Zdradziecki plan i Pradawna stolica

Kicz, sztampa i brak wyobraźni wchodzą do baru...

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Zdradziecki plan i Pradawna stolica
Początki mojej znajomości z twórczością Michaela J. Sullivana pełne były rozczarowań związanych z naciąganymi fabułami, drętwymi dialogami oraz nieciekawymi bohaterami. Tomy trzeci i czwarty nieco poprawiły moje odczucia względem cyklu – nadal nie dało się w żaden sposób nazwać tych książek ambitnymi, ale można było je czytać bez zgrzytania zębów i nawet czerpać z tego jakąś przyjemność. Podobnie rzecz ma się ze Zdradzieckim planem – szkoda tylko, że ostatnia część serii, Pradawna stolica, niszczy wszelkie pozytywne wspomnienia, które można wynieść z lektury cyklu.

 

 

 

Nacjonaliści przegrali. Ich przywódca, Degan Gaunt, jest więziony w lochach Nowego Imperium wraz z księżniczką Aristą, a Imperatorka Modina ma podczas Zimonaliów wbrew swej woli wyjść za podstawionego jej arystokratę. Royce i Hadrian, dobrzy przyjaciele księżniczki, próbują uratować ją i Degana, jednak Hadrian sam zostaje schwytany. Szara eminencja dworu, biskup Saldur, stawia mu ultimatum: jeśli chce zapewnić bezpieczeństwo więźniom, musi wziąć udział w turnieju rycerskim, a podczas ostatniej walki zabić sławnego wojownika, którego popularność wśród ludu stała się niewygodna dla nowej władzy.

Fabuła Zdradzieckiego planu nie wyróżnia się niczym wyjątkowym, ale podobnie jak w przypadku Nowego imperium. Szmaragdowego Sztormu, książkę da się czytać bez bólu głowy. Jej największa wada to przeciętność: fabuła jest znośna, ani dobra, ani zła, dialogi są nijakie, bohaterowie się nie zmienili i wciąż są niemal całkowicie jednowymiarowi. Mimo tego wszystkiego czytelnik jakoś przywiązuje się do stworzonego świata i postaci po czytaniu o nich przez pięć powieści, zatem można uznać, że autor odniósł sukces. Niestety, pozostaje jeszcze tom szósty, Pradawna stolica...

Royce i Hadrian stoją przed swym największym wyzwaniem: królestwa ludzi najechała armia elfów, która niszczy każdego, kto staje im na drodze. Zbrojny opór jest daremny, jedyną nadzieją pozostaje podróż do dawno zaginionego miasta Percepliquis, w którym grupa złożona z dwójki głównych bohaterów, Aristy, Alrica i kilkorga innych znanych nam już postaci musi odnaleźć magiczny róg, posiadający moc odpędzenia najeźdźców.

Pradawna stolica to, przynajmniej w mojej opinii, najgorszy tom cyklu. O ile umiałem znaleźć jakieś zalety we wcześniejszych książkach, tak tu nie jestem w stanie wymienić absolutnie żadnego argumentu uzasadniającego kupno tego literackiego potworka przez fana dobrego fantasy   – oczywiście pomijając chęć doczytania cyklu do końca. Fabułę można streścić jako kilkusetstronicową podróż po Sullivanowej wersji Morii, który to wątek mógłby się obronić, gdyby stanowił tylko część intrygi, ale nie jej zdecydowaną większość. Całość jest przy tym całkowicie i doszczętnie wyzuta z wszelkich pozorów oryginalności – sprawia wrażenie, jakby autor zanotował sobie najczęściej wykorzystywane w gatunku klisze fabularne, po czym kolejno skreślał je z listy w miarę zamieszczania w maszynopisie. Przez całą podróż nie wydarzyło się nic, co wzbudziłoby moje zainteresowanie, sceny walki są napisane w usypiającym stylu... Choć bardzo się starałem, nie dostrzegam ani jednego powodu, dla którego ta wędrówka musiała zostać opisana na tak wielkiej liczbie stron, ale najwyraźniej czynienie ostatniego tomu dłuższym od poprzednich stało się nową modą wśród autorów fantasy.

Co więcej, pisarz chyba postawił sobie za punkt honoru zamknięcie wszystkich wątków w jak najbardziej rozczarowujący sposób – szczytowym osiągnięciem w tej dziedzinie jest samo zakończenie, które zdobyło przebojem pierwsze miejsce w moim osobistym rankingu na najgłupszy finał książki fantastycznej. Ostatnie rozdziały są pozbawione napięcia, a sposób rozwiązania głównego konfliktu i jego przyczyna są tak naciągane, że ich opis powinien się znaleźć w książce poświęconej tajnikom dobrego pisania, w rozdziale Czego nie robić. Finałowy czarny charakter to najzwyklejszy w świecie idiota, przy którym Voldemort może uchodzić za mistrza fabularnego wyrafinowania. Wszechobecne są patos oraz kicz, i to w takim natężeniu, że nawet nie śmieszą, wywołują za to pełne niedowierzania myśli, w stylu: jak to możliwe, że autor piszący szósty tom cyklu umieszcza w książce takie zabiegi fabularne i nie wstydzi się jej prezentować czytelnikom?, a także: czy ktokolwiek przeprowadzał redakcję tej powieści? Czy nikomu nie przeszkadzało występujące w niej nagromadzenie głupoty?

A to jeszcze nie koniec! Są też wady mniejszego formatu, ale równie irytujące. Dialogi, wcześniej znośne, tu stały się w najlepszym razie drętwe, w najgorszym żenujące – prym wiodą zwłaszcza wszelkie sceny między Hadrianem i Aristą, między którymi jest tyle chemii, co kot napłakał, w wyniku czego zamiast wzruszenia czytelnik doświadcza odruchów wymiotnych. Nieliczne interesujące postaci z poprzednich tomów? Jedna nie odgrywa niemal żadnej roli i umiera tylko po to, by wymusić w czytelniku reakcję emocjonalną, dwójka pozostałych ginie już w pierwszym rozdziale. Degan Gaunt jest opisany tak karykaturalnie, że nie sposób traktować go poważnie. Wszelkie problemy życiowe Magnusa zostają rozwiązane na dwóch stronach... Wymieniać tak można długo.

Werdykt jest jasny: Pradawna stolica to jedna z najgorszych powieści, jakie kiedykolwiek czytałem. Nie ratuje jej nic, choć bardzo próbuję, nie przychodzi mi na myśl żaden pozytywny komentarz na temat tej książki. Wcześniejsze tomy były przynajmniej przeciętne, więc naprawdę nie rozumiem, czemu akurat w ostatnim tomie odnotowujemy tak drastyczny spadek zdolności pisarskich autora. Jeśli chcecie poczytać bezpretensjonalne, miejscami naiwne fantasy w starym stylu, możecie się zainteresować pierwszymi pięcioma książkami – szóstą najlepiej zignorować, dla waszego dobra i zdrowia psychicznego.

 

Oceny poszczególnych tomów:

Zdradziecki plan - 5

Pradawna stolica - 1