Wzlot i upadek D.O.D.O.

Nieśmieszna satyra i pozbawiona fantazji fantastyka

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Wzlot i upadek D.O.D.O.
Moje relacje z twórczością Neala Stephensona są skomplikowane: choć Cykl Barokowy oraz Peanatema były bez wątpienia świetne, to już podczas lektury Reamde mało nie zwariowałem z frustracji. Wciąż jednak tli się we mnie nadzieja, że Amerykaninowi ponownie uda się napisać powieść, która mnie oczaruje. Jego nowe dzieło powstało przy współudziale Nicole Galland, miałem więc nadzieję, że może ograniczyła ona co nieco jego umiłowanie do popadania w nic nie wnoszące dygresje. Na to, niestety, nie ma co liczyć.

Melisande Stokes, ekspertka od lingwistyki i języków, otrzymuje od Tristana Lyonsa, pracownika wojskowego wywiadu, propozycję współpracy przy tłumaczeniu pewnych pochodzących z różnych epok i lokacji pism, rycin oraz innych źródeł informacji. Wynika z nich, że kiedyś na świecie posługiwano się zaklęciami – przynajmniej do roku 1851, kiedy to wszystkie  czarownice utraciły zdolność rzucania czarów. Przy pomocy eksperymentalnej technologii, Melisande, Tristan i reszta ich zespołu należącego do D.O.D.O. (Departamentu Od Diachronicznych Operacji) rozpoczynają za pomocy podróży w czasie działania, mające na celu przywrócenie światu magii dla celów rządowych. Oczywiście, zadanie to do prostych nie należy, a próby ingerowania w historię rzadko kiedy kończą się dobrze...

Jak już można się było przekonać podczas lektury jego poprzednich książek, Neal Stephenson rzadko kiedy pisze zwykłe powieści; zawsze musi być w nich coś specjalnego, jak na przykład niechronologicznie opowiadana historia, czy też niezwykle drobiazgowe opisywanie zagadnień istotnych dla fabuły. W napisanym wspólnie z Nicole Galland Wzlocie i Upadku D.O.D.O. mamy natomiast do czynienia z opowieścią przedstawioną w formie pamiętników, raportów, prezentacji, e-maili i tym podobnych, co miało na celu podkreślenie sposobu funkcjonowania tytułowej organizacji. Efekt budzi jednak w najlepszym razie mieszane odczucia, ponieważ oryginalność oryginalnością, ale zastosowanie tego typu rozwiązania nie oznacza bynajmniej, że fabuła automatycznie stanie się interesująca.

Autorzy ponoszą na tym polu klęskę, ponieważ Stephenson (obwiniam tu głównie jego, ponieważ problemy, które zaraz wypunktuję są charakterystyczne dla jego dotychczasowej twórczości) najzwyczajniej w świecie nie zna umiaru. Jeśli uważa coś za ciekawe/zabawne, to będzie owym motywem katował czytelnika tak długo, jak to tylko możliwe, nawet jeśli cierpi na tym reszta książki. Skutek jest taki, że chociaż jego pomysł na fabułę brzmi fascynująco, to opisuje go w sposób maksymalnie suchy i nudny, co wynika głównie z opisanego powyżej oparcia narracji na pisemnych świadectwach postaci. Nie jest to jednak jedyny powód, dla którego powieść czyta się słabo, albowiem po pewnym czasie czytelnik zaczyna sobie zdawać sobie sprawę z tego, że Stephenson sprowadził go na fabularne manowce.

Jak się bowiem okazuje, Wzlot i Upadek D.O.D.O. nie jest książką o opisanej wcześniej działalności głównych bohaterów, a satyrą poświęconą bezsensowi zasad rządzących rządowymi organizacjami, a także biurokracji jako takiej. Zamiast posuwać akcję do przodu, autorzy sypią w zamierzeniu zabawnymi, a w praktyce nużącymi żartami o kolejnych kompletnie oderwanych od rzeczywistości pomysłach na poprawę funkcjonowania D.O.D.O. zgodnie z teoretycznie współczesnymi standardami. Odbywa się to głównie za pośrednictwem postaci będących kompletnymi karykaturami (jak np. uwielbiający akronimy i bezużyteczne prezentacje Les Holgate czy też Macy Stoll, którą poznajemy wyłącznie za sprawą pisanych przez nią maili). Nietrudno odgadnąć, co Stephenson sądzi o tego typu pomysłach. Efekt jest taki, że zamiast okazjonalnego mrugania okiem otrzymujemy niekończącą się kanonadę suchych dowcipów, na czym niewątpliwie cierpi tempo fabuły.

Żeby chociaż główni bohaterowie wyróżniali się pozytywnie na tle nudnej obsady drugoplanowej... Jak łatwo przewidzieć po moim tonie, bynajmniej tak nie jest. Zarówno Melisande jak i Tristan są po prostu jednowymiarowi. Co gorsza, cały czas jesteśmy informowani o ich rzekomej inteligencji (której nie okazują zbytnio swoimi działaniami podczas samej historii) oraz o tym, jak doskonale do siebie pasują i jakie to nieprawdopodobne, że nie są jeszcze parą (podczas gdy chemia między nimi jest autentycznie zerowa), co kończy się oczywiście w sposób łatwy do przewidzenia. W założeniu ma to być prawdopodobnie zabawne, ale podobnie jak w przypadku pozostałych powtarzanych do znudzenia żartów, również i tutaj namolność Stephensona irytuje jak diabli. Być może wyszedł on z założenia, że jeśli będzie się coś powtarzać dostateczną ilość razy, to prędzej czy później wszyscy w to uwierzą. Jednak przedstawiony w książce wątek romantyczny jasno pokazuje, że teza ta jest nieprawdziwa. Jedyną postacią, której losy wzbudzają jakiekolwiek zaangażowanie emocjonalne czytelnika jest wspomagająca protagonistów Erzsebet, a i na nią łaskawym okiem jesteśmy zdolni spojrzeć dopiero wtedy, gdy książka się kończy.

A skoro już o zakończeniu mowa, tradycyjnie już dla Stephensona wypada ono bardzo słabo. Po pięciuset stronach poświęconych na wprowadzenie do wątku głównego oraz całe mnóstwo pobocznych dygresji otrzymujemy rozczarowujący finał, w którym bohaterowie radzą sobie z jednym z drobniejszych problemów, po czym siadają w kółeczku i zgadzają się co do tego, że tak naprawdę mają jeszcze mnóstwo do zrobienia, co sugeruje powstanie kontynuacji. Wzlot i Upadek D.O.D.O. nie uczynił jednakże absolutnie nic, by zachęcić do lektury kolejnego tomu, skoro i postacie, i fabuła, i styl w jakim napisano powieść nie przekonują. Cały ten czas poświęcony na zarysowywanie głównego konfliktu należy uznać za zmarnowany. Mogę tylko zasugerować zapoznanie się z dowolną inną pozycją traktującą o podróżach w czasie lub magii powracającej do naszego współczesnego świata – biorąc pod uwagę poziom recenzowanego tu dzieła istnieje naprawdę spora szansa, że będziecie się przy niej bawić znacznie lepiej.