Za garść czerwońców - Robert Foryś

Uniżony sługa Ich Królewskich Mości

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Za garść czerwońców - Robert Foryś
Joachim Hirsz od lat prowadzi żołnierskie życie. Jako instygator królewski zajmuje się temperowaniem zapału co bardziej charakternych przeciwników majestatu i wrażych szpiegów. Kiedy jednak dochodzi do tajemniczego zabójstwa, które podejrzanie śmierdzi czarną magią, okazuje się, że porucznik Hirsz zna się nie tylko na wojaczce – nieobcy jest mu także świat, którym rządzą demony i zapomniani bogowie.

Przyznaję szczerze, iż Za garść czerwońców zwróciło moją uwagę głównie podobieństwem do cyklu o inkwizytorze Jacka Piekary. Chciałem sprawdzić, czy przypadkiem naszemu uniżonemu słudze nie rośnie przeciwnik. Okazało się, że rzeczywiście tak jest – pierwsza część cyklu W służbie Ich Królewskich Mości aż nazbyt przypomina historie z Mordimerem w roli głównej.

Podobieństwa można odnaleźć już w samej budowie Za garść czerwońców: opowiadania zgromadzone w zbiorze łączą się w zgrabną historię, choć każde tworzy zamkniętą całość – zupełnie jak u Piekary. Można by przymknąć na to oko, gdyby nie to, że Foryś zawiązuje i prowadzi akcje dokładnie tak jak autor Młota na czarownice – w każdym z trzech zgromadzonych w tomie opowiadań schemat jest podobny: zlecenie, krótkie śledztwo, nagły zwrot akcji przy punkcie kulminacyjnym, krótki epilog. Foryś lubi wykorzystywać w kolejnych historiach szczególiki, które ledwie akcentuje w poprzednich – tym także raczył nas Piekara w kolejnych czterech tomach opowiadań.

Może zresztą samo podobieństwo budowy, która jest, swoją drogą, niezbyt skomplikowana, nie wzbudziłoby we mnie zmieszania, gdyby nie to, że Za garść czerwońców przypomina cykl o inkwizytorze także jeśli chodzi o błahe, wydawałoby się, szczegóły. Choćby towarzysze głównego bohatera – Kozacy podejrzanie przypominający Bliźniaków oraz Mroczek, którego trudno nie utożsamiać z Kostuchem. Hirsz, podobnie jak Mordimer, zmierzy się z demonami i dawnymi bogami. I to byłoby mało, gdyby nie to, że – dokładnie tak samo jak inkwizytor – Joachim rozwiązuje niektóre problemy przy użyciu nieokiełznanych wizji, które sprowadza na siebie przez tajemnicze rytuały.

Warto zresztą przyjrzeć się głównemu bohaterowi trochę lepiej, gdyż to jeden z punktów, które udowadniają, że Foryś nie próbuje bezmyślnie kopiować Piekary. Hirsz to twardy, trzydziestoparoletni mężczyzna, którego los srogo doświadczył – w tym podejrzanie przypomina Mordimera. Kiedy przyjrzymy się bliżej, na jaw wychodzą jego nieustanne dylematy, związane między innymi z trudnym dzieciństwem i widzeniem tego, czego inni nie dostrzegają – znowu na myśl przychodzi inkwizytor. Jednak tym, co różni Joachima od Madderdina, jest jego powaga – Piekara lekko "zmiękczał" swojego bohatera niekiedy pojawiającą się jowialnością i nieustannie tryskającym czarnym humorem, Foryś raczej tego unika. Dzięki temu postać wydaje się prawdziwsza, a klimat książki, choć pozbawiona jest ona barwnych opisów tortur, staje się mroczniejszy, cięższy. Warto zaznaczyć również, że w Za garść czerwońców dominuje narracja trzecioosobowa, co zdecydowanie zmienia sposób patrzenia na wykreowany przez autora świat.

W końcu trzeba powiedzieć o czymś, co sprawia, że książki Forysia nie godzi się nazwać plagiatem: o kochanej Rzeczypospolitej oczywiście! Umieszczenie akcji w burzliwym XVII wieku to strzał w dziesiątkę, tym bardziej, że autor jest z wykształcenia historykiem – dzięki temu czytelnik może lepiej wczuć się w realia wykreowanego świata. Nie można zapomnieć, że to legendarna Sarmacja – z wąsiskami, żupanami, kontuszami, miodem i – co najważniejsze – szablami! Podobieństwo towarzystwa głównego bohatera do inkwizytorskiego może denerwować, ale nie sposób odmówić uroku olbrzymim Kozakom i swarliwemu szlachetce. Da się zauważyć także to, że Foryś zręcznie splata "małe" wątki nadnaturalne z "wielką" historią – może w następnych częściach cyklu będziemy świadkami ingerencji sił nieczystych w sarmacką politykę?

SuperNowa wydała książkę świetnie jak nakazuje świecka tradycja. Nie ma tu miejsca na literówki, papier i druk są solidne, cieszą też skrzydełka przy okładce (które, swoją drogą, są znakiem rozpoznawczym wydawnictwa). Klimat powieści doskonale oddaje okładka autorstwa Tomasza Piorunowskiego – jemu także należą się gratulacje.

Gdyby Za garść czerwońców pojawiłoby się na naszym rynku przed Cyklem o Inkwizytorze, mogłoby się okazać prawdziwym hitem. Dzisiaj jest to zbiór, który zyskuje przede wszystkim swoim klimatem, któremu wyraźnie służą kontusz i szabla. Jeśli czytaliście wszystkie książki o Mordimerze, "przegryzając" jednocześnie Charakternikiem, i wciąż Wam mało – będziecie w siódmym niebie.