» Wieści » Zdrowe zwłoki - zapowiedź

Zdrowe zwłoki - zapowiedź

|

Autor: Steven Erikson
Tytuł: Zdrowe zwłoki
Wydawca: Wydawnictwo Mag
Data wydania: 25 listopada 2005
Liczba stron: 120
ISBN: 83-89004-73-9


Zdrowe zwłoki opowiadają o losach Bauchelaina i Korbala Broacha, rozgrywających się w świecie Malazańskiej Księgi Poległych. Są kontynuacją nowelki Krwawy trop i przykładem wszechstronności Stevena Eriksona, który potrafi nie tylko kreować epickie opowieści o wojnie, zdradzie i nienawiści, ale także jest mistrzem czarnego humoru.

Ten skromny, urodzony w 1959 roku Kanadyjczyk jest uznanym przez krytyków i popularnym wśród czytelników autorem największego odkrycia literatury ostatnich lat – twórcą najsławniejszego w historii fantasy cyklu "Malazańska Księga Poległych". Po napisaniu pierwszych 2 tomów cyklu otrzymał zaliczkę w wysokości 2,5 miliona USD na kolejne 8 tomów.

Steven Erikson jest z wykształcenia paleontologiem i przez 18 lat pracował na stanowiskach archeologicznych w Środkowej i Północnej Ameryce. Po osiedleniu się w Anglii nie mógł znaleźć pracy jako archeolog i pracował na etacie w biurze, pisząc podczas przerw obiadowych. Po sukcesie 2 pierwszych tomów cyklu porzucił pracę etatową i całkowicie poświęcił się pisaniu.

Jak mówi autor: "Przejście do pełnoetatowego pisarstwa było dla mnie dużą ulgą. Nie mogłem w Anglii znaleźć pracy jako archeolog (18. letnie doświadczenie w Północnej i Środkowej Ameryce tutaj się do niczego nie przydaje), miałem kilka posad biurowych, z których ostatnia miała być na trzy miesiące a w rezultacie rozciągnęła się do 2 i pół roku. Cały czas siedząc za biurkiem miałem uczucie, że tracę czas, którego nigdy nie odrobię".

Inspiracją do powstania cyklu była Iliada, natomiast tytuł Erikson zapożyczył od Napoleońskiej Księgi Poległych, choć jest ona tylko spisem nazwisk żołnierzy poległych w bitwach pod wodzą Napoleona.

Jak mówi Erikson – „brakuje mi obrazu ludzi ujętych tylko z nazwiska; kim byli, jak kochali, co cenili w życiu i jaki splot wydarzeń doprowadził do ich śmierci. Mój cykl starałem się napisać tak, by dać obraz postaci, które giną lub w inny sposób zostają porzuceni na poboczu głównego nurtu historii, jaką przedstawiam w kolejnych tomach. Tak właśnie skonstruowane są moje powieści".

W Polsce ukazały się już 4 tomy "Malazańskiej Księgi Poległych"


Wstęp

Paul Kearney

Fantasy – jak można ją zdefiniować? Trzeba przyznać, że powstaje jej bardzo wiele, całe tony pretensjonalnych opowieści zrodzonych w rozgorączkowanej wyobraźni grupy bezkrytycznych entuzjastów. Niektórym mogłoby się wydawać, że książki z tego gatunku łatwo jest pisać. Oto naiwny młodzieniec o nieznanym pochodzeniu, którego dzieciństwo pełne jest tradycyjnych omenów i niesamowitych zbiegów okoliczności. W pewnej chwili nasz bohater odkrywa w sobie pragnienie wędrówki, poznania szerokiego świata, który stworzył dla niego autor. Dodajmy pomagiera, magiczny miecz, przyda się też smok albo i dwa et voila. Cóż mogłoby być prostsze?

Jak już wspomniałem, pisze się tego mnóstwo i nie brak takich, którzy uważają, że przed zasadami gatunku nie ma ucieczki. Jednakże ten gość, którego utwór za chwilę przeczytacie, ten Erikson, przebija się przez mur owych zasad pociągiem towarowym. Czytelnik może potem tylko otrzeć pył z oczu i zadać sobie pytanie, co, u licha, tędy przejechało.

Oczywiście, spotkacie tu czarodziejów. I wojowników, całe tysiące wojowników. Skrytobójców, szlachetnie urodzonych, żebraków, ekscentryków, bogów i demony. Widzieliśmy już ich wszystkich, ale nikt dotąd nie opisywał ich w taki sposób. Świat Imperium Malazańskiego jest nieprawdopodobnie skomplikowany, podobnie jak jego mieszkańcy. Moje słowa mogą zabrzmieć banalnie, ale są to realistyczne postacie o urozmaiconych motywach i duszach udręczonych trudnościami życia codziennego. To mi się podoba. Zawsze mi się podobało. Uczynić fantasy tak realną, jak to tylko możliwe, to świadectwo prawdziwego mistrzostwa.

Podam tylko garść z całego morza możliwych przykładów. Na początek, magia Eriksona. To najbardziej skomplikowany, wiarygodny (jeśli to odpowiednie słowo) i instynktownie zrozumiały system magii, jaki kiedykolwiek spotkałem w książkach fantasy. Robi na czytelniku wrażenie realnego. A także straszliwie niebezpiecznego.

Żołnierze Eriksona również są autentyczni. Mówią tak, jak powinni mówić żołnierze. Nie są bohaterami, ale zawodowcami wykonującymi swoją pracę. Z powodu swego zajęcia czują się starzy i znużeni, a ich serca zżera zgnilizna.

Jego prymitywne ludy – w tym punkcie muszę się przyznać do gwałtownej zawiści, jaką budzi we mnie wiedza Eriksona i to, jak potrafi ją wykorzystać – są autentyczne we wszystkich szczegółach, aż po brud pod paznokciami. Erikson wie, jak funkcjonują prymitywne cywilizacje, wie też, jakie to wrażenie rozpalić ogień na pustkowiu, wsłuchiwać się w nocne dźwięki i patrzeć na lśniące na niebie gwiazdy. Podobnej wiedzy nie można sobie wymyślić, musi ona stanowić integralną część psychiki pisarza.

Niniejsza opowieść ma lżejszy ton niż większość materiału dotyczącego Imperium Malazańskiego, jego powstania i upadku. Niemniej jednak jej pomysłowość i polot robią równie wielkie wrażenie. Tę historię chciałoby się czytać na głos grupie przyjaciół o podobnych upodobaniach w pubie rozświetlonym blaskiem kominka i najlepiej wypełnionym też kłębami fajkowego dymu. Z pewnością znalazłoby się tam również kilku kandydatów na Zdrowych Rycerzy, przyglądających się temu z dezaprobatą. Bogactwo przedstawionych w niej pomysłów przyprawia o zawrót głowy, ale wchodzą one na scenę tak skromnym i ujmującym krokiem, że łatwo jest przeoczyć ich niezwykłość oraz oryginalność. Czytając Eriksona, człowiek odnosi w pierwszej chwili wrażenie, że autor spłoszył zająca dla samej zabawy, że jakiś pomysł, wizja albo postać odwróciły jego uwagę od zasadniczego wątku opowieści. Potem jednak widzimy przed sobą całe stado zajęcy, a pod koniec autor chwyta wszystkie z powrotem do worka i okazuje się, że od samego początku wiedział, dokąd zmierza. W jego wykonaniu wydaje się to łatwe, ale to złudne wrażenie.

Żeby wyrazić to inaczej, bardziej osobiście: jako pisarz podczas lektury Eriksona raz po raz zgrzytałem zębami i uderzałem się w czoło, jęcząc: „Cholera! Że też na to nie wpadłem!”. Wszyscy, którzy wykonują to zajęcie, są okropnymi egocentrykami, więc trudno wśród nas o większą pochwałę.

Paul Kearney
Luty 2004



Fragment

Ostrzeżenie dla faszystów od zdrowego stylu życia na całym świecie:
Nie czytajcie tego, bo stracicie wzrok


Tych, którzy umierają zdrowo, wypycha się i wystawia na widok publiczny w szklanych skrzyniach jako przykłady godziwego życia.

Imid Factallo, brygadzista kierujący grupą robotników kładących nowy bruk pod Murem, stracił przytomność po uderzeniu przez wóz i w ten sposób został świętym. Gdy otworzył oczy, zauważył, że robotnicy o umorusanych ziemią obliczach gapią się na niego ze zdziwieniem. Ich prostackie gęby rysowały się na tle nieba, które zaiste mogłoby być przepyszną rezydencją Pani Błogosławieństw, Bogini Zdrowia. Imid Factallo odnosił wrażenie, że za chwilę osunie się w jej szczupłe ramiona. Gdybyż tylko można by spaść ku górze, oderwać się od twardej, ciężkiej ziemi i umknąć z dziką radością w bezkresny błękit.
Chwalebne wniebowstąpienie jednak nie nastąpiło. Wracali już wysłani do Wielkiej Świątyni gońcy. Tym razem przywiedli ze sobą godnych, odzianych w różowe koszule i pantalony. Rękawy i nogawice tych strojów przewiązano w stawach i wypełniono wyściółką, by gapie odnosili wrażenie, że widzą świadczącą o zdrowiu i wigorze muskulaturę. Twarze godnych były zapadnięte i pokryte różem. Towarzyszyło im trzech Zdrowych Rycerzy, obleczonych w białe płaszcze oraz polerowane, zdobione srebrem zbroje stanowiące symbol ich wysokiej rangi. Imid zauważył, że na ich czele kroczy nie kto inny jak sam Invett Wstręt, Najczystszy z Paladynów. Wstręt nie potrzebował różu, by przydać koloru swej twarzy o kwadratowej żuchwie i wielkim nosie. Krew w naczyniach pod lekko tylko pryszczatą skórą płynęła tak obficie, że jego lico miało odcień bez mała fioletowy. Jak każdy obywatel, Imid wiedział, że, widząc rycerza Invetta Wstręta po raz pierwszy, można by z łatwością uwierzyć w najgorsze, a mianowicie w to, że paladyn stanowczo za bardzo lubił piwo, wino i inne zabronione występki niechlujnego życia. Tak jednak nie było. Gdyby Invett Wstręt był upadłą duszą, z pewnością nie mógłby zdobyć pierwszej pozycji pośród rycerzy. W gruncie rzeczy, w całym życiu Invetta przez jego usta nigdy nie przeszło nic niewłaściwego. Przynajmniej nie do środka.
– Hej, ty – zagrzmiał paladyn, spoglądając na leżącego spod lśniącego oślepiająco w blasku słońca hełmu. – Czy jesteś niegodną pijawką ze słonych bagien znaną jako Imid Factallo? Czy masz rozbitą czaszkę? Czy nie tylko ogłuchłeś, lecz również oniemiałeś? Z pewnością ucieszy cię wiadomość, że bogini honoruje zarówno kalekich na ciele, jak i na umyśle. Znaczy to, że spotkało cię podwójne, a być może nawet potrójne błogosławieństwo. Czyż to nie nadzwyczajne wyróżnienie? Widzę, że poruszasz oczyma, co sugeruje, iż wzrok cię nie opuścił. A więc podwójne, tak jak sądziłem na początku. No cóż, Imidzie Factallo, były brygadzisto z Trzeciego Fragmentu Muru, dowiedz się, że dzięki pamiętnemu wypadkowi, po którym krew tak paskudnie zbrukała twoją twarz i bruk, na którym leżysz, spotkał cię niezwykły zaszczyt. Mianuję cię Świętym Pani.
Imid Factallo spojrzał na rycerza, a potem zacisnął mocno powieki i jęknął. Z całego serca żałował, że ten cholerny wóz go nie zabił.
– Kupiec mówił, że to miasto Dziwo – oznajmił Emancipor Reese, wpatrując się w odległe, wysokie mury. Mniej więcej w dwóch trzecich ich wysokości powiewały jakieś dziwne chorągwie. Rozklekotany wóz, którym jechali obaj mężczyźni, kołysał się jak szalony na skalistej dróżce.
– Hmm – mruknął siedzący obok Bauchelain. – Nie widzę stąd nic, co potwierdzałoby tę obserwację.
– Nie, panie, ono nazywa się Dziwo. To ostatnie i najbardziej izolowane z państw-miast tego półwyspu. Biorąc pod uwagę, że od sześciu dni nie widzieliśmy nawet najmniejszego przysiółka, jestem skłonny zgodzić się z kupcem. Faktycznie jest izolowane.
– Być może – przyznał czarodziej, pociągając za spiczastą brodę. – Niemniej jednak, z tej odległości dostrzegam tylko jedną rzecz, którą można by uznać za dziwną. Mam na myśli ten równy szereg trupów przybitych do murów od strony lądu.
Emancipor wytężył wzrok jeszcze bardziej. A więc to nie chorągwie zwisały tak bezwładnie.
– Uważasz, że to dziwne, panie?
– W rzeczy samej, panie Reese. Nie sądzisz, że Korbal Broach będzie zachwycony?
Lokaj oparł się o tylną deskę kozła, żeby uwolnić się od kurczy w krzyżu.
– Śmiem twierdzić, panie – odezwał się – że miejskie władze z pewnością nie pochwalą kradzieży ich… hmm… dekoracji.
– Zapewne masz rację – wyszeptał Bauchelain, marszcząc w zamyśleniu wysokie czoło. – Być może jeszcze bardziej niepokojąca jest myśl, że wieści o naszych dokonaniach w poprzednim mieście mogły tu dotrzeć przed nami.
Emancipor Reese zadrżał, ściskając mocniej lejce w sękatych dłoniach.
– Mam szczerą nadzieję, że tak się nie stało, panie.
– Być może tym razem nie powinniśmy podejmować ryzyka. Co ty na to, panie Reese? Omińmy to miasto. Znajdźmy jakąś położoną dalej wioskę, nabądźmy w niej solidną łódź i przepłyńmy zatokę.
– Znakomity pomysł, panie.
Podczas ich rozmowy na drodze nie było nikogo. Obłoki kurzu wzbite przez kupca, który oddalił się w przeciwną stronę, opadały już na wierzchołki drzew wystające nad zasłaniającą widok skalną wyniosłość. Wtem jednak decyzji Bauchelaina rzucił wyzwanie odgłos zbliżających się ku nim kroków. Po chwili pojawiło się dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta, dźwigających małą, ale z całą pewnością ciężką skrzynkę.
W tym świecie, którym władają cnoty, trzeci i najczęściej przeklinany z demonów, Występek, zaznał nagle samotności, rozpaczy i smutku. Zważywszy wszystko razem, to nie było w porządku. Ineb Kaszel świetnie znał dwa z trzech uprzednio wymienionych stanów – rozpacz i smutek – ale to on zawsze przynosił je innym. A teraz cierpiał tak samo, jak ci, którzy wpadli w jego sidła. To było niesprawiedliwe. No cóż, może to i nie było najszczęśliwiej dobrane słowo, niemniej jednak pasowało.
Niestety, nie można było tego powiedzieć o fircykowatym stroju tancerza, który miał obecnie na sobie. Nie ulegało wątpliwości, że był on własnością jakiegoś znacznie wyższego i szerszego w barach osobnika. Gdy Ineb grzebał w odpadkach w zaułku za Pałacem Ziemskich Rozkoszy, szukając… nie wiedział czego, czegokolwiek, przemknęła mu przez głowę myśl, iż jest smutną prawdą, że ciało musi z czasem ulec starczemu zniedołężnieniu. Talent i zręczność przegrywały w starciu z obolałymi mięśniami i kruchymi kośćmi. Na świecie nie było miejsca dla starych artystów i nic nie mogło uczynić tego brutalnego faktu bardziej oczywistym niż odkryte przez demona ciało martwego tancerza. Trup wpatrywał się niewidzącymi oczyma w niebo, a na jego pomarszczonej twarzy malował się wyraz lekkiego zaskoczenia, być może nawet oburzenia wywołanego nagłą świadomością, że stał się tak stary i sztywny, iż nie jest już w stanie wykonać tego ostatniego ruchu. Że głośny trzask, który najpewniej towarzyszył owemu śmiertelnemu obrotowi, wróży bardzo źle.
Demon wątpił, by ktokolwiek go słyszał. To był kolejny przykry fakt dotyczący starych artystów. Nikt nie chciał na nich patrzeć, nikomu na nich nie zależało. Obrót, pląs, trzask i upadek na brudny bruk. Trup leżał tam nie niepokojony przez nikogo poza maleńkimi stworzonkami, które bytowały w żywym ciele, a teraz wychodziły na zewnątrz, by się nim nasycić.
Występek zawsze był azylem artystów. Gdy nie mieli już nic innego, zostawało im jeszcze pijaństwo. Podejrzane cielesne żądze. Przesadne dogadzanie sobie za pomocą obładowanych talerzy. Niezliczone tysiące rozkosznych, niosących śmierć substancji, spośród których mogli swobodnie wybierać. W dawnych dobrych czasach.
Obecnie jednak w Dziwie sprawiedliwe i absolutne rządy sprawowały cnoty. A ludzie tańczyli na ulicach. No, niektórzy z nich przynajmniej próbowali tańczyć, choć kończyło się to dla nich śmiercią. To zapewne był przedśmiertny gest. Ostatnio oglądało się ich bardzo wiele. Żyć czysto, żyć z niepohamowanym wigorem. Umrzeć powoli. Umrzeć nagle. Niestety, zawsze trzeba było umrzeć. Demon również mógłby pragnąć śmierci, lecz nie była ona w jego przypadku możliwa. Trwał na sposób skrywanych pożądań i dzięki temu był świadkiem tego, jak niezmienna rzeczywistość prędzej czy później dopada nieszczęsnych śmiertelników. Cały czas pierzchali przed niechybnym przebudzeniem owych maleńkich pożeraczy ciała, ale w końcu… czekał ich koniec i tylko koniec. Biedne skurczybyki.
Jak wiele przyjemności rzeczywiście można uznać za nieskazitelne? – zastanawiał się przygnębiony Ineb. Jak wielu śmiertelnikom udawało się ominąć pułapki, które stawiał na ich drodze świat fizyczny? To był inny rodzaj tańca, który wymagał łopoczących rozpaczliwie skrzydeł u stóp. Ten styl wyglądał wyjątkowo nieatrakcyjnie. Szarpany, afektowany, pełen obronnych gestów i skrajnie spazmatyczny. Jego widok zawsze przygnębiał demona. W końcu, czy istniało coś, co nie zabija?
Wtem jego grzebiące w odpadkach za Pałacem Ziemskich Rozkoszy dłonie znalazły jakiś przedmiot i zacisnęły się na nim. To była wielka butla z wypalanej gliny. Miała poobtłukiwane dno i utrąconą szyjkę, ale poza tym była… doskonała. Demon uniósł ją sobie przed oczy. Tak jest, kiedyś zawierała alkohol.
Ineb nie był w stanie powstrzymać uśmiechu, który wykwitł na jego brudnej, pryszczatej gębie. Uniósł flaszkę do nosa i wciągnął głęboko w płuca stęchły aromat. Zapewne leżała tu od wielu lat, od czasów, gdy Pałac był przybytkiem zupełnie innego rodzaju i oferowano w nim coś innego niż zielone liście.
Obwisłe wargi demona popieściły zimne szkliwo, poskubały gładką pieczęć wytwórcy. Język o czerwonym koniuszku przesunął się po ostrej krawędzi szyjki. Ineb powąchał ją, prychnął, pogłaskał ją palcami i przykucnął w śmieciach. Oprócz maleńkich pożeraczy ciała istniały też inne niewidzialne stworzonka, które przechowywały wspomnienie o smaku i zapachu. Upłynie pół nocy, nim Ineb wyciśnie z flaszki ostatnią kapkę.
– Czy zastanawiałeś się kiedyś, co się stało z Pożądliwością?
Nauseo Niechluj przymrużył powieki maleńkich oczek ukrytych wśród obwisłych fałd tłuszczu, ale jedyną odpowiedzią, jakiej udzielił, była głośna erupcja cuchnącego gazu, która rozległa się gdzieś w dole. Wyciągnął brudną, powalaną tłuszczem łapę, wziął ze sterty gnijących jarzyn tłustego pędraka i położył go sobie ostrożnie na wysuniętym języku. Rozległ się krótki trzask, a potem Niechluj oblizał wargi.
– Można by sądzić – ciągnęła Senker Później – że z nas wszystkich to ona okaże się najbardziej… nieustępliwa.
– Być może właśnie dlatego nigdy jej nie widzimy – wycharczał Nauseo. Zatoczył ręką krąg wokół siebie. – Ten zaułek symbolizuje ciężkie czasy, jakie dla nas nastały. Pełno w nim niedożywionych szczurów, chrupiących czerwi oraz niepewnych wspomnień dawnej chwały. Nie wspominając już o naszym żałosnym bracie, Inebie Kaszlu.
– To twoje wspomnienia, nie moje – sprzeciwiła się Senker Później, marszcząc zadarty nosek. – Twoja chwała wyrażała się w przesycie i zawsze była zbyt intensywna, jak na mój gust. Nie, ten zaułek i jego spokojne tempo bardzo mi odpowiadają. – Wyprostowała gołe, niezbyt czyste nogi i usadowiła się wygodniej w śmieciach. – Nie widzę powodów, żeby go opuszczać, a tym bardziej się skarżyć.
– Podziwiam twą konsekwencję – stwierdził Nauseo – i pewność siebie, z jaką obserwujesz, jak umniejszam się z każdą nocą. Spójrz tylko na mnie. Zostały ze mnie wyłącznie fałdy skóry. Nawet mój zapach przerodził się z odoru stęchlizny w woń ziemi, jakbym był tylko pniakiem butwiejącym na jakiejś słonecznej polanie. Wybacz mi pozorną niedelikatność, ale ty też jesteś teraz znacznie słabsza niż dawniej, moja droga. Kto ostatnio uległ twoim urokom?
– Nikt. Przyznaję jednak, że nie potrafię się tym zbytnio przejmować.
– Będziesz tu zbijała bąki, aż wreszcie spotka cię zagłada, Senker Później.
– Pewnie masz rację – przyznała z westchnieniem. – Trzeba coś zrobić.
– Na przykład?
– Och, później się nad tym zastanowię. Zobacz, jaki piękny, tłusty pędrak! Tam!
– Widzę go. Niestety, jest za daleko.
Senker Później uśmiechnęła się do niego słodko.
– Dziękuję. To było miłe.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.