» Artykuły » Felietony » Gatunek, głupcze!

Gatunek, głupcze!

Gatunek, głupcze!
Dodam jeszcze jedno hasło, na które natychmiast bym zagłosował: ORYGINALNE!
Wypowiedź pewnego internauty pod ankietą na temat ulubionych gatunków fantastyki


Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy klasyfikują książki. Bo niby po co szufladkować literaturę? W końcu najbardziej wartościowe utwory są oryginalne i wymykają się prostym podziałom. Poza tym umiem czytać i nie potrzebuję do tego teoretyków, mówiących mądrymi słowami to, co już i tak wiedziałem. Moim zdaniem cały ten gatunkizm w literaturze nadaje się tylko do jednego: trzeba wiedzieć, co położyć na której półce w księgarni. Reszta to bezsensowne dzielenie włosa na czworo.

Koniec cytatu.

Ile razy widzę taką argumentację w internecie, tylekroć muszę głęboko oddychać, żeby jak Jacob Black w krwawym szale nie przemienić się w wilkołaka. Tym razem jednak udało mi się uspokoić na tyle, żeby wypunktować kilka założeń, które moim zdaniem mogą leżeć u podstaw takiego stanowiska. Zapraszam do lektury, a jeśli któryś z referowanych poglądów byłby bliski i Tobie, czytelniku – idź i nie grzesz więcej!

Założenie pierwsze (wyrażone w niezrównanym motcie) mówi, że utwór, który reprezentuje jakiś gatunek, jest gorszy od innych, oryginalnych. Można napisać powieść… czekajcie, powieść też jest gatunkiem? No, to można napisać coś. Książkę. Tekst. Dzieło. Bo ja wiem? W każdym razie można napisać Coś, co będzie prawdziwie nowe, i właśnie w tym tkwić będzie zasadnicza Tego wartość.

Zgodnie z założeniem drugim każdy człowiek, który umie czytać, wie dokładnie tyle samo, ile osoba z wykształceniem humanistycznym. Jak powszechnie wiadomo, studiowanie polonistyki służy jedynie temu, żeby studenci nie musieli iść do wojska; skoro zaś nabór do tegoż nie jest już obowiązkowy, wszelkie filologie polskie w kraju powinny zostać czym prędzej rozwiązane. (Pozostaje nierozwiązaną zagadką, dlaczego kiedykolwiek na polonistykę przyjmowano kobiety).

Według trzeciego założenia: poloniści i krytycy literaccy nie czytają książek. Dobrze widzicie – nie czytają. Terminologia gatunkowa służy im wyłącznie do mówienia, przepraszam, pisania o literaturze, bo przecież nie do tego, aby więcej zobaczyć w tekście. Przypominają Oskara Wilde’a, który miał stwierdzić, że nigdy nie czyta recenzowanych przez siebie dzieł, bo "tak łatwo się zasugerować".

Co można na to wszystko odpowiedzieć?

Po pierwsze, rację miał inżynier Mamoń, mówiąc: "Lubię tylko te piosenki, które znam". Tak jest i nie ma co się tego wstydzić – lubimy to, co znamy. Temu właśnie służy gatunek, czyli (w uproszczeniu) zbiór podobnych cech pewnej grupy tekstów, który jest dla czytelnika układem odniesienia, pomaga określić oczekiwania wobec danej książki. Jednocześnie to właśnie on daje podstawę lekturowemu zaskoczeniu, które bierze się wszak nie z powietrza, ale z zaprzeczenia naszym wcześniejszym przypuszczeniom. Tak, czytelniku, oto ja, Bernard Cornwell, napisałem dla ciebie powieść o królu Arturze i Rycerzach Okrągłego Stołu. Mówisz, że kiedy słyszysz imiona "Lancelot", "Merlin" i "Nimue", trudno ci pozbyć się skojarzeń z bohaterskimi przygodami rodem ze starych romansów rycerskich? Nie miej obaw: kiedy skończysz czytać, wcale tak trudno ci już nie będzie. Ale za to nie zawiodę tych oczekiwań, które wiążesz ze współczesną powieścią jako gatunkiem: tekst będzie miał kilkaset stron, obejmie wiele wątków, a bohaterowie stopniowo będą się zmieniać.

Po drugie i trzecie zarazem, studia humanistyczne to nie kuźnia dzięciołów, lecz szansa na rzeczywistą zmianę sposobu myślenia o kulturze. Rzetelna znajomość gatunków jak najbardziej przydaje się też podczas lektury. W moim poprzednim artykule, Korzeniach Białego Drzewa, pokazywałem, dlaczego warto traktować Władcę Pierścieni nie tylko jako powieść, ale i epos. Jednak żebyśmy mogli to zrobić, trzeba najpierw zauważyć podobieństwa łączące takie teksty, jak Iliada, Odyseja, Beowulf czy Edda starsza, a następnie jakoś nazwać to, co dostrzegliśmy, aby dało się o tym mówić. Właśnie dlatego badacze gatunków, czyli genolodzy, wprowadzają takie pojęcia jak "epopeja". To dzięki ich pracy możemy coraz głębiej rozumieć najważniejszy utwór Tolkiena, nie ograniczając się do czysto intuicyjnej lektury – która jest oczywiście cenna, ale nie pozwala spostrzec bogactwa dzieła.

Na koniec warto omówić jeszcze jeden syndrom: "Co mi tam Arystoteles, dziś pod prysznicem pomyślałem, że…" (frazę pożyczam od Majkosza). Dotyczy on wielu różnych spraw, ale tutaj jego znaczenie zawęzić można następująco: jeżeli już nawet mówimy o gatunkach, to w żadnym wypadku nie interesujemy się tym, co mają do powiedzenia znawcy tematu, którzy zajmują się danym problemem od dziesiątków lat, jeśli nie od tysiącleci. Dzięki temu możemy śmiało tworzyć nowe nazwy odmian gatunkowych – desert fantasy, oasis fantasy, a nawet camel fantasy – nie przejmując się zupełnie takimi drobnostkami, jak to, że pod względem fabularnym nasze camel fantasy niczym nie różni się od kangaroo fantasy. Ważne jest przecież odróżnienie fanów wielbłądów od miłośników kangurów. Tyle że wtedy tracimy z oczu to, co naprawdę istotne i rzeczywiście nowatorskie, równocześnie nie dostrzegając wtórności niektórych książek. Nie idźcie tą drogą!

Podsumowania nie będzie, będzie natomiast pytanie. Czy już wiecie, co odpowiedzieć, kiedy ktoś znowu będzie narzekał na szufladkowanie literatury?


Dziękuję Magdzie Madej-Reputakowskiej za pomoc i natchnienie w pisaniu tekstu!
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Repek
   
Ocena:
+2
Dlatego warto zawsze zaznaczyć, czy chodzi o motywy fantastyczne, fantastykę rozumianę potocznie itp. itd.

Tak czy siak - zerknąłem do słownika terminów teatralnych i hasła "dramat fantastyczny" [w sensie bliskim potocznie rozumianej fantastyce] nie znalazłem. Co oznacza, że jest to bardzo wąska nisza - bo na 99% pamiętam, że takie teksty były.

Może uda mi się to wytropić jeszcze w przyszłości.

Pozdrówka
20-09-2010 15:32
~Radek

Użytkownik niezarejestrowany
    Idiosynkrazja
Ocena:
+1
1. Nie wiedziałem, że tzw. podział na gatunki w literaturze może wzbudzać takie emocje. Szczęśliwie autor "felietonu" w porę opanowuje emocje i płodzi ciekawie napisany tekst o niczym. 2. Filozofować można ciekawie lub irytująco nudnie. Można odnosić się do istniejących i nie istniejących problemów. Można kreować problemy, a później konstruować narzędzia do walki z nimi. Można po prostu bawić się, grać językiem, tworzyć idee i je niszczyć.
3. Autor "felietonu" filozofuje ciekawie, kreuje problem, a później stara się go rozsadzić dynamitem swych argumentów. Po chwili zaczynam wierzyć, że podział na gatunki w literaturze powinien stanowić zasadniczy temat rozmów na imieninach mojej żony.
4. Problem jest jednak taki - ja nie mam żony.
21-09-2010 17:44
Scobin
    @Radek
Ocena:
0
Ależ tekst nie jest oderwany od rzeczywistości – w końcu zainspirował komentarz, dzięki któremu wielu ludzi może się dowiedzieć, że nie istnieją! :-)

PS. Tutaj znajdziesz obszerniejszy komentarz, w którym już bardziej serio staram się opowiedzieć o tym, dlaczego teksty wyglądają tak, a nie inaczej (co oczywiście nie znaczy, że uważam je za doskonałe!).
21-09-2010 17:52

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.