Zstąpienie aniołów
Tysiąc tysięcy służyło mu, a dziesięć tysięcy po dziesięć tysięcy stało przed nim...
Cykl Herezja Horusa został bardzo dobrze przyjęty przez polskich czytelników. Wydawane w jego ramach powieści, opisujące Imperium Człowieka w trzydziestym pierwszym milenium, Wielką Krucjatę i zdradę Mistrza Wojny, które w znacznym stopniu ukształtowały uniwersum Warhammera 40.000, zdobywały jednoznacznie pozytywne recenzje. Nakładem Fabryki Słów ukazało się pięć pierwszych tomów, ostatni z nich – Fulgrim – w maju 2013 roku.
Ponad trzy lata musieli czekać czytelnicy na wydanie po polsku kolejnej części serii, napisanego przez Mitchela Scanlona Zstąpienia aniołów. W tym czasie zmienił się wydawca – teraz pałeczkę przejęła firma Copernicus Corporation, zmienił się tłumacz – za przekład szóstego tomu Herezji Horusa odpowiada Marcin Roszkowski, bez zmian pozostała natomiast bardzo dobra jakość tłumaczenia i korekty. Nie zauważyłem, by w całej książce znalazła się chociaż jedna literówka; tylko w jednym miejscu mam zastrzeżenia, ale o tym za chwilę.
Powieść zabiera nas na dziki świat Caliban, gdzie mieszkańcy nielicznych ludzkich osad żyją w ciągłym strachu przed zamieszkującymi otaczającą ich nieprzebytą puszczę wielkimi bestiami – potworami zdolnymi nierzadko niszczyć całe sioła. Obrońcami potomków ludzkości są rycerskie zakony, których członkowie toczą niekończącą się walkę z monstrualnymi bestiami. Właśnie z perspektywy członka jednego z nich, Zahariela El'Zuriasa, będziemy śledzić fabułę książki. Dołączył do Zakonu jako dziecko, wraz ze swoim kuzynem, i na przestrzeni lat poznawał historię i zwyczaje bractwa, które stało się jego drugą – a właściwie jedyną – rodziną. Z suplikanta w trakcie fabuły Zstąpienia aniołów awansuje na pełnoprawnego rycerza, a potem jeszcze wyżej; bierze udział w wiekopomnych wydarzeniach, które na zawsze odmieniają nie tylko Zakon i cały Caliban, ale również otwierają przed bohaterem i jego towarzyszami galaktykę pełną bajecznych możliwości – i śmiertelnych niebezpieczeństw, nieporównanie groźniejszych niż najdziksze wielkie bestie z głębin calibańskich puszcz.
Nim jednak dane nam będzie poznać jego historię, autor, podobnie jak we wcześniejszych tomach cyklu, w sekcji Dramatis Personae przedstawia czytelnikowi bohaterów tragedii, jaka rozegra się przed naszymi oczami. Zdecydowaną większość spośród nich stanowią członkowie Zakonu, pojedynczy należą do innych organizacji i frakcji,. natomiast zdumiało mnie określenie jako "postaci nieimperialne" dowódcy imperialnego okrętu i jego astropatki, upamiętniaczki, a nawet lorda gubernatora, w imieniu Terry zarządzającego jedną z planet. To chyba jedyne miejsce, w którym redakcja mogła spisać się lepiej, tym bardziej, że nie ustrzegła się rozbieżności w pisowni nazwy wspomnianego okrętu.
Fabułę powieści można podzielić na dwie części. Pierwsza, zajmująca około dwóch trzecich książki, to historia Zahariela dorastającego w Zakonie. Możemy w niej poznać jego przyjaciół i nauczycieli, w tym samego Liona El'Johnsona i jego ambitny plan, który ma przynieść Calibanowi świetlaną przyszłość. Mimo że nie brak tu akcji i dramatyzmu, to rozwój fabuły można określić jako nieśpieszny – dość jest tu czasu i miejsca na zaznajomienie się z otoczeniem bohatera i jego towarzyszami, trudami życia na Calibanie i zmianami, jakie zachodzą w realiach, które od stuleci tkwiły w okowach nienaruszalnych, uświęconych tradycji.
Największym atutem tej części powieści są postacie – nie tylko główny bohater, ale także drugoplanowi uczestnicy wydarzeń potrafią wzbudzić zainteresowanie czytelnika, przykuć jego uwagę, zaskarbić sobie jeśli nie sympatię, to chociaż szacunek. Mimo że nie wszyscy podzielają wiarę w powodzenie ambitnego planu El'Johnsona, to także jego przeciwnicy mają swoje racje i, walcząc w ich obronie nawet do gorzkiego końca, stają się postaciami prawdziwie tragicznymi. Jedyne, co mógłbym zarzucić tej części powieści, to jest nie do końca rozwinięty motyw rywalizacji między Zaharielem i jego kuzynem, który momentami sprawia wrażenie sztucznego, wciśniętego na siłę.
Odwieczny porządek zmienia się drastycznie w momencie przybycia na Caliban wysłanników Imperium Człowieka. Lion El'Johnson, jeden z zaginionych Prymarchów, dołącza do swego ojca, planeta staje w szeregach niezliczonych światów zjednoczonych pod egidą Terry, a wybrańcy spośród członków Zakonu – wśród Adeptus Astartes z Legionu Mrocznych Aniołów. Wśród nich nie może, rzecz jasna, zabraknąć Zahariela i jego przyjaciół, którzy po przeistoczeniu w nadludzkich super-żołnierzy dołączają do uczestników Wielkiej Krucjaty, mającej ostatecznie zjednoczyć potomków ludzkości rozproszonych po całej galaktyce przed tysiącami lat.
W pierwszej chwili chciałem napisać, że od tego momentu akcja przyspiesza, ale nie byłoby to prawdą – nie tyle bowiem zwiększa się tempo wydarzeń, co raczej stają się one bardziej urywane, ponieważ zamiast potoczystej fabuły dostajemy raczej zbiór migawek. Zabierają one bohaterów (i czytelnika) na jeden ze światów, które mają zostać dołączone do Imperium, jednak proces akcesji ślimaczy się niemiłosiernie. Rychło okazuje się, że ma to swoje drugie dno, prawdziwe przyczyny opieszałości tubylców leżą nie w bizantyjskiej biurokracji, a zupełnie gdzie indziej. Na szczęście drużyna Astartes jest w stanie poradzić sobie z problemem – rychło w czas, bowiem nowe rozkazy kierują ich z powrotem na Caliban, ale tam najpewniej udamy się już w kolejnym tomie serii.
Drugą część Zstąpienia aniołów muszę ocenić dużo słabiej niż pierwszą – nowe postacie pojawiają się w niej dosłownie na kilka stron, by zaraz zniknąć bezpowrotnie, co skutecznie utrąca na przykład wątek upamiętniaczy, których powrót przyjąłem z niekłamaną radością. Sam finał natomiast sprawia wrażenie sztucznie skondensowanego, by zmieścić się w założonej objętości tekstu, a rozkaz powrotu na ojczystą planetę wygląda jak deus ex machina, nie zamknięcie powieści klamrą, a zabieg wymuszający na czytelniku sięgnięcie po kolejną część serii, zamiast opowiedzieć kompletną historię w jednym tomie, jak było na przykład z Fulgrimem.
Wszystko to sprawia, że, oceniana jako samodzielna pozycja, książka Mitchela Scanlona broni się najwyżej połowicznie – dostajemy bowiem urywek opowieści, ucięty dość arbitralnie. Opowieści, owszem, dobrej (przynajmniej do pewnego momentu), ale niekompletnej – a patrząc z tej perspektywy, Zstąpienie aniołów nie zasługuje na noty znacząco powyżej średniej.
Jeszcze gorzej szósta część Herezji Horusa prezentuje się oceniana jako kontynuacja cyklu. Wprawdzie pojawiają się tu prominentne postacie z uniwersum futurystycznego Warhammera, na czele z przywódcą Legionu Mrocznych Aniołów i jego najbliższymi współpracownikami, a nawet sam Imperator, ale ani Horusa, ani tym bardziej samej schizmy, która doprowadziła Imperium na krawędź upadku, nie uświadczymy tu wcale. Gdyby seria nosiła tytuł "Wielka Krucjata", nie miałbym zastrzeżeń, ale postrzegana przez pryzmat wcześniejszych tomów, książka wygląda raczej jak spin-off, niż kontynuacja serii. Złośliwie można byłoby dać jej podtytuł Herezja wytraca impet, ale odkładając sarkazm na bok, nie sposób nie zastanowić się, jak autorzy w kolejnych tomach zamierzają rozwijać główny wątek cyklu, historię upadku Horusa Wspaniałego – i czy w ogóle będzie on kontynuowany, czy dalsze części nie będą podobnym rozmienianiem się na drobne, grzęźnięciem w kolejnych dygresjach dotyczących takiego czy innego Legionu Kosmicznych Marines. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, a już kolejny tom przywróci fabułę na główny tor, gdzie raz jeszcze będziemy mogli śledzić nieuchronny upadek Mistrza Wojny, jak na razie bowiem Zstąpienie aniołów okazuje się najsłabszą częścią cyklu.
Mają w kolekcji: 1
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:



Cykl: Herezja Horusa
Autor: Dan Abnett
Wydawca: Copernicus Corporation
Data wydania: 18 listopada 2016
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-61656-44-9