Zemsta najlepiej smakuje na zimno

Każdy ma się za co mścić

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Zemsta najlepiej smakuje na zimno
Miłośnicy Joego Abercrombiego zapewne ostrzą sobie zęby na nową trylogię osadzoną w świecie Pierwszego Prawa, którą otwiera Szczypta nienawiści. Apetyt jednak z pewnością mogą podkręcić przy pomocy pośrednich kontynuacji pierwszego cyklu Brytyjczyka – choćby poprzez lekturę Zemsta najlepiej smakuje na zimno.

Gobba. Mauthis. Ario. Ganmark. Carpi. Foscar. Orso. Siedem osób, które Monzcarra Murcatto musi zamordować. Nie każdy z nich bezpośrednio przyczynił się do śmierci jej brata, Benny, ale nikt z nich nie zareagował na oczywistą zdradę, a tego kobieta zwana Wężem Talinsu nie potrafi wybaczyć. Zemsta staje się jedynym celem jej życia, a jeśli ktokolwiek lub cokolwiek stanie na jej drodze – zostanie zniszczone.

Motyw zemsty stanowi absolutnie najważniejszy spośród wszystkich fundamentów prozy Joego Abercrombiego. Wydaje się, że to żaden wyznacznik, wszak topos ten napędza fantasy od lat, szczególnie tę nieco mroczniejszą jego odmianę, ale u Brytyjczyka zjawisko osiągnęło powszechność niespotykaną: tutaj każdy ma się za co mścić, każdy został zdradzony lub stracił kogoś bliskiego, wszyscy uważają się za pokrzywdzonych i wszyscy wierzą w to, że mogą odnaleźć spokój jedynie poprzez ukaranie tych, których uznali za winnych. Nie inaczej jest, co łatwo odgadnąć po tytule, w Zemsta najlepiej smakuje na zimno. Krucjata Monzy stanowi nie tyle oś fabuły, co właściwie jej całość – narracja rzadko kiedy odstępuje bohaterkę choćby na krok, a to też tylko po to, żeby wyjaśnić motyw któregoś z jej towarzyszy lub wrogów w retrospekcji albo pokazać podążającego za nią zabójcę, który... chce się zemścić. Kto spodziewa się oryginalnego przetworzenia tego toposu, zaskakujących wolt wykraczających poza klasyczne chwyty Abercrombiego (czyli zdrady, zdrady, zdrady – dyktowane pieniędzmi lub względami osobistymi) czy chwilowej choćby rezygnacji z cynizmu i brutalności, ten z całą pewnością po powieść sięgać nie powinien.

Natomiast każdy wierny czytelnik Brytyjczyka będzie Zemstą... więcej niż usatysfakcjonowany – a to dlatego, że opowieść o wspomnianej krucjacie Monzy skonstruowana została całkiem zręcznie, przy tym zaś nieco inaczej niż przez lata przyzwyczajał pisarz. Czuć w powieści odrobinę łotrzykowskiego ducha rodem z tekstów Scotta Lyncha; Abercrombie nie sili się nawet na lekkość kolegi po piórze, z pewnością nie jest też równie zabawny, ale umiejętnie korzysta z podobnych schematów fabularnych. Szczególnie tyczy się to dwóch spośród trzech pierwszych ofiar Monzy; podczas ich tropienia grupa skupiona wokół głównej bohaterki jest jeszcze nieliczna, lecz barwna, a przy okazji dysponuje bardzo różnorodnymi talentami (jednym z członków drużyny jest truciciel). Protagonistka nie może więc zwyczajnie rzucić się z toporem na wrogów (choć krwawych walk z pewnością nie zabraknie), musi odrobinę pomyśleć. A to wcale nie tak częste u postaci Abercrombiego.

Tym bardziej szkoda, że pisarz dosyć szybko z cichych – stosunkowo; pamiętajmy, że to wciąż brutalne Pierwsze Prawo – rozwiązań rezygnuje, aby wrócić do mniejszych i większych potyczek, które nawet nie starają się udawać czegoś innego (takie "zakamuflowane” walki zdarzają się w powieści). Wszystko wielkimi krokami zmierza do dwóch walnych bitew; nie tak spektakularnych (czyt. wybitnie długich) jak ta z Bohaterów, ale jednak niewiele mających wspólnego z dyskretnym eliminowaniem wrogów. Powiew świeżości powiewem świeżości, lecz na końcu wszystko zostaje po staremu.

W tle działań Murcatto rozwijają się dwie ważne relacje – znajomość samej Monzy z Caulem Dreszczem oraz próba wpasowania Castora Morveera, truciciela, w ramy drużyny. Pierwsza po brzegi wypełniona jest intensywnymi emocjami, które podtrzymują napięcie nawet wtedy, gdy kurz po bitwie opadnie; szkoda tylko, że  kluczowa dla Zemsty... i późniejszych Bohaterów przemiana północnego barbarzyńcy jest tak przewidywalna. Ciekawiej wypada druga, mniej ważna postać – a to dlatego, że do niemal do samego końca trudno przewidzieć, jak się zachowa. Morveer (i jego interakcje z Nicomo oraz Dzionek) dodają powieści mnóstwo kolorytu.

Zemsta najlepiej smakuje na zimno jest powieścią zarazem doskonale wpisującą się w dorobek Joego Abercrombiego, jak i całkiem oryginalnym jego uzupełnieniem. Różni się nieco od pierwszej trylogii i Bohaterów, lecz pozostaje krwawa, brutalna oraz dynamiczna. To świetna – choć pokaźna – przekąska przed drugą trylogią, nad którą Brytyjczyk aktualnie pracuje.