Zdecydowani na walkę

Od decyzji do czynu jeszcze długa droga

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Zdecydowani na walkę
Całkiem niedawno pisałem w recenzji pierwszego tomu Rytmu wojny, że Archiwum Burzowego Światła jest jednym z dwóch cykli fantasy, które aktywnie śledzę. Terra Ignota natomiast to bodaj jedyny cykl fantastycznonaukowy, któremu poświęcam podobną uwagę. Do błyskawicy podobne okazało się potężnym zaskoczeniem (rzutem na taśmę stało się dla mnie bodaj najlepszą lekturą roku 2019), a Siedem kapitulacji nie zawiodło. Czy Zdecydowani na walkę podtrzymują dobrą passę? 

Zbyt wiele tajemnic przywódców Pasiek wyszło na jaw, aby dało się utrzymać spokój wśród prostych ludzi. Humaniści ze swoim systemem eliminowania tych, którzy mogliby okazać się przyszłym zagrożeniem, Mitsubishianie i ich dziki pęd do posiadania ziemi, wiecznie obcy i obcość chwalący Utopianie – wydaje się, iż dziś nikomu nie można ufać. Z tym, że dojdzie do wojny, wszyscy już się pogodzili. Teraz czas, aby ustalić, kto z kim będzie walczył, bo w czasach, gdy państwa narodowe są tylko odległym wspomnieniem, a wszyscy władcy świata przez lata wspólnie bawili się w skompromitowanym niedawno burdelu, wcale nie jest to proste. 

Przy okazji trzeciego tomu Terra Ignota wydaje się, że wszystkie karty zostały już rozdane. Niekoniecznie pod względem fabularnym, bo Ada Palmer najprawdopodobniej wciąż ma przyszykowane dla czytelników sporo niespodzianek, ale jeśli chodzi o aspekty literackie – nie ma w Zdecydowanych na walkę żadnych zaskoczeń. Można co najwyżej pokusić się o stwierdzenie, iż autorka zrobiła kolejny krok na ścieżce, którą obrała już na pierwszych stronach pierwszej części. 

 

Pisarce w najmniejszym nawet stopniu nie zależy na czymś, co większość jej kolegów po piórze, szczególnie tych robiących w fantastyce, uważa za rzecz absolutnie esencjonalną: przekonaniu czytelnika, że do opisywanych wydarzeń rzeczywiście doszło, że nie zostaje on przeniesiony do domeny fikcji, a zaledwie w inny zakątek istniejącego świata. Tymczasem Palmer doskonale bawi się co chwilę przypominając odbiorcy o umowności całej sytuacji – narratorzy zwracają się do niego bezpośrednio, a w ich wypowiedzi bez wahania wtrącają się jeszcze inne byty: wydarzenia komentują żyjący w dalekiej przyszłości (także w stosunku do wydarzeń z XXV wieku) Czytelnik, Thomas Hobbes oraz Wolter. Czasami Mycroft i jego towarzysze wpadają w nadmierne gadulstwo, przez co zdarzenia stanowiące teoretycznie rdzeń Zdecydowanych na walkę schodzą na drugi plan, ale umówmy się: żaden czytelnik, który sięga po trzeci tom Terry Ignoty nie powinien być takim stanem rzeczy zaskoczony. 

Nieco większym problemem, szczególnie dla najbardziej niecierpliwych odbiorców, będzie to, że w powieści… nic się nie wydarzyło – albo niemal nic, kiedy spojrzeć na cały cykl. O ile w Siedmiu kapitulacjach Palmer zaznaczyła, że wojna pomiędzy najważniejszymi siłami politycznymi jej świata jest nieodzowna, to Zdecydowani na walkę z całą pewnością nie są tej wojny ilustracją, a co najwyżej przygotowaniami do niej. I to przygotowaniami specyficznymi dla autorki, bo polegającymi na kolejnych dyskusjach pomiędzy najważniejszymi bohaterami. Mycroft z którymś ze swoich prominentnych towarzyszy lata od jednego decydenta do drugiego, a czytelnikowi pozostaje zastanawianie się nad tym, jak ostatecznie ukształtują się przeciwstawne strony. I tyle – tym wypełnione jest ponad czterysta stron tej książki. I teraz absolutnie kluczowa uwaga: w żadnym wypadku nie uznaję tego za wadę powieści. Terra Ignota poraża bogactwem detali, światotwórstwo w tym cyklu stoi na poziomie absolutnie arcymistrzowskim, a Palmer nie waha się przed dzieleniem się z czytającym kolejnymi pomysłami, więc zwykłe przebywanie w tym świecie to czysta przyjemność. Chyba, że komuś zależy przede wszystkim na tym, aby żwawym krokiem zmierzać do zamknięcia tej historii – w takim wypadku powieść może okazać się wielkim rozczarowaniem. 

Ja sam jestem Zdecydowanymi na walkę w pełni usatysfakcjonowany. Ten niezwykły miks dramatyzmu rodem z Diunypolityczno-rodzinnych gierek z Luny i nadającej wszystkiemu lekkości narracji rodem będącej pastiszem powieści oświeceniowej wciąż stanowi dla mnie wspaniałą przygodę. Na te ponad czterysta stron nielekkiej lektury poświęciłem sporą część weekendu i ani minuty nie żałuję, za to z niecierpliwością czekam na okazję, aby w takim sam sposób spędzić kolejny.