Zimowy monarcha - Bernard Cornwell

A miało być tak pięknie

Autor: Staszek 'Scobin' Krawczyk

Zimowy monarcha - Bernard Cornwell
Zimowy monarcha nie jest niestety książką dobrą, lecz tylko niezłą. Doświadczony autor powieści historycznych, nietypowy pomysł na retelling legendy arturiańskiej i absolutna dominacja pięciogwiazdkowych recenzji w Amazonie – wydawałoby się, że to zapowiedź świetnej literatury. A jednak utwór, chociaż interesujący, sprawił mi zawód.

Pomysł Cornwell miał istotnie ciekawy: wyrwać Artura z okowów mitu, zamienić romans rycerski w realistyczną narrację o historii, lśniące zbroje zabrudzić krwią. W Brytanii przełomu V i VI wieku nie ma zielonych rycerzy ani białych jednorożców; zamiast tego są bagna i wszechobecna śmierć. Prastary konflikt dobra ze złem w znacznej mierze zastąpiły militarne i polityczne zmagania brytyjskich państewek. Wprawdzie w pewnym sensie Artur reprezentuje ład, a Saksoni chaos, jednak mimo to na pierwszy plan wysuwają się wewnętrzne sprawy Brytów (a także konflikt religii pogańskich z chrześcijaństwem). Sam Artur zresztą nie pojawia się tu w monarszej koronie, ale jako bękart na zawsze pozbawiony praw do tronu. Każdy z mitycznych herosów został złamany, każdy bohater powieści nosi w sobie jakąś skazę.. Ten jest gnidą, tamten zadręcza się swoimi grzechami, tę zgwałcono, tamta straciła w pożarze połowę twarzy. To nie jest kraj dla dobrych ludzi.

Ciężar legendy maleje również dzięki narracji. Wiele innych realizacji mitu arturiańskiego koncentruje się na centralnych jego postaciach, takich jak Merlin, Galahad czy Morgana. Tutaj zaś przeszłość Brytanii poznajemy z perspektywy niejakiego Derfela Cadarna, bohatera zgoła niemitycznego. Staje się on najpierw wiernym żołnierzem i towarzyszem Artura, a potem, po latach, nawróconym na chrześcijaństwo dziejopisarzem (cała narracja stanowi odtworzenie jego fikcyjnej kroniki). Większość jego dzieła dotyczy wspomnień z odległej przeszłości, czasem jednak Derfel relacjonuje też dyskusje, które toczył o swoim pisarstwie z możną protektorką. Rozmowy te służą Cornwellowi do wskazania, jak bardzo pamięć naocznego świadka różni się od perspektywy twórców legend. Igraine życzy sobie, aby opowieść dziejopisarza była piękniejsza od rzeczywistości i pewnie to ona na koniec dopnie swego, przekazując potomnym (podczas kopiowania Derfelowej książki) własną wersję dziejów.

Różnica między historią a mitem jest zresztą częstym motywem w Zimowym monarsze. Oto bowiem bohaterstwo jednej z postaci przedstawił autor jako w całości wykreowane przez opiewaczy, którzy ukryli małostkowe czyny i motywacje rzekomego herosa. Za symbol brudnej natury świata można zaś przyjąć, po pierwsze, biały i czysty płaszcz Artura, który powstał z sukna wytwarzanego w kurczęcych odchodach i moczu; po drugie, wspaniałą kolczugę Utherowego syna, którą trzeba czyścić codziennie przez kilka godzin, lecz o tym, kto to robił, potomność zapomni. Krótko mówiąc, zniekształcanie zdarzeń w pisaniu historii jest ważnym i cennym tematem utworu.

So far so good – teraz jednak zaczynają się kłopoty. Po części to może kwestia przekładu, w którym tłumacz od czasu do czasu każe postaciom wypowiadać wymuskane zdania: "Zanim zaczniesz się wtrącać w sprawy królów, panie, musisz najpierw umieć pielęgnować drzewa"; "Bywał tak czarujący, moja droga, że na jego skinienie ryby wyskakiwałyby z wody"; "Dąży do tego dziwnymi metodami". Tak wysoki styl stoi w sprzeczności z demitologizacyjnym nastawieniem książki (swoją drogą zastanawia też przekład The Winter King jako Zimowego monarchy, a nie po prostu Zimowego króla). O ile trudno mi powiedzieć, w jakim stopniu odpowiedzialność za to spada na Cornwella, o tyle na pewno mogę mu zarzucić, że zbyt rzadko sięgał po swoją literacką wyobraźnię. Tekst jest w wielu miejscach suchy, brakuje opisów przypominających świetnie poprowadzony początek książki.

Co gorsza, luki są też widoczne w konstrukcji bohaterów. W jednym z początkowych rozdziałów narrator opisuje kilkoro mieszkańców grodu Merlina, ale potem część z nich nie odegra już w powieści żadnej istotnej roli. Szkoda, bo można było przeznaczyć te stronice na dokładniejsze przedstawienie znacznie ważniejszych postaci. Zresztą bohaterów w Zimowym monarsze jest w ogóle za dużo jak na umiejętności pisarskie Cornwella; wielu z nich ciężko nawet zapamiętać, nie mówiąc o przejmowaniu się ich losami. Niektórzy z nich – przede wszystkim Artur, Merlin, Nimue, Lancelot i sam Derfel – są bardziej wyraziści, ale wciąż zbyt mało w nich dynamiki. Poza tym trudno powiedzieć, po co otrzymujemy niektóre informacje o postaciach: na przykład sekret biskupa Bedwina nie ma żadnego widocznego związku z jego charakterem czy zachowaniem. I wreszcie irytująca jest skłonność autora do bezpośredniego relacjonowania cech postaci i związków między bohaterami – zamiast bardziej obrazowego przedstawiania zdarzeń, w których owe postacie i związki się ukształtowały. Nie wiemy na przykład zupełnie nic o tym, jak powstała wielka przyjaźń Derfela wzmiankowana w drugiej połowie książki; narrator ogranicza się do pobieżnej informacji.

Cornwell nie wydaje mi się więc, niestety, dobrym pisarzem. Stara się uhistorycznić mit, ale nie najlepiej radzi sobie z przedstawianiem względnie wiarygodnych psychologicznie bohaterów, z pokazywaniem ich życiorysów i przemian. Dobrze to widać na przykładzie porównania z George’em R.R. Martinem, który w swoim podejściu do historii w Pieśni lodu i ognia prezentuje zbliżone stanowisko ideowe, ale pod względem warsztatowym przewyższa Cornwella o głowę.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na zawartą w książce wizję religii. Chrześcijanie (Bedwin, Norwenna czy Sansum) wydają się tutaj zasadniczo postaciami słabszymi psychicznie i mniej interesującymi od dumnych brytyjskich pogan, a przy tym częściej instrumentalnie traktującymi swoją wiarę; szczególnie znamienne wydają się sugestie homoseksualizmu i pedofilii u biskupa Sansuma. Wyjątkiem jest Galahad, ale i w jego wypadku główny skutek przyjęcia wiary w Chrystusa stanowi chorobliwe poczucie winy (dające zresztą o sobie znać wyłącznie w jednym z dialogów, potem już niezaznaczone). Niektórych czytelników może to nieco razić.

Zastanawiające jest to, że tylu czytelników tak bardzo koncentruje się na zabiegach demitologizacyjnych, iż umykają im te nieporadności autora. Można by niemal powiedzieć, że samo odbrązowienie postaci Artura wraz z pieczołowitym oddaniem realiów wystarczają zazwyczaj do uznania Zimowego monarchy za znakomitą literaturę, godną najwyższych ocen. Dlaczego? Może dlatego, że wolimy dzisiaj w literaturze czas historyczny od mitycznego, a powieść od eposu. Dawny heroizm wydaje nam się zbyt prosty, zbyt jednoznaczny, zbyt odległy od codziennego doświadczenia. Wyżej cenimy realizm od symboli, przyziemność od metafizyki. To kwestia o tyle istotna, że wyznaczająca pewną ogólną tendencję we współczesnej literaturze popularnej, szczególnie w epickiej fantasy i chyba właśnie w powieściach historycznych. W tym upatrywałbym jedną z podstawowych przyczyn popularności Zimowego monarchy.

Powieść ma swoje mocne strony: odwagę retellingową, sposób przedstawienia rozbieżności między historią a historiografią, miejscami istne perełki stylu. Jednakże dobra literatura żywi się niejednoznacznościami i unika łatwych ocen. Jest także konsekwentna – jeśli przyjmuje konwencję realizmu, dba konsekwentnie o psychologiczną wiarygodność bohaterów. Ale Zimowy monarcha nie jest niestety książką dobrą, lecz tylko niezłą. Warto ją przeczytać, jednak mogło być o wiele lepiej.