» Recenzje » Yellowface

Yellowface


wersja do druku

Nie kradnij… szczególnie zmarłym

Redakcja: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Yellowface
Jest wiele przykładów przejścia od literatury gatunkowej do tak zwanego głównego nurtu, choćby i u nas, w Polsce. Weźmy takiego Jakuba Małeckiego: karierę rozpoczął Błędami, horrorem, który nie zdobył szczególnej popularności (choć niżej podpisany może pochwalić się tym, że śledzi tę niezwykłą jak na polskie realia karierę od premiery tej powieści), aby po piętnastu latach być jednym z najchętniej czytanych rodzimych powieściopisarzy z dużą ekranizacją na koncie. I choć nie mam nic przeciwko tego typu transferom, wielu służą całkiem nieźle, tak w tym wypadku jestem zaskoczony: Rebecca F. Kuang błyskawicznie zdobyła status gwiazdy fantastyki za sprawą nagradzanego debiutu i jeszcze lepiej przyjętym Babelu, a jednak zdecydowała się rzucić na głęboką wodę literatury głównonurtowej. Czy wyszło jej to na dobre? 

 

June Hayward zazdrości Athenie Liu. Obie są pisarkami, ale ta druga zrobiła niebagatelną karierę, podczas gdy pierwsza sprzedała śmieszną liczbę egzemplarzy debiutanckiej powieści i zmuszona jest uczyć na kursach ludzi, których uważa za mało rozgarniętych. Dużym problemem w całej tej sytuacji jest fakt, że kobiety znają się ze studiów i wszystko wskazuje na to, że Athena uważa June za przyjaciółkę - przyjaciółkę na tyle bliską, iż podczas jednego ze spotkań zaprasza ją domu. Sytuacja rozwija się w sposób raczej zaskakujący: słynna autorka umiera zadławiona niedosmażonym naleśnikiem, a jej mniej utalentowana koleżanka po piórze opuszcza luksusowe mieszkanie z rękopisem pod pachą. Rękopisem, który i jej przyniesie sławę. 

Może zacznę od próby odpowiedzi na pytanie ze wstępu: nie wiem, jak Yellowface wpłynie na karierę Kuang w ogóle, natomiast sama w sobie jest to powieść udana. Nie genialna, nie przełomowa, nie oszałamiająca - nie sądzę, żeby miała szansę na zdobycie rozgłosu podobnego temu, jakim cieszy się trylogia Wojen makowych czy Babel. Nie zmienia to jednak faktu, że jej lektury warto się podjąć - między innymi dlatego, że autorka ma spore doświadczenie w dziedzinie literatury gatunkowej, więc wie jak zająć czytelnika i sprawić mu frajdę, przy okazji poruszając sporo ważnych i aktualnych tematów. 

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Aby zrozumieć czym jest Yellowaface, warto odnieść się do innej powieści: wydanego w naszym kraju przed sześciu laty Świata w płomieniach. Jest to książka poruszająca podobne tematy: traktuje o świecie artystów, w którym dochodzi do kradzieży dzieła i/lub tożsamości. Pozbawiona jest co prawda wątków rasowych, za to poważnie zajmuje się kwestią społecznej przemocy wobec kobiet, więc jeden z głównych fabularnych konfliktów rozgrywa się w sposób podobny. A przy tym wszystkim jest to tekst wybitny. Misternie zaplanowany, wielopłaszczyznowy, głęboki - arcydzieło literatury artystycznej. Ale też rzecz, którą bez wielkiego zastanowienia nazwać można przeintelektualizowaną, bo ustępy z tej powieści mogłyby przerazić czytelników uczulonych na zadęcie. 

Yellowface to taki Świat w płomieniach w przystępniejszej wersji. Jej główny wątek zawiązuje się podobnie, ale rozwija się zdecydowanie bardziej dynamicznie. Mniej jest w nim zagadek, a są za to bardziej efektowne zwroty akcji. Mniej jest pytań, więcej parcia w kierunku atrakcyjnych dla odbiorcy rozwiązań. Rzeczy dzieją się szybko, wszystko relacjonują media społecznościowe, June trochę pozuje na intelektualistkę (pojawia się nawet nazwisko Agambena), ale w gruncie rzeczy jest prostą dziewczyną, a jej doświadczenia opierają się na emocjach, nie głębokich refleksjach. Czy to źle? Ależ skąd - dzięki gatunkowemu stażowi Kuang jest dynamicznie i zajmująco, więc, używając wytartego sformułowania, od powieści nie można się oderwać. A jednocześnie poważne tematy wciąż są poruszane, co zresztą nie powinno dziwić żadnego czytelnika wcześniejszych tekstów autorki – pod powierzchnią jej narracji zawsze buzowała tożsamość zbudowana między innymi wokół pochodzenia i historii. 

Kunszt pisarki najlepiej widać, gdy przyjrzy się opisanym w powieści postaciom, przede wszystkim głównej bohaterce – i jej moralnej niejednoznaczności. Robi coś złego: kradnie rękopis, który, po redakcji, podpisuje swoim nazwiskiem. Ale czy to zło jest bezsprzeczne? Ile prawdy jest w jej tłumaczeniach (co ważne: przed sobą samą), że po prostu chciała oszlifować diament zagrożony przepadnięciem w pomroce dziejów? A jeśli to tylko mrzonki – to dlaczego czytelnik ma nadzieję, że ujdzie jej to na sucho? Bo tak jest – odbiorca widzi June na etycznym dnie, a jednak jej kibicuje. To przeżycia podobne do tych z Utalentowanego pana Ripleya – obserwujemy dziejące się zło (bo czyn głównej bohaterki, choć nie tak straszny jak ten z filmu Minghelli, to zło, po prostu), ale nie potrafimy jednoznacznie skrytykować jego sprawcy. 

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Yellowface nie jest powieścią idealną, to nie ulega wątpliwości. Lekkość to jej bezsprzeczna zaleta, ale w jakiś sposób ustawia tekst – to nie monumentalne arcydzieło zdolne pochłonąć czytelnika, lecz tragikomedia, której rdzeniem jest próba odpowiedzi na pytanie drugorzędne, szczególnie w czasach, gdy książki nie cieszą się szczególną estymą: skąd biorą się literackie bestsellery. Szczerze mówiąc jestem pod wrażeniem tego, że Kuang ten malutki temat udało się obudować tak ciekawą powieścią. Inną sprawą jest to, iż autorce, mimo kilku sążnistych tekstów na koncie, zdarzają się dość proste kiksy. Przykłady? W jednym z pierwszych rozdziałów opisana zostaje zajebistość Atheny, która zasadza się między innymi na jej obojętności wobec zaszczytów tego świata, pochwał, nagród i celebrytów. Tworzy to pewien obraz, prawda? Kilka stron później, gdy autorka tego potrzebuje, pojawia się zdjęcie Liu z Anne Hathaway. Proszę mnie źle nie zrozumieć, tożsamość zmarłej przyjaciółki June jest bardzo płynna i rzeczy powiedziane w jednym miejscu często okazują się nieprawdą w innym, ale w tym konkretnym wypadku Kuang zabrakło wyczucia i zbyt szybko zniszczyła tak misternie budowany i bardzo określony obraz bohaterki.

Inny przykład: z immersji wybijają zwroty protagonistki do czytelników. Jest ich bardzo mało (trzy? Cztery? Na przestrzeni ponad czterystu stron), a przez to zaburzają relację między powieścią a odbiorcą. Bo gdzie jesteśmy? W głowie June czy na jakimś intymnym autorskim z zaufanymi? Jeśli to pierwsze, to po co burzyć ścianę? Jeśli to drugie, to dlaczego pisarka zwraca się do nas tak rzadko? Nie są to duże uchybienia, bywają nawet zabawne (jak choćby pewne niedopowiedzenia podczas spotkania z hollywoodzkimi producentami w kwestii...sikania; znowu: scena jest wewnętrznie sprzeczna, bo albo June nie zależy na temacie rozmowy i może po prostu pójść do toalety, albo zależy jej tak strasznie, że powinna poświęcić jej całą uwagę - tymczasem zbywa pytania), ale odbierają powieści odrobinę blasku. 

Czy w takim razie odradzam lekturę Yellowface? W żadnym wypadku. Kilkukrotnie nazwałem tę powieść udaną i nie zamierzam się z tych słów wycofywać: to lekka, przyjemna rozrywka, która całkiem nieźle sprawdza się jako satyra, bo ma moc by rozwiać marzenia związane z rynkiem wydawniczym co bardziej idealistycznych czytelników. Mam nadzieję, że Kuang nie zrezygnuje z literatury fantastycznej, bo jest rzadkim talentem, ale jej wycieczkę do głównego nurtu muszę uznać za świetny pomysł. 

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.0
Ocena recenzenta
8
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Yellowface
Autor: Rebecca F. Kuang
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Wydawca: Fabryka Słów
Data wydania: 27 września 2023
Oprawa: zintegrowana
ISBN-13: 978-83-7964-961-7
Cena: 59,90 zł



Czytaj również

Babel, czyli o konieczności przemocy
Słowo kontra imperium
- recenzja
Płonący bóg
Pożar, na który warto było czekać
- recenzja
Republika smoka
Wojna nigdy się nie kończy
- recenzja
Wojna makowa
Uzależnia jak opium
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.