Zagubieni w czasie
Zacznę od tego, że książka została wydana przez wydawnictwo "Poligraf", czyli vanity działające na zasadzie – jeśli autor zapłaci, to wydamy. I niestety, nie zadbano o wiele szczegółów technicznych, co widać już na samym początku. Pierwsze pięć stron to jeden akapit – zwarty blok tekstu, który czyta się bardzo niewygodnie. W dalszych partiach powieści (a liczy ona sobie 459 stron) sytuacja ta lubi się powtarzać. Również interpunkcja miejscami szwankuje. Na szczęście nie jest tego tyle, aby nie dało się przeboleć. I w zasadzie to wszystkie negatywne cechy książki.
A skoro minusy mamy za sobą, czas przejść do rzeczy pozytywnych, a tych znalazłem tu sporo. Zacznijmy od fabuły. Jest ona przez część książki pokazywana z perspektywy Mela Wolsky'ego, żołnierza, który został wybrany do specjalnej misji. Okazuje się bowiem, że opuszczona stacja kosmiczna na orbicie Ziemi znalazła się na kursie kolizyjnym z planetoidą Apophis. Jak wykazują wyliczenia, zderzenie sprawi, że Apophis uderzy w Ziemię, doprowadzając do zmian klimatycznych, które zniszczą ludzkość. Co można zrobić? Tajne porozumienie rządów największych państw Ziemi zakłada, że przerzuci się w czasie wybranych wojskowych, a ci nie dopuszczą do budowy stacji w latach 80-tych XX wieku. W ostateczności mają zabić prezydenta Reagana, który zaakceptował plan budowy stacji kosmicznej.
No dobra, z pewnością udałoby się znaleźć co najmniej kilka innych sposobów na likwidację stacji (choć i takie są rozważane) jednak przyjmijmy, że ten plan mógłby powstać – inaczej nie byłoby tej opowieści. Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości, zakładana data kolizji Apophis ze stacją kosmiczną to rok 2036. Żołnierze przenoszą się w czasie i… tu pierwszy rozdział urywa się, a w drugim obserwujemy Kiriaza z Klanu Wody, chłopaka wchodzącego w wiek męski w krainie będącej jedną, wielką pustynią. Co to ma wspólnego z naszym żołnierzem? Ten powraca w rozdziale trzecim i znajduje się w podobnym świecie.
Zagubieni w czasie są w większości przeplatanką rozdziałów pokazujących na zmianę losy Wolsky’ego oraz Kiriaza. I nie chcę spojlerować, ale pojawią się też inni bohaterowie, zaś akcja nie zawsze osadzona będzie na Ziemi. Autor zaskakuje nas w każdy rozdziale, a choć powieść ma hollywoodzki rozmach, brak tu charakterystycznej dla filmów zza oceanu "superbohaterskości" i cukierkowatych rozwiązań. Ponury cień śmierci bezustannie towarzyszy wszystkim bohaterom, zaś warunki, w których zazwyczaj przebywają, stanowią ciągłe zagrożenie dla ich życia i zdrowia.
Bardzo spodobała mi się fabuła – gdy po pierwszych rozdziałach człowiek dochodzi do wniosku, że już mniej więcej wie, co go czeka w powieści, Marek Droździewicz niespodziewanie uderza pomysłem, który sprawia, że wszelkie domysły przestają mieć sens. A potem… kolejnym. I robi to w sposób interesujący, wciągając czytelników w historię, która zaskakuje na każdym kroku. Nie mogę wdawać się w szczegóły, aby nie psuć nikomu przyjemności z samodzielnego odkrywania pomysłów autora, zdradzę tylko, że w powieści mamy więcej niż jedną podróż w czasie.
Nie ma tu lania wody, nie ma rozwiązań z kapelusza oraz utartych schematów. Otrzymujemy solidną porcję rozrywkowego science-fiction, która przypadnie do gustu zarówno miłośnikowi klasycznego s-f, jak i podróży w czasie, a nawet space-opery. Lektura bardzo mile i pozytywnie mnie zaskoczyła, dlatego z czystym sumieniem zalecam sięgnięcie po nią każdemu miłośnikowi przygodowej fantastyki.
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:



Wydawca: Poligraf
Data wydania: 1 maja 2017
Liczba stron: 460
Oprawa: miękka
ISBN-13: 9788378565970