żyją ani w naszej tradycji literackiej, ani w świadomości czytelniczej. Zostają zatem najbardziej poczytne książki współczesne i basta.
Tu dało jeszcze parę ciekawych rzeczy powiedzieć o braku polskiej literatury plebejskiej czy jak to tam błyskotliwie zwą literaturoznawcy, ale teraz nie zdążę.
Hm, Antavos, przeczytałam Twój krzyk duszę rozdzierający i powiem Ci tyle, że polska tradycja barokowa odbija się w Twym krzyku bezsprzecznie.
BTW, podobno polską tożsamość literacką w największym stopniu kształtują barok i romantyzm.
09-12-2009 08:38
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
I bardzo dobrze, że się odbija, jeśli tylko w miarę udanie stosuje się dany język. Całej książki napisanej w ten sposób przeczytać się nie da, doskonale zdaję sobie sprawę z ograniczeń takiego stylu narracji, a poza tym metafory są techniką trudną i nie zawsze pasują do danego fragmentu (w powyższym przypadku tylko dywagujemy, ale to jest bardzo dobre ćwiczenie wyrabiające dłoń: ukazać coś, pewne zdarzenie, z kilku różnych perspektyw, za pomocą różnych stylów).

Sigrid trafiła tymczasem w sedno - nie umiemy bawić się popkulturą, chociaż może to się zmienia. Po prostu u nas nigdy, tak naprawdę, nie rozwinęła się tradycja i sztuka storytellingu. Liczyła się poezja, o poetach uczymy się w szkole, o Reducie Ordona i patriotycznym poświęcaniu się dla ojczyzny. Orzeszkowej już się chyba na szczęście nie uczy (tzn jak w pierwszych latach XXI wieku chodziłem do LO, to już jej nie miałem), ale pamiętam zdumienie z kumplem, jak odkryliśmy Edgara Allana Poe i Shelley. Kurczę, Amerykanie np. potrafili Hrabiego Monte Christo czy "Kruka" przełożyć na język Simpsonów. A spróbujcie, drogie dziatki, ruszyć z piedestałów Mickiewicza, Słowackiego, czy nie daj Bóg opery Moniuszki. Program się powtarza w gimnazjum i liceum (zmiany są kosmetyczne, ci sami autorzy), program musi być zmieniony (O Eco, o Conradzie, o Murakamim, o Pamuku się nie mówi w ogóle, ba, o Kapuścińskim się nie mówi, a przecież to z powodzeniem mogłyby być lektury szkolne). Brak nam kryminałów, dobrych powieści sensacyjnych, uniwersalnych powieści historycznych, reportażystów z prawdziwego zdarzenia, powieści obyczajowych. Nie pół-produktów, często bardzo sprawnie napisanych, ale zalewających rynek (kto chce czytać prawdy objawione o tym, że w bidulu jest źle? przecież to wiadomo), brakuje polskiej powieści młodzieżowej, polskiego thrillera na miarę "Milczenia owiec", wreszcie powieści przygodowej (a przecież Tomki czytało się świetnie, więc potrafimy to napisać).
09-12-2009 11:07
~Sigrid

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
E tam się zmienia. Jakiś czas temu, w jednej ze straszliwych kłótni o współczesną literaturę poczytną, Kinga Dunin upatrywała sukcesu i żywotności polskiej fantastyki w tym, że, cytując z pamięci, jej tradycje nie mieszkają w niebie. I to jest słuszna obserwacja, chociaż gatunek też się starzeje i na chmurkach coraz ludniej. Ale jeśli w "gorszości i niedojrzałości" fantastyki upatrujemy źródeł jej siły, to pozostaje tylko w łeb sobie strzelić. I to kolektywnie, i czytelniczo, i pisarsko. Bo Dunin w ten sposób broniła fantastyki przed, memoria fragilis, ale chyba Odojewskim.
09-12-2009 12:12
Siman
    @Antavos
Ocena:
+2
Conrad przecież jest: Jądro Ciemności jest w lekturach podstawowych. Eco i Kapuścińskiego też miałem, ale tylko fragmenty. Dobre i to. Właściwie we fragmentach to i Sapkowskiego miałem, ale tylko jako przykład polskiej literatury najnowszej. Bolał mnie za to brak Lema: i Polak, i klasyk, i światowej sławy. Przydałby się na liście lektur.

"A spróbujcie, drogie dziatki, ruszyć z piedestałów Mickiewicza, Słowackiego, czy nie daj Bóg opery Moniuszki."

U nas wciąż pokutuje przekonanie, że co popkulturowe, to zachodnie. Ale IMO na "zabawę z klasykami" jeszcze przyjdzie czas. Na razie dopiero zaczęto u nas brać się za bary z historią, czego dobrym przykładem jest Wroniec i Hardkor 44 (a to wszystko wychodzi ze środowisk fantastycznych, zauważ). Jak się polski czytelnik/odbiorca z tym oswoi, to i wieszczów będzie można "kalać".
09-12-2009 17:33
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Nie miałem Conrada, Kapuścińskiego, Eco, Lema, Sapkowskiego, Camusa, Hugo, Bułhakowa...Z Rosjan tylko Dostojewski się uchował. Za to katowali mnie Sienkiewiczem i Mickiewiczem, którego szczerze znienawidziłem. Zatem tak na dobrą sprawę się nie dziwię, że Polacy nie mają bohaterów zapadających w pamięć, jeśli nie liczyć fantastyki.

Wciąż i wciąż mówimy tekstami zerżniętymi z Sienkiewicza właśnie czy seriali lat 60, 70, 80 (pokolenie 89 mówi zapewne Kiepskim, może Czesiem z Włatców Móch oraz inspiruje się nastoletnimi gwiazdkami pokroju Miley Cyrus? Chociaż to też zależy od subkultury. Rolę literatury przejęła polityka, każdy zna "spieprzaj dziadu" i "Małpę w czerwonym"). Zaraz pewnie powie ktoś: "ależ wodzu, co wódz". Tyle że niech waszmościowie literaci wstydu nam oszczędzą i skończą, bo nie ze mną takie numery Brunner:) Wielka szkoda, że malakh nie pokusił się o zestawienie bohaterów głównonurtowych z fantastycznymi - okaże się, że to w fantastyce właśnie jest najciekawszy zestaw bohaterów. Bodajże Masłowska, w głównym nurcie, z jej "Wojną polsko-ruską" próbowała się wyłamać jako jedyna.

Popkultura potrzebuje bohatera, sukces Sapkowskiego i Krajewskiego, i Grzędowicza, i Pilipiuka, poniekąd także Sigrid, pokazuje, że właśnie mamy zapotrzebowanie na character-oriented story, opowieść obracającą się wokół bohaterów-wielkich indywidualności, takich, których możemy lubić, nawet jeśli są skończonymi dupkami. Nawet jeśli panuje przekonanie u wielu tzw krytyków, że popkultura to zachodni wymysł i pomiot szatana, to w niej właśnie upatrywałbym odrodzenia polskiej sztuki storytellingu. To się zmienia, Sigrid, wbrew pozorom - Siman ma rację, przywołując Wrońca, Hardkor, powstają pierwsze próby zastąpienia Klossa, ale znow - rolę edukacyjna przejmuje komiks, film, literatura zostaje w tyle o lata świetlne i dystans się powiększa. :) A przecież można pisać chociażby o bohaterach wyrazistych. Wiedzieliście, swoją drogą, że taki Al Capone panicznie bał się Polaka?
09-12-2009 22:14
~Sigrid

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Tyle że mówimy o dwóch zupełnie różnych rzeczach. Jedną rzeczą jest przetwarzanie historii w popkulturze, odkoturnowienie przeszłości, wykorzystywanie nowych mediów etc. Drugą, niekoniecznie związaną, jest trudność z wykorzystaniem literatury jako tworzywa w popkulturze. Kultura popularna jest z założenia adresowana do szerokiego grona odbiorców. Literatura (w ogóle kultura) odwołuje się często do wspólnych, tak to chyba literaturoznawcy zwą, wzorców wyobrażeniowych („koń, jaki jest, każdy widzi” – mniej więcej o to chodzi). Żeby dzieło zagrało w odbiorcy, musi nastąpić pewne porozumienie, język musi być w jakimś stopniu wspólny. Polska literatura, w szczególności klasyczna, jest, moim zdaniem, językiem arystokratycznym, wąskopasmowym. Innymi słowy, nie ma wśród szerokich rzesz czytelników tej instynktownej reakcji, która sprawia, że słysząc imię Anhellego, widzimy Sybir. Oczywiście pisarz nadal może się bawić literaturą jako tworzywem, ale wydaje mi się, że ten zbiór wspólnych, szeroko zrozumiałych obrazów, wątków, pojęć, motywów jest w Polsce stosunkowo wątły.
I dlatego katalog literackich wzorów w literackich próbach, jakie zdarza mi się czytać, jest skąpy oraz koniunkturalny (związany z aktualnymi modami). Taka karma widać nad Wisłą.
10-12-2009 17:33

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.