» Artykuły » Felietony » Z tęsknoty za Mistrzem

Z tęsknoty za Mistrzem


wersja do druku

Czyli dlaczego nie lubię Paoliniego

Redakcja: Tomasz 'vatomp' Prusicki

Gdzieś kiedyś przeczytałem, że wśród fantastów powszechna jest ewolucja gustów literackich od fantasy po science-fiction. Wiadomo, człowiek dorasta, poważnieje, a co się z tym wiąże, zaczyna oczekiwać od książek czegoś więcej, niż tylko czystej rozrywki. Jest w tym trochę prawdy, ale tylko trochę, czego sam jestem najlepszym przykładem.

Zaczynałem klasycznie - od Tolkiena. Potem był Sapkowski, Zaklęty miecz Andersona i Ziemiomorze Ursuli K. Le Guin. Mimo iż w kolejnych latach skłoniłem się ku klimatom science-fiction, zawsze chętnie wracałem do klasyki fantasy. Nie, nie dlatego, że pragnąłem przypomnieć sobie, jak to było, gdy byłem młodszy (no, może po części jednak też), ale dlatego, że po prostu lubię ten gatunek. Jednakże, wśród czytanych przeze mnie ostatnio powieści, znalazła się tylko jedna pozycja odwołująca się do klasyków pokroju Tolkiena, czy Le Guin. Niestety, Nowy świat Michaela A. Stackpola to przykład powszechnego ostatnio, szczególnie za oceanem, nurtu w fantastyce, charakteryzującego się tym, iż reprezentujący go pisarze może i mają bogatą wyobraźnię, ale za to ich warsztat pozostawia wiele do życzenia.

Widocznie nie stanowi to problemu, skoro ich książki są wydawane, ba!, niekiedy nawet, jak to było w przypadku Christophera Paoliniego, stają się bestsellerami. "Nowy Tolkien!", "Genialny nastolatek napisał powieść w wieku 15 lat!", krzyczą do nas blurby, napędzające promocję lepiej niż golizna sprzedaż płyt Dody. Pierwszy epitet pominę milczeniem (baaardzo wymownym), a do drugiego odniosę się tak: gdy miał piętnaście lat, zaczął myśleć o napisaniu powieści, pojawił się pomysł. Kiedy w końcu książka została wydana (notabene przez Paolini International LCC), stuknęła mu już dziewiętnastka, a wersja ostateczna, którą zachwycały się amerykańskie nastolatki, ujrzała światło dzienne w rok później, po tym jak przeszła ostrą korektę (wycięto około 20 000 znaków!). I to ma być następca Tolkiena?

Może więc skłanianie się ku SF nie było spowodowane zmianą czy dojrzewaniem gustów? Zastanówmy się - ilu rodzimych autorów parało się klasyczną odmianą fantasy od czasów Sagi o Wiedźminie? Bynajmniej nie chodzi mi o historie alternatywne (jak choćby Pierwszy krok Przechrzty) czy hybrydy gatunkowe pokroju Pana Lodowego Ogrodu. Starał się Baniewicz i nawet wyszło mu to w przypadku Pogrzebu czarownicy, ale przecież on był wtórny (i wcale tego nie krył) w stosunku do AS-a. Próbował też, z raczej mizernym skutkiem, Eugeniusz Dębski, do którego twórczości nigdy się nie przekonałem. Udało się to tylko Piekarze – nie, nie chodzi o raczej średniego Arivalda z Wybrzeża, lecz o cykl o Mordimerze. Wprawdzie do tolkienowskiego klimatu mu daleko, ale jak to się mówi: "Na bezrybiu i rak ryba".

No właśnie, skąd to bezrybie? Jeszcze niedawno to fantasy przeważało wśród nowości wydawniczych. Niekoniecznie była to literatura najwyższych lotów, ale przynajmniej było w czym wybierać. A dzisiaj? Przejrzałem listy zapowiedzi – honoru gatunku bronią Ewa Białołęcka i Anna Brzezińska z kolejnymi tomami swoich cykli. Z czego to wynika? Może z presji oryginalności? A bo nie można być wtórnym, a bo Dukaj, a bo to, a bo tamto… Co jest złego w podążaniu utartym szlakiem?

Że można. Że czasem wychodzi z tego coś naprawdę dobrego, co udowodnił Tomasz Kołodziejczak. Jego opowiadania Klucz przejścia oraz Piękna i Graf to świetna podstawa dla utrzymanej w tolkienistycznym klimacie powieści, która łączyłaby w sobie bogate nawiązania do prozy Mistrza z powiewem świeżości. Jednakże czas mija, a klasycznego fantasy jak nie było, tak nie ma. Polski czytelnik skazany jest więc na produkty z importu, których jakość pozostawia jednak wiele do życzenia.

Z każdą przeczytaną nowością, bestsellerem, który wpada mi w ręce (ot, chociażby Trylogia Czarnego Maga Canavan) utwierdzam się w przekonaniu, że klasyczne fantasy gdzieś zaginęło. Smoki, elfy, magia (o tak, dużo magii!), no i krasnoludy – niektórzy twórcy sądzą, że wystarczy tylko jeden z tych elementów (a najlepiej wszystkie, w ogromnej ilości), żeby napisać dobrą powieść. Co gorsza, czytelnicy zdają się temu przyklaskiwać, wyśpiewując hymny na cześć Eragona i powtarzaniu na każdym forum, że jest to "normalnie najlepsiejsza książka, jaką czytałem". Nikt nie widzi, że w tych książkach czegoś brakuje; nie ma klimatu baśni, magii, ale nie w rozumieniu tandetnego wymachiwania różdżką.

Czytam więc SF, czekając aż na nasz rodzimy rynek wróci moda na klasykę. Nie, nie narzekam (no, może troszkę). Dobrze, że przynajmniej jeżeli chodzi o science-fiction jest w czym wybierać. Szkoda tylko, że aby znów przenieść się w świat baśni dla dorosłych, muszę po raz n-ty czytać te same książki, wracać do Tolkiena, Le Guin, Pierumova, czy Eddingsa. Brakuje mi świeżości. Szkoda mi też młodych czytelników, całych rzesz, które po przeczytaniu Harry'ego Pottera zaczynają sięgać po inne pozycje fantasy, a jedyne, co znajdują to kiepściutkie substytuty zza oceanu.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Qball
   
Ocena:
-1
IMHO fantasy już tak nie pociaga z trzech powodów - jak już napisano tymi powodami są dorastanie i ewolucja gustu, przesycenie gatunkiem oraz przykładanie do każdej kolejnej ksiązki schematu w poszukiwaniu cech wspólnych.
Ja w zasadzie od kilku lat powoli odchodzę od fantasy w kierunku s-f i innej literatury. Nie znaczy to jednak że fantasy nie czytam. Niestety większość z tego co zdarza mi się czytać naprawdę tchnie stęchlizną wrzucanych tu i ówdzie oklepanych, wytartych, ale i chwytliwych motywów.

Ostatnie dobre fantasy które przeczytałem i które zaskoczyło mnie w pozytywny sposób to cykl "Kupcy i ich żywostatki" Robin Hoob. Polecam także tej samej autorki cykl o skrytobójcy.
26-12-2008 11:03
teaver
   
Ocena:
+1
Robin Hobb faktycznie pisze ciekawie i przede wszystkim dla różnych grup odbiorców. Mnie najbardziej przypadl do gustu cykl o Złotoskórm, z wiadomych powodów - podobno się starzeję.

Moim skromnym zdaniem fantasy, ktore wydaje sie dziś to w większości popłuczyny z jednego powodu - autorzy skupiają się na początkowym okresie dojrzewania, na przechodzeniu progu dzieciństwa i dorosłości. Zapominają o tym, że ludzie mają mnóstwo "etapów przejściowych" i dorasta się całe życie do ról społecznych, jakie przychodzi nam odgrywać. A szkoda, że niewielu autorów potrafi zastosować cliche fantasy do życia dorosłego człowieka. Być może dlatego, że brakuje im doświadczenia życiowego. Bo, z całym szacunkiem dla dorobku młodych autorów, ale taki Tolkien dla przykładu zaczął pisać dopiero z myślą o własnych dzieciach, po osieroceniu przez obu rodziców, udziale w bitwie pod Sommą oraz po miłosnych perypetiach z przyszłą panią Tolkienową, nie wspominając już, że władał mnóstwem martwych języków i badał zabytki piśmiennictwa, które w dużej mierze kształtowały jego wyobraźnię. Ot, kilka szzegółów, przez ktore ciężko sie innym do niego porównywać. :P
26-12-2008 17:21
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
"którą zachwycały się amerykańskie nastolatki, ujrzała światło dzienne w rok później, po tym jak przeszła ostrą korektę (wycięto około 20 000 znaków!). I to ma być następca Tolkiena?"

Może gdyby tak naszym rodzimym autorom Fabryka czy inne wydawnictwa też tak znęcały się nad ich książkami, to nie dostawalibyśmy takich gniotów jak się obecnie wydaje.
30-12-2008 15:51
Akashne
   
Ocena:
0
No tak...
po pierwsze: Eragona (i drugą jego część - trzeciej nie miałam jeszcze okazji wypożyczyć z bibliotki) czyta się dobrze. Nic wielkiego, ale przyjemne (i dość długie...).
po drugie: najbardziej irytujące jest to, że po przeczytaniu miałam wrażenie, że jestem w stanie wypisać kompletną listę książek i filmów, które autor poznał - i z motywów których skorzystał. Na ten przykład jeźdźcy smoków - dość ciekawy pomysł pani McCaffrey, przeniesiony po prostu do świata fantasy (co wcale nie było takie trudne, ze względu na konstrukcję świata Pernu).
A tak w ogóle - co do wartości książki ma fakt ile znaków wycięto przed wydaniem? O_o wycinać można - nawet się powinno - tak się dzieje i będzie działo, ale nadal jest to jego książka, pozbawiona tylko niepotrzebnych elementów. Co innego, gdyby jej części zostały przez kogoś napisane na nowo... ;>
08-01-2009 10:32

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.