Zimne wybrzeża - Szczepan Twardoch

Autor: Krzysztof 'daft_count' Mroczko

Zimne wybrzeża - Szczepan Twardoch
Od czasu wydania Sternberga śledzę poczynania literackie Twardocha, czytam jego kolejne książki i przyznaję, że jeszcze nigdy dotąd się nie rozczarowałem. Każda pozycja jest inna, pod wieloma różnymi względami, ale każda stoi na wysokim poziomie, czego o wielu innych autorach powiedzieć się niestety nie da. Nie chcę pisać tutaj banałów o warsztacie, bo uważam, że to jest coś oczywistego, tak jak i w innych zawodach. Twardoch jednak ma wyraźny talent do operowania językiem w sposób powiedziałbym wręcz ujmujący, który sprawia czytelnikowi ogromną przyjemność i jednocześnie bardzo dobrze wprowadza w opisywany świat. Dzięki temu lektura książek wychodzących spod jego pióra to prawdziwa przyjemność.

W nocie na czwartej stronie okładki zamieszczono informację o zamiłowaniu autora do podróży, a akcja powieści rozgrywa się na Spitsbergenie, gdzie w roku 1957 zimuje polska ekspedycja. Trzeba przyznać, że podczas lektury jest to wyczuwalne − opisy przyrody doskonale oddają atmosferę tego miejsca. Natura nie tylko buduje scenerię, jest także integralną częścią utworu, niemalże jak dodatkowy bohater, którego działania mają wpływ na inne postacie. Bardzo ciekawe i jednocześnie całkowicie uprawnione posunięcie, bo przecież życie w tamtej części świata jest nieustanną walką o przetrwanie i tak naprawdę nic nie jest do końca pewne, a pozornie błahe pomyłki mogą prowadzić do śmierci. Twardoch ma tego świadomość i to jest coś, czego można nauczyć się jedynie będąc tam osobiście, o czym zresztą jest w powieści wzmianka.

Protagonistą jest John Smith, człowiek o strasznie splątanych losach, jak zresztą każdy z bohaterów tej w sumie niezbyt długiej powieści. Mamy tam przecież i rodowitych Norwegów, polskich naukowców i radzieckich górników. W ogóle każda z przedstawionych nam postaci posiada życiorys skonstruowany − i opisany! − w sposób według mnie mistrzowski. Tu również przebija spora wiedza i coś w rodzaju niemalże osobistego zaangażowania Twardocha. Nie pozostaje nic innego, jak z ogromną przyjemnością czytać kolejne strony, z rosnącym uznaniem dla kunsztu pisarskiego twórcy, który potrafi opisywać historię w tak przekonujący sposób. Zdaje się, że to ogromne zamiłowanie do przeszłości, w wymiarze zarówno globalnym, jak i tym jednostkowym, jest siłą napędową wszystkich opowieści tego autora

Zimne wybrzeża to w zasadzie powieść sensacyjna. Piszę w zasadzie, bo tak naprawdę znajdziemy tam także historię Ojców Przeklętych, którzy są nieśmiertelni. Powiem szczerze, że te fragmenty czytało mi się zdecydowanie najlepiej i właściwie to żałuję trochę, że było ich tak mało. Mam jednak wrażenie, że w tym przypadku jakakolwiek klasyfikacja gatunkowa nie ma tak naprawdę znaczenia. Twardoch to rozumie, i to tak naprawdę świadczy o jego wartości. Potwierdzają to słowa Smitha, który tłumacząc, dlaczego warto czytać literaturę piękną, stwierdza, że potrafi ona zawierać pewne prawdy na temat życia i miejsca człowieka na świecie, jakich nie można obliczyć metodą naukową. Brzmi to dla mnie jak pisarskie credo.

W najnowszej powieści Twardocha nie podoba mi się tylko jedna rzecz, a mianowicie zakończenie, które nastąpiło jakby zbyt szybko, nie do końca wynikając z przebiegu opisywanych wydarzeń i przez to ma się wrażenie, jakby pewne wątki zostały zamknięte nieco "na siłę". Być może zresztą to tylko moje osobiste wrażenie, wywołane przez żal z powodu końca tak dobrej ksiązki. Na pocieszenie jest zapowiedź, że to część pierwsza większej całości. Ja nie mogę się doczekać.