Wywiad z Tadem Williamsem

Autor: Beata 'teaver' Kwiecińska-Sobek

Wywiad z Tadem Williamsem
Beata 'teaver' Kwiecińska-Sobek: Widzę, że masz tu ze sobą dużo sprzętu. Na twoim blogu przeczytałam, że nazywają cię The Lord of Tools.

Tad Williams: The Lord of Tools? (śmiech) Muszę nim być. Nie lubię nim być. To nie jest dla mnie naturalne. Są tacy ludzie, którzy lubią bawić się takimi rzeczami, kochają elektronikę, urządzenia różnego rodzaju. Ja taką osobą nie jestem. Muszę jednak robić różne techniczne rzeczy, bo jeżeli ja się za to nie wezmę, nikt tego nie zrobi. Mam nadzieję, że pewnego dnia moje dzieci przejmą ten obowiązek.

Natknęłam się na informację, że mieszkacie w dwóch miejscach – Londyn i San Francisco.

Kiedyś tak. Teraz, przez większość czasu mieszkamy w Kalifornii. Prawie cały czas. Moja żona była moim brytyjskim wydawcą, więc zaraz po ślubie przeprowadziłem się do Anglii, bo ona ciągle pracowała w biurze, a ja mogłem pracować gdziekolwiek. I mieszkaliśmy razem w Londynie przez kilka lat. Potem, kiedy odeszła z wydawnictwa i zaczęła robić coś innego, głównie pisać, przeprowadziliśmy się do Kalifornii, bo chciała mieć trochę więcej słońca. Przez całe życie chciała mieszkać w przyjemnym miejscu, gdzie jest ciepło i słonecznie.

Wcale jej się nie dziwię - pochodzi z Wielkiej Brytanii. (śmiech)

Tak, choć ja byłem całkiem szczęśliwy w Londynie. Nie przepadam za słońcem. Tak się składa, że pochodzę z Kalifornii, ale spójrz na mnie! Zobacz (wyciąga przed siebie ręce), jaki mam kolor skóry?

No, jesteś… biały.

No właśnie. Nie potrzebuję dużo słońca, nie lubię gorąca, nie mogę wtedy myśleć. Ale przeprowadziliśmy się. Na początku jeździliśmy tam i z powrotem, jednak okazało się to zbyt trudne, kiedy mieliśmy już dzieci. Dlatego w końcu sprzedaliśmy tam [w Londynie] nasze mieszkanie i przeprowadziliśmy się na stałe do Kalifornii.

No tak, mieszkacie w domu, nie w mieszkaniu. Ze wszystkimi kotami, psami to chyba wygodniejsze.

Jest bardzo… tłoczno. To dość duży dom, ale wszystkie te zwierzaki chcą być tam, gdzie my, tak samo, jak dzieci. Mamy bardzo duże łóżko, największe, jakie mogliśmy kupić, ale kiedy wdrapie się tam dwójka dzieci, trzy psy i czasami koty, robi się naprawdę tłoczno.

Przejrzałam Twojego bloga i znalazłam tam wiele ciekawych informacji, mimo że jest jeszcze dość krótki.

Tak, dopiero go zacząłem.

Bardzo mi się spodobał obrazowy sposób, w jaki opisałeś swoje biurko.

(chichocze zadowolony)

I rozumiem, że znajduje się tam figurka Ganeszy, ośmiornica Lyndy Barry, ale co to jest Magic Jesus Phone?

A! Mam go ze sobą.

I co to jest?

To i-phone.

Acha! (śmiech)

Mam go może z miesiąc. Wiesz, […] to jest TEN telefon Apple’a, o którym tyle się mówi […]. Jestem użytkownikiem Macintosha, więc ten telefon jest dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Jednak, kiedy wszedł na rynek w Stanach, był na niego taki popyt, że ludzie zapisywali się po niego w kolejce. Nie zrobiłem tego, ale kiedy już go kupiłem, to zaczęliśmy żartować, jaki on nie jest cudowny. Dlatego zacząłem nazywać go Magic Jesus Phone, bo robi wszystko – odtwarza muzykę, prasuje ubrania - co tylko potrzebujesz.

No dobrze, więc - z całym tym sprzętem i tobą, jako The Lord of Tools […] - czy jest tu jakieś odniesienie do twojego cyklu Inny Świat?

No cóż, pracowałem kiedyś dla Apple. Uwielbiam science fiction, ale nie jestem naukowcem. Więc pisałbym więcej science–fiction, gdybym znał się lepiej na nauce. Ale komputery, multimedia, rzeczywistość wirtualna – to są rzeczy, z którymi miałem do czynienia, kiedy pracowałem dla Apple, jakieś 15 lat temu czy nawet więcej. Dlatego miałem jakieś doświadczenie, rozumiałem te rzeczy. Czułem, że mogę to pisać, kiedy przyszedł mi do głowy ten pomysł. Musiałem się oczywiście trochę douczyć, ale bez wracania na studia, żeby zrobić dyplom z fizyki albo czegoś takiego.

Więcej w tym nauk społecznych?

Wiele, tak. Ale jeżeli jesteś pisarzem s-f, nie musisz idealnie znać się na nauce, po prostu musisz pisać o rzeczach, które sprawią, że czytelnik poczuje się zadowolony, poczuje, że to, co piszesz, jest spójne i ma sens. Wiele osób pracuje przy komputerze, a ja nie chciałem pisać książki, przy czytaniu której każdy mówiłby: Co za idiota! Czy on o tym nie wie?! I gdybym usiadł i próbował pisać bez żadnego przygotowania książkę o astrofizyce, tak właśnie każdy by powiedział. Ale jeżeli chodzi o komputery, mogłem kłamać efektywnie. (uśmiecha się chytrze). Mogłem to udawać w sposób dobry na potrzeby s-f.

A co z Aquamanem? Skąd pomysł, żeby napisać komiks?

Przechodziłem przez to jakieś dwa lata temu – wiesz, co znaczy powiedzenie "midlife crisis"?

Tak, mój tato kupił wtedy nowy samochód.

Dokładnie! Dla większości mężczyzn kryzys wieku średniego objawia się właśnie kupnem samochodu sportowego, a jeśli są singlami, to mogą być randki z młodszymi kobietami - to wszystko ma na celu demonstrowanie: "Wcale nie jestem stary! Nie jestem stary! Mój kryzys wieku średniego, to tak naprawdę żaden kryzys". Po prostu powiedziałem sobie, że skoro zawsze uwielbiałem komiksy, wyrastałem na komiksach, to nie ma żadnego prawdziwego powodu, dla którego nie mógłbym pisać komiksów, oprócz tego, że prawdopodobnie nie zarobiłbym na komiksie tyle, co na książce. Dla mnie, to jak kupno sportowego samochodu; powiedziałem: do diabła z tym! Zawsze lubiłem komiksy, to będzie dobra zabawa nauczyć się czegoś nowego i będzie zabawą być osobą, o którą fani komiksów toczą spory – on jest straszny, on jest niezły. Komiksy ciągle mi się podobały, zacząłem je czytać na nowo, a wśród moich ulubionych autorów są też autorzy komików, na przykład Alan Moore, wiesz ten od Watchmena i V for Vendetta, więc pomyślałem, że to po prostu będzie dobra zabawa i to jest to, co teraz zrobię, kiedy już jestem w średnim wieku.

Co było w tym najbardziej pasjonujące?

Po prostu uczenie się nowego sposobu pisania, tak jak pisanie scenariusza filmowego, czy czegoś takiego. Wiesz, za każdym razem, kiedy zmieniasz dziedzinę, uczysz się nowych rzeczy, ale dla profesjonalisty bardzo pasjonujące jest właśnie współzawodnictwo. Być ocenianym przez ludzi, którzy czytają najlepsze dzieła w tej dziedzinie. To by było zbyt pokrętne, aby tłumaczyć – zacząłem pisać komiksy po to, żeby się nauczyć nowej formy. Takie podejście, to byłaby dobra zabawa, dobra zabawa. Ale jest ona jeszcze większa, jeżeli mówisz sobie: spróbuje się, spróbuję czegoś, co nie jest moją dziedziną i popróbować tworzyć na poziomie tych, uważanych tam za najlepszych.

Więc jak się pisze komiks w porównaniu do pisania książki? Co jest inne?

Co jest inne, to fakt, że komiksy są bardzo skondensowaną formą. Czasami opowiadasz historię na 22 stronach, z początkiem, środkiem i zakończeniem, z niewieloma dialogami i wskazówkami dla rysownika, ale to jest bardzo, bardzo króciutka forma, to jak 5- lub 6-cio stronicowe opowiadanie, zamiast zwykłej ilości tekstu. Dlatego pracuje się całkiem inaczej niż przy powieści. Wszystko sprowadza się do kondensowania. To jest sztuka streszczania. Także twoje pomysły muszą nadawać się do takiej kompresji. Jeżeli w komiksie musisz przez 3 strony wyjaśniać co się dzieje, to właśnie tracisz swoich czytelników. W książce zazwyczaj około 3 stron zajmuje ci wprowadzenie ważnego zwrotu w akcji. W komiksie nie da się tego zrobić.

A co ze współpracą z innymi artystami? Bo kiedy piszesz książkę, jesteś zdany tylko na siebie, tutaj musisz polegać na kimś innym, na rysowniku.

Tak, to sztuka wymagająca współpracy. Myślę, że dla mnie to jest trochę inne, niż dla innych pisarzy, bo zanim zostałem pisarzem, prawie wszystko, co tworzyłem, było w jakiś sposób współpracą. Większość. Pracowałem w teatrze, przy robieniu filmu, grałem w zespole rockandrollowym, pracowałem też w radiu, […]. Byłem więc przyzwyczajony do współpracy z innymi ludźmi i do robienia czegoś zupełnie nowego, z więcej niż jedną osobą. I bardzo mi się to podoba.

Zawsze jest ta "wartość dodana" w takiej pracy?

Tak, jak to mówimy – więcej niż suma części. I bardzo mi to odpowiada. I jest to jedna z rzeczy, które (bo jestem osobą roztrząsającą szczegóły, mam świra na punkcie kontrolowania rzeczy, więc kiedy piszę książki, muszę myśleć o każdym szczególe) są przyjemne, że możesz powiedzieć – myślę, iż to mogłoby być tak, ale może ty to wymyśl, jestem pewien, że będziesz miał dobry pomysł. I ludzie, którzy z tobą pracują, faktycznie proponują ci lepsze pomysły niż twój. I to cieszy.

Czy to dlatego zdecydowałeś się na kolejny projekt we współpracy, tym razem z twoją żoną, Deborah, który nazwaliście Dragons of Ordinary Farm?

Tak, częściowo. Ponieważ ona [Deborah] jest początkującym pisarzem. Mówi, że – nie wiem, może chce tylko być miła – że dużo się ode mnie uczy, kiedy pracujemy razem, bo pracujemy nad tym już od jakiegoś czasu. Więc pomyśleliśmy, że najlepiej byłoby popracować nad projektem, przy którym możemy planować razem. Ona może napisać zarys, ja napiszę zarys, przejrzymy to kilka razy i obydwoje coś do tego wniesiemy. A ponieważ mamy dzieci, zainteresowaliśmy się pisaniem dla dzieci. Tylko że nasze dzieci rosną i zaczynamy się interesować pisaniem książek dla starszych dzieci. Teraz piszemy coś, co się nazywa – bez ograniczeń lub starsza młodzież, więc jest to coś dla ludzi w wieku, kiedy interesujesz się Harrym Potterem. Myślę, że moim stałym czytelnikom także się to spodoba, ale będzie to znacznie krótsze, niż większość moich książek .

Zazwyczaj, to jest gdzieś około 700 stron, prawda?

To, co zazwyczaj piszę, jest znacznie dłuższe, dłuższe nawet niż 700 stron, ale ta powieść będzie miała około 200. Mimo to, sądzę, że będzie się podobało. Pomysły są naprawdę fantastyczne, więc myślę, iż czytelnicy znajdą tam też humor, który zawsze jest w moich powieściach. Pierwszą część chcemy zatytułować The Dragons of Ordinary Farm, cykl zatytułujemy pewnie Ordinary Farm Books. A będzie opowiadał historię dwójki dzieci, które, wbrew swojej woli, są odesłane na farmę odległego krewnego, o którym nigdy wcześniej nie słyszały. Na całe lato, podczas gdy ich matka wyjeżdża ze swoim chłopakiem na rejs. Dlatego dzieci czują się bardzo nieszczęśliwe i przygnębione, ale kiedy tam przyjeżdżają, dowiadują się, że zwierzęta, które się tam hoduje, to wszystko mityczne stworzenia – takie jak smoki, jednorożce, chimery, gryfy. A sama farma jest lekko zwariowanym miejscem. To ogromny budynek ciągnący się w nieskończoność, składa się z różnych części, które nie są logicznie ze sobą połączone.

Czy to trochę jak Alicja w Krainie Czarów?

Tak, trochę.

Bo korzystałeś już kiedyś z takich motywów.

Tak. Tak samo, jak wykorzystałem tu motyw słynnego domu, nazywanego Winchester Mystery House. Dom ten stoi w okolicy, gdzie dorastałem i został zbudowany przez trochę zwariowaną osobę. […] Pierwsza część [książki - przyp. red.] jest nie tylko o tej dziwnej farmie i tych dziwnych zwierzętach, które tam przebywają, ale też o tym, skąd one się tam biorą, skąd pochodzą. Dzieci starają się rozwiązać tę tajemnicę, bo ludzie, którzy mieszkają na farmie, też są tajemniczy i nie chcą im wszystkiego powiedzieć. Więc pierwsza część jest o odkrywaniu tajemnicy farmy. Myślę, że będzie to ciekawa książka. Pisanie jej, to naprawdę dobra zabawa i jest to coś, co pewnie chętnie przeczytałbym, kiedy byłem dzieckiem.

Czy to też jest jakoś powiązane z kryzysem wieku średniego?

Może w takim sensie, że zawsze chciałem próbować nowych rzeczy i chciałbym znaleźć nowe sposoby opowiadania historii; może nową historię, a może zrobić film, show telewizyjny, spróbować wszystkich tych rzeczy?

No tak, części już spróbowałeś.

Tak, ale ciągle nie mam dość. To, co lubię najbardziej, to znajdowanie nowych sposobów na robienie tego, co właśnie tworzę.

Więc myślisz o zrobieniu czegoś dla telewizji lub kina?

Ludzie ciągle o tym ze mną rozmawiają. Robimy także grę, opartą na Innym Świecie, która ma wkrótce wyjść. To będzie MMOG. Więc tak, wszystkie te rzeczy są dla mnie bardzo ciekawe i biorę czynny udział w ich tworzeniu, nie sprzedaję jedynie praw autorskich. Miałem swój udział w pisaniu gry, ale to wciąż jest dla mnie nowa dziedzina. Chciałbym wykorzystać w niej moje myśli i poznać pomysły ludzi, z którym współpracuję, zobaczyć, co z tego wyjdzie.

A co z tymi podręcznikami do niemieckiego? Przeczytałam to w twoim wpisie i poczułam się zawstydzona. (śmiech)

Tak, uczę się niemieckiego. Zabrałem nawet jedną ze swoich książek na wyjazd, żeby popracować nad czasownikami.

Czy to też jest z potrzeby spróbowania czegoś nowego?

Kiedy byłem młodszy, uczyłem się hiszpańskiego i francuskiego, więc lubię ich używać, jeżeli tylko mogę. Kiedy byłem we Francji, próbowałem mówić w tym języku. To było zabawne doświadczenie, starać się pamiętać o czymś po francusku. Mówię odrobinę po włosku, bo to bardzo podobny język, a teraz chciałem się nauczyć niemieckiego, bo jeżdżę po Niemczech i chciałbym lepiej poznać kraj, do którego wyjeżdżam, a nie tak, jak tu w Polsce – każdy musi mówić w moim języku.

Czy myślałeś, żeby pisać w innym języku?

Próbowałem. Jedynym językiem, w którym mógłbym spróbować sił, jest hiszpański. Od czasu do czasu próbowałem tłumaczyć poezję. To bardzo trudne. Gdybym mieszkał w kraju hiszpańskojęzycznym przez jakiś rok i musiałbym używać tego języka codziennie, to myślę, że spróbowałbym swoich sił w tłumaczeniu albo w pisaniu w tym języku na serio. Ale teraz, to byłoby jedynie kiepski przekład. To byłoby jedynie znajdowanie sposobu na niezręczne przekładanie tego, co zostało napisane językiem poetyckim lub artystycznym.

Dobrze, więc porozmawiajmy jeszcze o fantasy. Trzymasz się pisania w tym jednym gatunku, pomimo tego, że robiłeś już wiele rzeczy - serial telewizyjny, gra internetowa. Dlaczego fantasy? Co jest takiego w tym gatunku?

Po pierwsze, ten gatunek nie ma tak naprawdę granic. Możesz zrobić wszystko, co chcesz. Możesz być całkiem realistyczny, całkiem fantastyczny. Jedyne, o czym musisz pamiętać, jeżeli piszesz komercyjne fantasy, to organizacja. Dajesz czytelnikom określoną rzecz. To jak stwierdzenie: jestem malarzem i pracuję na płótnie. To bardzo małe ograniczenie. Jako pisarz będę starał się napisać historię, która sprawi, że czytelnik chce odwrócić stronę. Ale jest mnóstwo sposobów, za pomocą których mogę to osiągnąć. Lubię mieć jakąś strukturę, ale lubię też mieć wolność do bycia bardzo twórczym.

A więc to kreatywność sprawia, że trzymasz się gatunku?

Mhm. I wolność. Wolność do stworzenia całego świata lub wielu światów.

A twoje postacie? Są bardzo żywe. Tym, co mi się rzuciło w oczy, to fakt, że pokazujesz ich ból „od środka”. Czy to jest potrzeba dzielenia się swoimi odczuciami z czytelnikiem, otworzenia się na innych?

Nie sądzę, żeby chodziło mi tak bardzo o dzielenie się, chociaż to wspaniałe otworzyć się na ludzi, którzy cię otaczają. Dla mnie to raczej paralelne centra tego samego impulsu. Impulsu do zbadania ludzi, a w szczególności, jak działamy, jak wyglądamy, jak się zachowujemy i próba stania się lepszymi - bardziej szczerymi, uprzejmymi, radzącymi sobie z ultimatum w życiu lub codziennymi zmartwieniami, z instynktem samozachowawczym do tego, żeby działać szybko. Więc myślę, że to trochę jak zen albo buddyzm; to próba dotarcia głębiej oraz lepszego zrozumienia. I to jest tym, co mnie interesuje i co znajduje się też w moich pracach. Więc myślę, że moi bohaterowie trochę to odzwierciedlają. Interesuję się ich emocjami, tym, co sprawia, iż są tymi, kim są, ale nawet i oni interesują się naturą ludzką. Dlatego uważam, że to wszystko pochodzi od tego mojego jednego, wewnętrznego impulsu.

Więc to ci pomaga nadać też autentyczność twoim bohaterom?

Tak. Tak jak większości pisarzy. Niektórzy pisarze czerpią tylko i wyłącznie z siebie i to jedyne, co próbują zamieścić w swoich historiach. Ale uważam, że wszyscy musimy [w sobie] znaleźć coś, co emocjonalnie jest elastyczne. Jeżeli masz postać, która coś straciła, coś ważnego i rozpacza z tego powodu, to wtedy ja muszę znaleźć w sobie coś - wspomnienie albo zrozumienie dla tego uczucia, jeżeli nie jest to coś, co mi się kiedyś przydarzyło. Być może nawet coś strasznego - zabicie kogoś, na przykład. Nie mam takiego wspomnienia - ale mogę w sobie znaleźć coś, jak wściekłość lub przerażenie, co ma te same...

...Korzenie? Więc pracujesz jak aktorzy, stajesz się takim laboratorium emocjonalnym?

Tak, tak myślę. To wymaga zrobienia dwóch rzeczy - najpierw znajdujesz to coś [emocjonalnie] elastyczne, a potem starasz się również myśleć - i to jest bardziej intelektualnie - ale kim jest ta osoba i w jaki sposób jest to dla niej inne. Jakie jest ich życie, kim są i jak byliby inni ode mnie. Więc myślę - jak wcześniej powiedziałem - nikogo nie zabiłem, nie jestem socjopatą ani seryjnym mordercą - jednak i tak mogę spróbować znaleźć w sobie uczucia takie jak: oziębłość lub brak troski o innych, samolubstwo, a potem pomyślę o tej konkretnej osobie i będę starał się rozciągać oraz dopasowywać te rzeczy i robić je częścią tego bohatera. Weźmiemy więc trochę samolubstwa, która stanie się częścią ich samych. [...] Więc robimy dwie rzeczy - starasz się znaleźć emocjonalny dźwięk lub ślad a potem używasz wyobrażenie tego, kim ta osoba mogłaby być, żeby złożyć to razem do kupy i sprawić, by wyglądali jak żywi.

Czy trudno ci te uczucia zostawić za sobą, kiedy pracujesz? Rozumiem, że emocjonalnie to trudna praca, że możesz się dokopać do czegoś, czego byś w sobie nie chciał widzieć.

Tak, czasami [można się tego dokopać]. Uważam, że nie jest to dla mnie takie trudne, bo jedna z różnic pomiędzy pisarzami, to kwestia tego, jak dobrze się czują we własnej skórze. A ja byłem wychowany w szczęśliwej rodzinie. Nie uważam, iż jestem idealny, wspaniały, czy nawet, że jestem zupełnie dobrym człowiekiem, ale uważam, iż całkiem nieźle radzę sobie na tym świecie. Uważam, że moje książki są całkiem niezłe. Nie uważam się za oszusta czy coś w tym rodzaju. Jeżeli pracuję, to pracuję ciężko i żyję tym. Ale mam dobry grunt emocjonalny, więc nie jest mi wcale tak ciężko odsunąć od siebie te negatywne emocje. Mogę powiedzieć: teraz pracuję - wiesz, jak malarz - to mój obraz, to nie jest świat, jaki widzę na codzień, teraz po prostu pracuję. Ale oczywiście te rzeczy zostają w mojej głowie, będę leżał w nocy i zastanawiał się, co chcę zrobić z tym czy z tamtym. Nie jest to jednak na zasadzie, że nie mogę się pozbyć jakiegoś paskudnego uczucia.

Czyli jesteś osobą, która lubi samego siebie?

No cóż, nie mam obsesji na swoim punkcie. Nie jestem osobą, która siedzi przed lustrem, mówiąc do swojego odbicia: jesteś fantastycznym gościem! Jesteś w porządku.

(śmiech)

Ale [...], jeszcze kiedy byłem nastolatkiem, chodziłem na imprezy, no wiesz, nastolatki chodzą na imprezy i kiedy tam wchodzą, rozglądają się dookoła i myślą sobie: "wszyscy są fajniejsi ode mnie, wszyscy się na mnie patrzą, czy ja mam coś na twarzy?" I kiedyś, miałem wtedy może z 15 lat, rozejrzałem się po takiej imprezie i powiedziałem: "wiesz, wszyscy w tym miejscu są o wiele bardziej przejęci sobą, niż patrzeniem na mnie; oni raczej nie oceniają mnie, tylko martwią się, że ktoś ocenia ich, więc czego ja się mam bać?" I od tej pory, kiedy wchodziłem do pokoju, nie myślałem - och, jestem taki fajny, wszyscy mnie będą uwielbiać, ale myślałem - dlaczego mam się denerwować, wszyscy dookoła to robią. Jeżeli będę traktował ich dobrze, będą zadowoleni i wszyscy w końcu poczują ulgę. Więc w tym sensie nauczyłem się pewności siebie - bo to strata czasu zachowywać się inaczej. To wcale nie znaczy, że chcę być lepszy niż ktokolwiek inny, ale to znaczy, że nie chcę marnować czasu martwiąc się, czując przerażenie, obsesję jak...

... jak wyglądasz i co myślą o tobie inni?

Tak, co myślą inni.

Ale to chyba normalny etap w naszym życiu, taki jak... kryzys wieku średniego?

Tak, to jak najbardziej normalne. Każdy boi się, że nie wpasuje się do świata. I o to właśnie chodzi, przez samo martwienie się, że się nie wpasujesz - już pasujesz! (śmiech)

(śmiech)... Zauważyłam, że często czerpiesz z mitologii w swoich książkach - z afrykańskiej, egipskiej. Wydajesz się być zainteresowany Afryką.

Jestem zainteresowany wszystkim.

Wszystkim. No, dobrze. Ale dlaczego Afryka?

W serii Inny Świat, gdzie używałem sporo mitologii afrykańskiej, było dużo o najbliższej przyszłości. I jednym z elementów, który chciałem umieścić, był kraj, który przechodzi interesujące zmiany. A Południowa Afryka jest jednym z najbardziej interesujących krajów z ogromnymi perspektywami, bo gdybyś mi powiedziała, kiedy dorastałem, że Południowa Afryka przejdzie pokojową zmianę ustroju do rządów większości, nigdy bym w to nie uwierzył. To było niesamowite dla mojego pokolenia, bo widzieliśmy tylko Afrykanerów tłamszących, torturujących i więżących i spychających Afrykanów na margines. Pomysł, że to się mogło skończyć, bo Afrykanerzy nagle odpuścili, a Afrykanie [...] stwierdzili, że: "źle nas traktowaliście, ale my też odpuścimy, postaramy się iść do przodu" - to jest tak niesamowite! Dlatego też, Afryka mnie zainteresowała. Również mitologia afrykańska, którą często używałem w serii Inny Świat, to była mitologia buszmeńska. Użyłem jej głównie z dwóch powodów. Pierwszy, to fakt, że są ludem autochtonicznym, który się nie zmienił w ciągu około 20 tysięcy lat. Książka z kolei była o technologii, która zmieniała istotę ludzką w coś innego. Dlatego użyłem tego [mitologii buszmeńskiej] jako przeciwwagi. Ale [użyłem jej] również z politycznego punktu widzenia, bo historia ludów autochtonicznych wygląda tak samo: przybywają Europejczycy, kolonizują te kraje, autochtoni cierpią, tracą swoją kulturę, zaczynają się rzezie lub uwięzienia. [...] A jedną z najbardziej interesujących rzeczy o buszmenach, a zarazem najbardziej tragiczną, jest to, iż oni byli represjonowani zarówno przez napływowych białych, jak i plemiona afrykańskie. Więc to nie było przeciwstawienie światła ciemności lub Afrykanów Europejczykom, ale raczej ich tradycyjny sposób życia, kontrastujący z nowoczesnym rolnictwem itp. Czyli kilku zbieraczy i myśliwych przeciwko cywilizacji.

Powiesz mi coś jeszcze o The Factory?

Ach, chodzi o ten projekt. Bardzo prosty pomysł. Komiksy mają swoją własną mitologię. A jednym z takich mitów jest to, że superzłoczyńcy noszą kostiumy, nie wyglądają jak ja czy ty, noszą maski, stroje, długie peleryny i mają też sługusów, ludzi na posyłki, którzy dla nich pracują, jakby tamci byli szefami firmy. Ci ludzie przychodzą głównie po to, żeby superbohater miał kogo poturbować. Sługusi też mają swoje własne kostiumy, podobne do kostiumów superzłoczyńców. Więc pomyślałem, że chciałbym napisać komiks o tym, gdzie ci ludzie są szkoleni, skąd dostają kostiumy? Gdzie oni się uczą, jak być superzłoczyńcą i pomocnikiem superzłoczyńcy? Skąd oni biorą te pasujące kostiumy i tym podobne. Więc pomysł był taki, żeby nazwać miejsce, gdzie możesz zostać złym facetem, Bad Guy Factory. Być może jesteś dzieciakiem, który żyje na ulicy, jesteś w gangu, chcesz zarobić trochę więcej pieniędzy i masz jakieś moce albo zainteresowania, więc możesz iść tam, żeby nauczyć się, jak zostać superzłoczyńcą. Lub, jeśli nie masz żadnych mocy, aby zostać superzłoczyńcą, uczysz się, jak być sługą i zostajesz przydzielony do jakiegoś superzłoczyńcy, jak w firmie rekrutującej. Więc pomagają ci z kostiumem, mają dział PR...

To dość osobliwy pomysł, bo z tego, co pamiętam, to bohaterowie komiksów zazwyczaj trafiali na swoich pomocników przypadkiem - ratowali im życie lub coś w tym rodzaju. A tutaj nie ma tego długu, po prostu jest fabryka złoczyńców?

Tak, tak. I to jest właśnie ta druga strona, strona najemnika, który chce po prostu dostać taką pracę. Ale o tym wszystkim jeszcze poczytasz. Ale ponieważ jest to [Bad Guy Factory] miejsce pełne kryminalistów i psychopatów, to [...] wygląda jak Hogwart, ale pełen ludzi, którzy są kryminalistami, są szaleni, wredni, są... złoczyńcami, wiesz.

No cóż, nie ma nic normalnego w byciu złoczyńcą. (śmiech)

No tak, oczywiście. (śmiech)

Dziękuję ci za rozmowę.

Ja również ci dziękuję.