Zwycięzca bierze wszystko

Toruńska Mary Sue?

Autor: Piotr 'Clod' Hęćka

Zwycięzca bierze wszystko
Aneta Jadowska Złodziejem dusz zaliczyła całkiem udany debiut, pewnym krokiem wkraczając na scenę polskiej fantastyki. To, że urban fantasy wychodzi jej całkiem nieźle, potwierdziła drugą powieścią z toruńską wiedźmą w roli głównej. W Bogowie muszą być szaleni Jadowska rozbudowała swoje uniwersum, zagrała wyższymi kartami, ale, chociażby w mojej opinii, nie napisała książki lepszej niż debiutancka. Jak zatem prezentuje się trzecia z planowanych sześciu części?

Zwycięzca bierze wszystko rozpoczyna się krótko po finale Bogowie muszą być szaleni. Dora, Joshua i Miron cierpią z powodu skutków ubocznych dopiero co powstałego triumwiratu, ale to zaledwie początek problemów. Otóż ich niecodzienny trójkącik przyczynił się do przepalenia jednej z dawna nieaktywnych linii magicznych w Thornie; choć nie zrobili tego umyślnie i na dobrą sprawę są bohaterami, taki wybryk nie przejdzie bez echa. Toteż, żeby dodatkowo nie kusić losu, podejmują decyzję o ulotnieniu się na jakiś czas, by sprawa zdążyła przycichnąć. W ten oto sposób akcja przenosi się w rodzinne strony Dory. Tam trójka bohaterów ma dojść do siebie, odreagować, wypocząć. Sielanka nie trwa jednak długo bowiem, kto jak kto, ale Jada przyciąga świrów i kłopoty jak magnes.

Czytelnicy musieli długo czekać, by dowiedzieć się czegokolwiek o przeszłości głównej bohaterki. Niestety, kiedy Jadowska zdecydowała się już uchylić rąbka tajemnicy, nie spowodowało to opadu szczęki. Ckliwa historia z jednej strony w znośny sposób komponuje się z resztą układanki, z drugiej zaś pozostawia pewien niedosyt. W ogóle warstwie fabularnej tego tomu można co nieco zarzucić. Wygląda to tak, jakby pisarka nie mogła się zdecydować na czym skupić uwagę. Mieszane uczucia budzi przede wszystkim pojawianie się wątków i postaci, a raczej próby wytłumaczenia owych pojawień, które są szyte bardzo grubymi nićmi (skoro dwójka archaniołów raz trafiła do danego miejsca, czemu nie potrafi go odnaleźć?). Autorka niespecjalnie stara się ukryć przed czytelnikiem, że pewne wydarzenia mają miejsce tylko po to, by mogła na scenę wprowadzić nowych bohaterów i odwrotnie. Podobnie rzecz ma się z częścią widowiskowych scen napędzających akcję – większości z nich można by uniknąć, gdyby postacie kierowały się zdrowym rozsądkiem i instynktem samozachowawczym, ale po co one komu? Burzy to nie tylko spójność całości, ale i pozostawia czytelnika z pytaniami: nie dało się tego lepiej rozwiązać lub chociaż rozsądniej umotywować?

Największym plusem trzeciej z rzędu powieści są, po raz kolejny, bohaterowie. Pierwsze skrzypce, rzecz jasna, grają Dora, Miron i Joshua. Ich przemiana, a konkretniej związane z nią komplikacje, obfitują w całą gamę dziwnych sytuacji. Nie ma mowy o nudzie, kiedy Dora i Miron potrafią w jednej scenie przejść od żarliwej, zakrawającej wręcz na małą wojnę, kłótni do równie żarliwego okazywania sobie sympatii. Przy okazji pragnę poinformować wszystkich tych, którzy czekają na to, aż owa dwójka pójdzie na całość – doczekają się. Choć potęgowanie napięcia (gdyż dawkowaniem trudno to nazwać) między nimi momentami ociera się o śmieszność; zawsze coś zdoła im wejść w paradę – autorka chyba lubi się pastwić zarówno nad czytelnikami, jak i  nad swoimi postaciami. Cała trójka zyskuje nowe umiejętności, à la specjalizacje, co można uznać za kolejną cegiełkę dorzuconą do ich ogólnego rozwoju. Warto również zaznaczyć, że jeden z najważniejszych wątków fabularnych w bezpośrednim stopniu dotyka zarówno diabła, jak i anioła, dzięki czemu rzucone zostaje nieco światła również na ich przeszłość oraz relacje rodzinne – co zostało zasygnalizowane już w poprzednim tomie.

W Zwycięzca… powraca wiele już znanych postaci tła, ale to przede wszystkim nowe twarze miały intrygować. Niestety, pojawia się tu kilka zgrzytów. Wszyscy reprezentanci płci brzydkiej, którzy stają na drodze Dory, nieważne jak byliby z natury nikczemni, podli, bezwzględni i okrutni, przemieniają się w łagodne baranki po piętnastu minutach z toruńską wiedźmą. Obojętnie czy to anioł zniszczenia i zagłady, czy też książę piekieł, Dora po niewielkim wysiłku w jakiś sposób przeciągnie ich na swoją stronę. Nie można Jadowskiej odmówić prób przekonania czytelników, że Dora mimo wszystko nie jest Mary Sue, ale coraz trudniej się temu wrażeniu oprzeć. Nie dość, że jest piękna, mądra i silna, wilkołaki merdają przy niej potulnie ogonami, matkuje dwóm wampirom, to teraz jeszcze zyskuje wręcz anielskie zdolności – nie za dużo tego dobrego? A gdzie tam! Bo blask jej dobroci przyćmiewa nawet Matkę Teresę, ot, heroina z prawdziwego zdarzenia, a jeszcze potrafi walczyć mieczem… Nie pozostaje nic innego jak tylko obstawiać, kiedy jej zdolności zrównają się z tymi boskimi. Irytuje również nazbyt nachalna retoryka dotycząca nienawiści na tle rasowym; temat aktualny i ważny, ale powtarzanie co kilka stron dokładnie tego samego, ale innymi słowami prędzej zirytuje, niż skłoni do zastanowienia.

Bardziej spójnie i dużo ciekawiej prezentuje się kreacja świata przedstawionego. Jadowska w pomysłowy sposób wyjaśnia między innymi, jak to się dzieje, że małe dzieci widzą więcej niż dorośli a także dlaczego niektóre duchy nie chcą opuścić tego padołu łez. Na plus należy zaliczyć również niestandardową wizję nieba, które bardzo trudno nazwać rajskim miejscem. Szkoda tylko, że zdecydowana większość postaci w jakiś sposób z nim związanych dzieli bardzo podobne backstory – niełatwo ocenić, czy to konsekwentne łamanie niebiańskiego stereotypu, czy po prostu pójście na łatwiznę i powielanie fabularnego schematu. Styl praktycznie nie zmienił się od pierwszej części cyklu (choć w trzecim tomie znajdzie się nieco więcej dosadniejszych zwrotów niż w poprzednich książkach), co można dwojako oceniać. Z jednej strony stanowi on pewną stałą, którą fani zdążyli polubić i do jakiej przywykli, z drugiej zaś świadczy o stagnacji, rzadko kiedy wróżącej dobrze na przyszłość. Czyta się przyjemnie, ale bez fajerwerków.

Zwycięzca bierze wszystko cierpi na kilka przypadłości, które można podciągnąć pod chorobę potocznie zwaną "klątwą środkowego tomu". Dowiadujemy się czegoś o przeszłości bohaterów, poznajemy zupełnie nowe postacie, ale fabuła ani specjalnie nie porywa, ani nie wstrząsa posadami świata przedstawionego. Najłatwiej określić trzeci tom jako prawidłowe rozwinięcie cyklu, stanowiące jednocześnie fundament pod przyszłe wydarzenia, które mogą ożywić nieco skostniałą formułę. Dla fanów must have, inni raczej nie zaczną czytać od środka cyklu.