» Recenzje » Zemsta najlepiej smakuje na zimno - Joe Abercrombie

Zemsta najlepiej smakuje na zimno - Joe Abercrombie


wersja do druku

Siedmioro wspaniałych?

Redakcja: Tomasz 'earl' Koziełło

Zemsta najlepiej smakuje na zimno - Joe Abercrombie
Kiedy prawie 30 lat temu Glen Cook rozpoczął pisanie Kronik Czarnej Kompanii, zapewne nie przypuszczał, iż jego cykl stanie się swoistym przełomem dla gatunku fantasy i pchnie go na zupełnie nowe, dotychczas jeszcze nieeksploatowane tereny. Miast słów górnolotnych, zdań rodem z eposu i rozmachu na miarę Władcy Pierścieni, zaserwował czytelnikowi prostą (lecz na pozór jeno) i zgrzebną historię, w której tak naprawdę trudno odróżnić bohaterów pozytywnych od złych, narrację zaś oparł na krótkich, urywanych zdaniach, tak iż bardziej przypominała reportaż, niż epickie dzieło. Tę charakterystyczną stylizację jeszcze dobitniej podkreślił język, jakiego autor użył – potoczny i rzeczowy, pełen zwrotów iście koszarowych (naturalnych w ustach członków bandy najemników). Seria szybko zyskała status niemalże kultowej i została zaliczona do kanonu gatunku. I, co jest naturalne w przypadku książek cieszących się tak wielką popularnością – wielu autorów starało się (i nadal stara) iść w ślady Cooka, konstruując opowieści wzorowane na jego cyklu. Udaje się to w różnym stopniu a większość owych książek okrywają mroki niepamięci, gdyż nie jest łatwo dorównać dość wysoko ustawionej poprzeczce.

Zdarza się jednak, iż niektórzy uczniowie przerośli mistrza, potrafiąc pomysł zaczerpnięty z Kronik… rozwinąć tak dalece, iż stworzyli całkiem nową jakość. Mam tu na myśli przede wszystkim Malazańską Księgę Poległych Stevena Eriksona. Temu trudnemu wyzwaniu sprostał również Joe Abercrombie, który już w swym debiutanckim cyklu Pierwsze Prawo pokazał, iż potrafi konstruować historie wielowymiarowe i niejednoznaczne. Teraz powraca do wykreowanego przez siebie uniwersum w powieści Zemsta najlepiej smakuje na zimno, udowadniając, iż okrzyknięcie go jednym z najlepiej zapowiadających się pisarzy ostatnich lat bynajmniej nie jest przesadą.
 
Monza Murcatto miała wszystko. Sławę, pieniądze, przyjaciół, lojalnych podwładnych i pracodawcę, który kochał ją niemalże niczym własną córkę, a do tego posiadała wielką, niespotykaną wręcz urodę. I było tak do dnia, kiedy stawiła się w zbudowanym na niebotycznej skale pałacu władcy Talinsu, bynajmniej nie po to, aby podziwiać widoki z zamkowych okien, lecz by zdać relację księciu Orso z ostatnich podbojów, jakich dokonała dowodząc Tysiącem Ostrzy – oddziałem najemników na jego usługach. Owo spotkanie nie potoczyło się jednak w taki sposób, jakiego wojowniczka się spodziewała – miast zostać nagrodzoną za zasługi, przeprowadzono na niej i jej bracie Bennie egzekucje, zaś okaleczone ciała zrzucono z urwiska. Lecz los, fatum, czy też inne siły dzierżące pieczę nad jej życiem postanowiły w tym momencie zadziałać (ze złośliwym, co prawda, i wielce przewrotnym chichotem) i kobieta cudem przeżyła ów zamach. Okaleczona, zarówno na ciele, jak i na duchu, potwornie oszpecona rozlicznymi bliznami, świadoma, iż nigdy nie odzyska pełnej sprawności fizycznej, postanawia się zemścić. W sposób możliwie jak najbardziej okrutny i wyrafinowany. Lista osób, którym należy "podziękować", jest długa – to nie tylko sam książę Orso, lecz również jego dwaj synowie, ochroniarz i bankier oraz zdradzieccy towarzysze samej Murcatto. Chcąc zatem odpowiednio im zapłacić za to, co uczynili, Monza zmuszona będzie zatrudnić grupę szemranych indywiduów, specjalistów w zadawaniu śmierci na wszelkie możliwe sposoby.
 
Abercrombie ukazuje zbiór kreatur spod ciemnej gwiazdy, dobranych wedle zasady, iż im bardziej krwawe mają doświadczenie, tym mocniej są pożądani w ekipie Monzy. Kogóż tam nie mamy! Jest pochodzący z Północy barbarzyńca Caul Dreszcz, który uciekł ze swojej ojczyzny, ścigany poczuciem winy za śmierć swego brata. Postanawia zyskać odkupienie za sprawą całkowitego porzucenia dotychczasowego trybu życia i zamiast, jak do tej pory, nurzać się we krwi, obiecuje sobie "czynić dobrze" i słowa te powtarza niczym mantrę. Castor Morveer to truciciel o cynicznym poczuciu humoru, który pod płaszczykiem zjadliwej ironii ukrywa demony z własnej przeszłości. Towarzyszy mu piękna Dzionek – uczennica i asystentka, jedna z wielu, gdyż jakimś dziwnym trafem na tej posadzie u Mistrza Trucizn mało kto wytrzymuje dłużej niż kilka miesięcy. Trzecią kobietą w drużynie jest Shylo Vitari – dama wielce podejrzanej konduity, specjalizująca się w zdobywaniu informacji, tudzież w torturowaniu ich potencjalnych dawców. Równie jak i ona mroczną przeszłość ma Przyjazny – były skazaniec z manią ustawicznego liczenia. Ostatnim zaś członkiem oddziału mścicieli jest Nicomo Cosca – dawny dowódca Tysiąca Ostrzy, którego Monza zdetronizowała; niegdyś wspaniały wojownik, mistrz strategii i taktyki, lecz dziś – żałosny pijaczyna, przy kielichu jeno wspominający swe dawne militarne wyczyny. Ta siódemka szubrawców, intrygantów i przekupnych szumowin dalece odbiega od wizerunku typowych dla fantasy drużyn, w których zazwyczaj większość członków stoi jednak po stronie, mniej lub bardziej sprecyzowanego, "dobra". Ich zaś z wielkim jedynie trudem można by było określić mianem bohaterów pozytywnych. I jeśli nie są jednoznacznie czarni – gdyż mają swoje racje, które pozwolić mogą na usprawiedliwienie choćby części czynów jakie popełnią – to ich portrety kreślone są bardzo ciemną szarością. Potrafią kłamać, zdradzać, lawirować, szukają jedynie własnej korzyści, a słowo "lojalność" nie istnieje w ich języku. Alians, który ze sobą zawarli, to sojusz jedynie chwilowy, ponieważ prócz pieniędzy nie łączy ich nic. I nawet jeśli potrafią przez moment być wobec siebie uczciwi (lecz uczciwością specyficzną, przefiltrowaną przez wielce wątpliwe ich morale), nie oznacza to, iż w tym samym czasie nie knują przeciwko swym towarzyszom. Rzadko kiedy spotyka się w literaturze tak niejednoznacznie sportretowane postacie, które, pomimo, iż są teoretycznie negatywne, lecz, kuriozalnie, budzą sporą sympatię czytelnika. Każdy z członków bandy Monzy ma jakąś konkretną, wyróżniającą go cechę, która sprawia, iż ta postać zapada w pamięć i nie staje się kolejną z wielu archetypicznych wersji barbarzyńcy czy też zabójcy, lecz zyskuje indywidualność.
 
Sama zaś Monza ukazana jest w sposób arcyciekawy. Jej portret ewoluuje wraz z rozwojem akcji. Abercrombie konsekwentnie go uzupełnia, dodając cechy, które, niczym kolejne elementy układanki, dają wizerunek pełnokrwistej niewiasty. Kobiety posiadającej początkowo niemal tyle samo elementów dobrych, jak i złych, który to stosunek pod koniec książki nie jest już aż tak oczywisty. O ile w pierwszym momencie Monza wydaje się osobą godną współczucia i czytelnik w pełni podziela jej chęć do słusznej zemsty, to po jakimś czasie jej racje nie są już tak przekonujące. Autor tworzy przejmujące studium kobiety dumnej i próżnej, która przez całe życie dąży po trupach do celu (migawkowe sceny z jej przeszłości stanowią preludia każdej z części książki), a po osiągnięciu kolejnych etapów najemniczej kariery pragnie wciąż więcej, zaś jej apetyt wydaje się być niczym nieograniczony. Pożąda wszystkiego – pieniędzy, sławy, klejnotów, którymi jest obsypywana, i komplementów. Kiedy zostaje oszpecona i okaleczona (nie na tyle jednak, by całkowicie zatarte zostały ślady jej dawnej urody – na to pisarz, w sytuacji gdy jedną z kart atutowych Monzy wciąż pozostaje seksapil, nie mógł sobie pozwolić) trudno jest sprecyzować, za co konkretnie najbardziej pragnie się zemścić – za zdradę, śmierć brata (którego świetlany wizerunek też w pewnym momencie upada), czy też właśnie za to, iż ktoś śmiał zbezcześcić jej nieskazitelne ciało.
 
Natomiast ci, przeciw którym Murcatto występuje, również nie są jednoznacznie negatywni. Książę Orso kieruje się przesłankami, z którymi nie sposób się nie zgodzić. Dąży do zjednoczenia Styrii walcząc z członkami Ligi Ośmiu – lecz nie czyni tego jedynie z powodu zaspokojenia swej żądzy władzy; potrafi być sprawiedliwy, ba, nawet szlachetny, o ile takiemu postępowaniu nie sprzeciwiają się interesy państwa. To prawdziwy homo politicus – szczwany lis, który zjadł zęby na dyplomatycznych intrygach. Zresztą jego wrogowie postępują identycznie. Obie strony konfliktu uciekają się do najbardziej nieczystych zagrywek – zgodnie z zasadą, iż all is fair in love and war.
 
Sama polityczno – militarna intryga stanowi jednak zaledwie dalekie tło, i to nakreślone niezbyt wyraziście. Świat przedstawiony w Zemście… budzi dalekie skojarzenia z renesansowymi Włochami. Wrażenie to potęguje przede wszystkim opis samego Tysiąca Ostrzy oraz ich dowódców, przypominających kondotierów, jak również część imion bohaterów, mniej lub bardziej na włoskie stylizowanych. Jednak na pierwszym planie przez cały czas pozostaje zemsta Monzy. Autor przedstawia ją niczym specyficzną wersję powieści drogi, kiedy, w ślad za kolejnymi ofiarami, drużyna mścicieli wędruje od miasta do miasta, w każdym kolejnym dokonując egzekucji na tych, którzy przyczynili się do cierpienia Murcatto. Uśmiercają ich w sposób coraz to bardziej wymyślny – Abercrombie potrafi zadziwić swoją niemalże nieograniczoną wyobraźnią, dotyczącą zarówno różnorakich sposobów torturowania, jak i kończenia żywota swych postaci. Nie wszystkie pomysły są oryginalne – część z nich budzi bardzo konkretne skojarzenia z rozmaitymi książkami czy też filmami, ale nie stanowią one bezmyślnego plagiatu, lecz świadome zapożyczenie. Autor puszcza do czytelnika oko, prowadząc z nim grę w cytaty, które w zmyślny sposób przerabia. Mamy tu zatem, by wymienić pisarzy stricte fantasy, i ukłon w stronę Cooka, odrobinę Gaimana, Wegnera, Scotta Lyncha, zaś opuszczając fantastyczne poletko – bardzo silną inspirację Hrabim Monte Christo. Natomiast klimat książki kojarzy się momentami ze spaghetti westernami Sergia Leone, a jeszcze mocniej z dziełami Sama Peckinpaha, przede wszystkim z Dziką Bandą. Pewne fabularne rozwiązania, po sporej oczywiście modyfikacji, pisarz zaczerpnął z Żądła, zaś kreacja jednego z bohaterów budzi skojarzenia z Rain Manem. A to tylko wierzchołek góry lodowej wzorów i inspiracji, odnajdywanie których czyni lekturę tej książki jeszcze bardziej wciągającą. Powoduje to, że pewne zwroty akcji nie są aż tak nieprzewidziane, jakimi by je pisarz chciał uczynić – w tym przypadku nadmierne oczytanie bywa zgubne. Każdą z siedmiu części, na jakie powieść jest podzielona, poprzedza motto: słowa dotyczące w przeważającej mierze – jakżeby inaczej – zemsty, które padły z ust znanych postaci historycznych takich jak Henryk V czy też Niccolo Machiavelli.
 
Siłę powieści stanowią dialogi. Misternie skonstruowane, cięte i kipiące od ironii przekomarzania się członków drużyny Monzy, pełne wisielczego humoru, jak również utrzymane w bardziej poważnym tonie rozmowy dotyczące rozmaitych politycznych knowań, spisków, kontrspisków i walki o władzę, odsłaniające mechanizmy jakie rządzą grupą książąt próbujących zdobyć tron Styrii. To doskonały kontrapunkt dla opisów walk, które w miarę rozwoju fabuły narastają w sposób lawinowy. I owe ciągnące się, czasami na przestrzeni kilkunastu stron, zmagania, brutalne i epatujące okrucieństwem, mogą u co bardziej wrażliwego czytelnika wywołać lekki niesmak. Lekki zaledwie, gdyż Abercrombie pisać potrafi i nawet najbardziej krwawe opisy ubiera w słowa czyniące je, mimo dawki zawartej w nich brutalności, fascynującymi.
 
Razić może również momentami dość wulgarny język, którym pisarz się posługuje. O ile do konwencji dark fantasy, w której Zemsta… jest napisana, idealnie pasuje słownictwo potoczne, proste, a nawet momentami wręcz prostackie, to nagminne rzucanie przez bohaterów słowami iście rynsztokowymi budzi pewien niesmak. Narasta on w momentach, kiedy podobne określenia autor stosuje w opisach scen erotycznych, jakich w książce nie brakuje; są one jednak, adekwatnie do całej fabuły, potraktowane niemal jak walka. To nie fizyczna forma okazywania sobie miłości, lecz sposób odreagowania, kiedy partnera traktuje się prawie jak wroga. I stanowią one doskonałe uzupełnienie portretu bohaterów, kiedy dodatkowo podkreślają istniejące pomiędzy nimi skomplikowane relacje.
 
Zemstę… nazwać można pierwszorzędnej jakości literaturą czysto rozrywkową. Nie aspiruje do miana powieści godnej Nagrody Nobla, nie obiecuje wstrząsających doznań estetycznych, nie daje gwarancji, iż po przeczytaniu jej czytelnik dozna katharsis, wzbogacony wiedzą w niej zawartą. Ukazany w niej świat – parszywy, brudny, w którym zło triumfuje, a za pieniądze można zdobyć wszystko – wciąga bez reszty. Abercrombie niezwykle trafnie pokazuje, jak wąska, a zarazem płynna, jest granica pomiędzy dobrem, a złem, zaś pod płaszczykiem na poły żartobliwych rozważań swych bohaterów (istna skarbnica cytatów! [1]) ukrywa głęboką, filozoficzną wręcz mądrość. To lektura obowiązkowa dla każdego miłośnika dobrej fantasy, zaś dla fanów Cooka i Eriksona – w szczególności. Co prawda, Ambercrombie twórcy Malazu jeszcze nie dorównuje (i zapewne nigdy nie dorówna), ale jest na najlepszej drodze, by się do niego nieco zbliżyć – nie rezygnując z charakterystycznego dla siebie stylu.


1. Przykładowo: "Lojalność u najemnika jest jak zbroja u nurka"; "Nigdy nie lękaj się wrogów, ale przyjaciół – zawsze"; "Kiedy życie jest celą, nie ma nic bardziej wyzwalającego od niewoli"; czy też bardziej dosadne "Zostałem tylko dlatego… że lubię patrzeć na twój tyłek".
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
Tytuł: Zemsta najlepiej smakuje na zimno (Best Served Cold)
Cykl: Pierwsze prawo
Autor: Joe Abercrombie
Tłumaczenie: Robert Waliś
Wydawca: MAG
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 13 stycznia 2012
Liczba stron: 812
Oprawa: miękka
Format: 135x202 mm
ISBN-13: 978-83-7480-220-8
Cena: 49,00 zł



Czytaj również

Zemsta najlepiej smakuje na zimno - Joe Abercrombie
Nie najlepsza z wydanych, ale wciąż świetna
- recenzja
Szczypta nienawiści
Epoka postępu, epoka obłędu
- recenzja

Komentarze


Dawidek
   
Ocena:
+1
"prostą (lecz na pozór jeno) i zgrzebną historię"

zgrzebny
1. «pozbawiony ozdób, prosty»
2. «mało atrakcyjny, nieciekawy»
3. «o płótnie: utkany z grubej przędzy lnianej lub konopnej; też: uszyty z takiego płótna»
 zgrzebnie  zgrzebność

ergo: prostą i prostą (?)
08-04-2012 22:15
   
Ocena:
0
A nadal mnie ciekawi, skąd autor wziął te typowe fantasy.
09-04-2012 09:01
earl
   
Ocena:
0
Ergo: prostą i nieciekawą.
09-04-2012 09:51
Dawidek
   
Ocena:
0
I, dlatego że 'prosta i nieciekawa':
"Seria szybko zyskała status niemalże kultowej i została zaliczona do kanonu gatunku. I, co jest naturalne w przypadku książek cieszących się tak wielką popularnością – wielu autorów starało się (i nadal stara) iść w ślady Cooka, konstruując opowieści wzorowane na jego cyklu. Udaje się to w różnym stopniu a większość owych książek okrywają mroki niepamięci, gdyż nie jest łatwo dorównać dość wysoko ustawionej poprzeczce."

?

Chyba gdzieś się zgubiłem.
09-04-2012 10:18
~Melanto

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Zapewne się skuszę, kiedy pojawi sie w bibliotece, zaciekawiły mnie te zbieżności z renesansowymi Włochami, który to temat ostatnio mnie interesuje.
I dwie malutkie uwagi natury poprawnosciowej - zgrzebnosci czepiać się nie będę( to piękne a rzadko dziś spotykane słowo), lecz:
- "jakzeby" łącznie :)
- Machiavelli a nie Machiavelii.

Zachęcająca, aż za bardzo, recenzja.
09-04-2012 13:05
Ifryt
   
Ocena:
0
"Zemsta..." to bardzo dobra książka fantasy. Niestety najsłabsza moim zdaniem wśród powieści Abercrombiego. Jej największe wady to przewidywalność (kolejne miasto, kolejna ofiara itd.) i brak pozytywnych bohaterów - jeśli ktoś przez moment budzi sympatię, to z czasem udowadnia jak bardzo bezdusznym draniem jest w rzeczywistości. Tak czy siak, w moim prywatnym rankingu Abercrombie przewyższa Eriksona - np. także w "Zemście..." mamy fragmenty większej układanki, konfliktu równie epickiego jak w "Malazjańskiej...", a wszystko jest lepiej napisane, z większym poczuciem humoru i ciekawszymi bohaterami.
09-04-2012 21:02
Scobin
    @Melanto
Ocena:
0
Dzięki za uwagi, tekst poprawiony. :-)
09-04-2012 21:28
Asthariel
   
Ocena:
0
Przeczytałem. Świetna, dałbym 9/10. Abercrombie jest już w 5 moich ulubionych zagranicznych autorów fantasy (z Eriksonem, Martinem, Rothfussem i Sandersonem), na równi z dwoma ostatnimi, gdyż każdego z nich lubię, ale z innych powodów. Czekam na Bohaterów i Red Country.
10-04-2012 15:21
Shakaras
   
Ocena:
0
Książka jest ok, choć nie jest to nic odkrywczego.
Teraz czytam Honor złodzieja Douglasa Hulicka - i to jest super książka.
10-04-2012 19:25
CaulDreszcz
   
Ocena:
0
Książka tylko poprawna i dużo bym nie stracił nie czytając jej.Chociaż muszę przyznać,że ma swoje momenty.Zwroty akcji jak w krwawym anime :)Rażą mnie wulgaryzmy.Nie dlatego,że mam coś przeciwko nim.Jakoś tak nienaturalnie to wyszło.Może to wina tłumacza?Zastanawiam się czy brać się za Bohaterów...
29-04-2012 14:59
Ifryt
   
Ocena:
0
"Bohaterowie" są dużo lepsi. No i pojawia się Caul Dreszcz jako bohater drugoplanowy - fajnie spojrzeć na niego z nowej perspektywy. :)
29-04-2012 20:55
Scobin
   
Ocena:
0
Czyżby bohaterowie drugoplanowi wychodzili Abercrombiemu lepiej od pierwszoplanowych, zupełnie tak samo jak u Martina? ;-)
29-04-2012 21:09
Ifryt
   
Ocena:
+1
Nie, raczej nie. Dziewięcopalcy, główny bohater trylogii Abercrombiego, jest jedną z moich ulubionych postaci. Z Dreszczem jako postacią drugoplanową w "Bohaterach" jest ten myk, że w "Zemście..." widzimy ewolucję tej postaci, jej rozterki wewnętrzne, zmagania z losem itd. A w "Bohaterach" patrzymy na niego z zewnątrz, po upływie pewnego czasu. I jawi się wówczas jako prawdziwy twardziel, legendarny wojownik, przed którym drżą wrogowie i sojusznicy. A pamiętając "Zemstę..." zdajemy sobie sprawę w jak dużym stopniu to gra pozorów. Zresztą Abercrombie czyni to w pełni świadomie, wprowadzając w "Bohaterach" scenkę, gdy Dreszcz na chwilę zrzuca tę posępną maskę.
30-04-2012 20:18
Scobin
   
Ocena:
0
OK, dzięki! Ciekawe. Jeśli chodzi o Logena, to po lekturze "Samego ostrza" wydał mi się – przyznaję – najmniej ciekawym z bohaterów pierwszoplanowych, ale może czegoś nie dostrzegłem? Albo może w kolejnych tomach coś się zmienia? [Czy mi się wydaje, czy rozmawialiśmy kiedyś-gdzieś w komentarzach i rekomendowałeś mi przeczytania drugiej i trzeciej części tego cyklu? :-)].
01-05-2012 14:27
Ifryt
   
Ocena:
0
Niewykluczone. :)

Na pewno warto przeczytać tę trylogię do końca.
02-05-2012 21:38

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.