Zrodzony, by służyć - Kinga Bochenek

W pogoni za kobietami

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Zrodzony, by służyć - Kinga Bochenek
W ostatnich latach w naszej fantastyce coraz rzadziej pojawiają się teksty typowo baśniowe, będące tradycyjnymi przykładami fantasy. Dużo częściej pojawia się fantastyka bliskiego zasięgu, liczne utwory czerpią garściami z urban fantasy, coraz więcej też fantastyki historycznej. Czyżby gatunek pisarzy nazywanych "wnukami Tolkiena" był w Polsce zagrożony? Kinga Bochenek chyba wyszła z takiego założenia, gdyż Zrodzony, by służyć to dwa teksty osadzone w światach do bólu bajkowych.

Rastan jest młodym adeptem sztuki magicznej. Jego mistrz wysyła go do mon Hierro, właściciela jednej z największych bibliotek w kraju. Nasz bohater, oprócz ostrej szkoły życia, otrzymuje od właściciela pewną książkę. Nikt nie wie, jak wielką rolę odegra treść ukryta w czarnej księdze, na której nie ma nazwiska autora. Z kolei Szorkaan to przywódca niedawnej wyprawy Keczeńców, która zakończyła się zdobyciem niezwykłego majątku. Po rozwiązaniu ekspedycji powraca na ojczyste stepy, gdzie spotyka kobietę, którą chce uczynić swoją branką. Sprytna dziewczyna jednak ucieka, a czarnowłosy mężczyzna wyrusza za nią w podróż, która odmieni jego życie.

Oba teksty zamieszczone w Zrodzonym, by służyć nie mają – mimo wszelkich opisów – żadnego motywu fabularnego, który by je łączył. Jest co prawda pewien wątek, którą można by uznać za łącznik, ale wygląda to raczej na przypadkowe podobieństwo. Całkowicie nie da się za to rozróżnić utworów pod względem budowy – są bardzo podobne. Zostały podzielone na kilka rozdziałów, z wyeksponowanym wątkiem głównym, za to prawie bez pobocznych. Łatwo zauważyć też bardzo wyraźną trójdzielność tekstu – bez trudu wskazać można wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Przy tym widać też jedną z większych różnic – Zrodzony, by służyć kończy się świetnie – zaskakująco i ciekawie. Końcówka Joene hana jest natomiast dużo słabsza – jakby autorka nie miała pomysłu na nią. Akcja urywa się bez wyraźnego momentu kulminacyjnego.

Zdecydowanie największą wadą całej książki jest konwencja. Oba uniwersa są typowe dla fantasy, bez żadnych ciekawych motywów. Mamy tutaj więc magię, zarazy, księstwa i królestwa oraz mityczne potwory. Czary zostały sprowadzone do najprostszej postaci – słów wpływających na konkretny przedmiot, które nie mają żadnego odbicia w szerokim świecie. Mówiąc jednym słowem – panowie wesoło sobie szepczą, czerpiąc moc niewiadomo skąd i niewiadomo po co. Trochę brak tu spójności, wewnętrznej logiki – magia uproszczona jest do bólu. Trochę wyżej cenię uniwersum z drugiej części książki – autorce udało się świetnie oddać klimat stepu i małych miasteczek, wydaje mi się, że niepotrzebnie wciskała tam wymyślone monstra.

Bochenek świetnie wykreowała głównych bohaterów – obaj mają wyraźne cechy przewodnie, typowe dla nich. Rastan jest żądny wiedzy, ciągle poszukuje odpowiedzi. Podróżuje, aby powiększać swą moc i pomagać ludziom. W Szorkaanie, postaci kojarzącej się mocno ze wschodnimi mieszkańcami stepów, widać to, co w naszej kulturze przypisuje się im od czasu Trylogii – pewną dzikość, którą pisarka oddała z cudowną wrażliwością. Ten keczeński książę to prawdziwy przedstawiciel swojego ludu – warto poznać Joene hana tylko dla niego. Dużo gorzej sprawa ma się z postaciami drugoplanowymi – szczerze mówiąc, to z pierwszego tekstu kojarzę tylko jednego bohatera, który miał wpływ na historię. Nie jest to w dodatku pełnoprawny człowiek, o czym przekona się każdy, kto przeczyta książkę. W drugim jest trochę lepiej, ale "drugi plan" i tam nie porywa. Autorka zdecydowanie skupiła się na postaciach głównych i to im poświęciła wszystkie wątki.

Charakterystycznym elementem stylu Bochenek są długie i szczegółowe opisy. Pojawiają się one bardzo często, podobnie jak wtrącenia w dialogach. Pisarka prowadzi czytelnika za rękę, nie pozostawiając nic bez choćby słowa. Nie oznacza to, że pojawia się mało dialogów – autorka nie zaniedbuje tego elementu, ale rozmowy zajmują znacznie mniej objętości całej książki. Szczerze mówiąc, autorka nie wyróżnia się żadnymi szczególnymi cechami – język w Zrodzonym, by służyć to porządna, rzemieślnicza robota.

Zawiodłem się na Supernowej w kwestii redakcji. Znalazłem całe pięć literówek – gorzej niż zwykle. W kwestiach oprawy jest lepiej – lakierowana okładka ze skrzydełkami, wyraźna czcionka, dobry układ stron. Może oprócz papieru – porównałem go z publikacjami innych wydawnictw i okazało się, iż jego biel jest dużo mniej intensywna.

Komu mogę polecić Zrodzonego, by służyć? Z pewnością tym, którzy z wytęsknieniem czekają na wszystkie teksty fantasy. Jeśli przeglądasz zapowiedzi, szukając tekstu, gdzie poluje się na mantikory, będziesz zadowolony. Nie umiem za to znaleźć żadnych więcej cech szczególnych –jest to porządna robota, pozbawiona jednak fajerwerków. Warto przeczytać, jeżeli ktoś chce się odprężyć przed cięższą literaturą.