» Artykuły » Wywiady » Wywiad z Marcinem Ciszewskim

Wywiad z Marcinem Ciszewskim


wersja do druku

Jeszcze raz kampania wrześniowa

Redakcja: Michał 'M.S.' Smętek

Robert Ziębiński: Marcinie, skąd pomysł osadzenia akcji twojej powieści we wrześniu 1939 roku?

Marcin Ciszewski: Wpływ na to miały dwie rzeczy. Po pierwsze, jestem historykiem i chociaż na co dzień nie uprawiam tego zawodu, wciąż interesuje mnie temat drugiej wojny światowej, a szczególnie kampanii wrześniowej. Wyrosłem w domu, w którym dużo się o tym mówiło. Moim ojczymem jest Cezary Chlebowski, człowiek, który sporo napisał o Armii Krajowej, konspiracji itd. Gdy dorastałem, przez nasz dom przewijali się kombatanci, partyzanci, generałowie, pułkownicy i przysłuchiwanie się ich opowieściom sprawiło, że przesiąkłem wojennymi historiami. Kiedy już byłem na tyle dorosły, by rozumieć, co się stało we wrześniu 1939 roku, zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak szybko daliśmy ciała. Czy to nie mogło się inaczej skończyć? Czy Polacy byli skazani na klęskę? A po drugie, do czego mogę się głośno i otwarcie przyznać, mocno zainspirował mnie film Jeszcze raz Pearl Harbor, stara fantastyczna ramotka z Kirkiem Douglasem i Martinem Sheenem.

Właśnie miałem się zapytać, czy inspirowałeś się tym filmem. Opowieść o współczesnej polskiej armii, która została przeniesiona do 1939 roku, brzmi dość podobnie...

Oczywiście, że tak, i nie ma w tym nic wstydliwego. Tyle że potraktowałem tę inspirację odrobinę w kingowskim stylu. Otóż Stephen King w swoim pamiętniku Jak pisać stwierdził, że najlepszą motywacją do rozpoczęcia – nazwijmy to – własnej działalności pisarskiej, jest powiedzenie sobie po przeczytaniu cudzej powieści: "Przecież ja bym to lepiej napisał". Tak więc obejrzałem Jeszcze raz Pearl Harbor i powiedziałem sobie: "A ja zrobię to lepiej". I tak powstało www.1939.com.pl. Pewnie pamiętasz, że w Jeszcze raz... jest scena, w której dwa F-16 lub F-15 walczą z dwoma japońskimi "zerami" i zestrzeliwują je w kilka sekund. Potem następują długie rozważania, czy ingerować w historię, czy nie. I gdy Amerykanie decydują się wysłać ową cudem przeniesioną w czasie nowoczesną armię pod Pearl Harbor tuż przed nalotem, znów trafiają do przyszłości. I to chyba najbardziej mnie wnerwiło. Chciałem zobaczyć, jak wyglądałaby konfrontacja nowoczesnych amerykańskich myśliwców z Japończykami – a tu dupa blada. Dlatego napisałem własną powieść, gdzie współcześni nam Polacy walczą z Niemcami, którzy właśnie rozpętali drugą wojnę.

I nie kierowały tobą nasze narodowe kompleksy i traumy? Ostatnio modne jest przecież granie na narodowo-patriotycznych nutach.

Nigdy nie było to moim celem, ale teraz, kiedy przyglądam się w internecie dyskusjom o mojej książce, zdałem sobie sprawę, że niektórzy czytelnicy odebrali tę powieść jako swoiste odreagowanie na to, co dzieje się dookoła, np. na Centrum Wypędzeń. Niemcy jakoś zupełnie nie przejmują się poprawnością polityczną, tylko robią swoje. Nie oszukujmy się – przegraliśmy tę wojnę na wszystkich frontach nie tylko w sensie militarnym, lecz także jako społeczeństwo. Ale podkreślam jeszcze raz – nie było moją intencją pisanie czegokolwiek ku pokrzepieniu serc. Chciałem stworzyć dobrą historię kryminalno-wojenną, którą szybko się czyta, nasi dużo strzelają, a na końcu wygrywają.

Nie bałeś się konfrontować tych dwóch armii? Przecież współczesne Wojsko Polskie ma niewiele wspólnego z takimi wartościami, jak Bóg, Honor, Ojczyzna, którymi kierowali się żołnierze z 1939.

Pewnie, że są to zupełnie dwie różne armie, dlatego na początku pokazałem współczesnych młodych facetów, którym służba kojarzy się przede wszystkim z tym, że są zmuszani do wykonywania rozkazów, a nie z tym, że są oddanymi ojczyźnie żołnierzami. Tak naprawdę zmienili się pod wpływem sytuacji, a mianowicie gdy we wsi Mokra zobaczyli, że Niemcy strzelają do wszystkich: dzieci, kobiet, cywili. Wtedy dopiero zrozumieli, na czym polega prawdziwa wojna. Ale przyznaję, że skonfrontowanie patriotów, jakimi byli oficerowie wrześniowi, z wychowanymi na hip hopie młodziakami, było dla mnie najtrudniejszym zadaniem. Mam nadzieję, że wyszło to prawdopodobnie.

Jesteś debiutantem na rynku, a zupełnie dobrze sobie radzisz. Książka nieźle się sprzedaje, zbierasz dobre recenzje...

No, nie do końca debiutantem. Chociaż od piętnastu lat pracuję w nieruchomościach, tzn. w branży deweloperskiej, gdzie zdarzało mi się zajmować bardzo wysokie stanowiska i negocjować kontrakty na kilkanaście milionów euro, to karierę zaczynałem jako dziennikarz. Przez dwa lata byłem dziennikarzem muzycznym w Trójce, ba, nawet muzykiem. Nagrałem dwa albumy, grałem w Opolu, więc szeroko rozumiany show-biznes nie jest mi obcy. Ale w życiu, jak to w życiu, przychodzi taki moment, gdy musisz zawiesić gitarę na kołku i zająć się utrzymaniem rodziny. Tak też było ze mną. Kiedy wieczorami zacząłem pisać www.1939.com.pl, nie myślałem o tym, że kiedyś to wydam. Raczej próbowałem być konsekwentny i skończyć to, co zacząłem. Potem moja żona, która kiedyś była redaktorem literackim, przeczytała te wypociny i stwierdziła, że jest w porządku. Zanim jednak powieść trafiła do wydawcy, przeleżała trochę w szufladzie. Potem postępowałem zgodnie z zaleceniami Stephena Kinga: zajrzałem do tekstu, przeredagowałem, zmieniłem zakończenie, wywaliłem jakieś wątki, a na końcu wydrukowałem w dziesięciu egzemplarzach i dałem znajomym. Nie wszystkim się podobało, ale większość stwierdziła, że się czyta. A potem wszystko już się potoczyło. Podkreślam jednak, że jako wielki fan filmu Speed chciałem, aby akcja w mojej książce tak samo nieustannie zapieprzała do przodu, a nie rozbijała się o jakieś rozważania filozoficzno-egzystencjalne. To w końcu powieść czysto rozrywkowa.

To jak, będzie kontynuacja?

Już nad nią pracuję! Nie mogę za wiele o niej powiedzieć poza tym, że mam nadzieję, iż uda mi się po raz kolejny wrzucić moich bohaterów w porządną wojenną zawieruchę, oczywiście z dużą dozą zabawy i akcji. Powiedzmy – takie polskie Złoto dla zuchwałych.

W takim razie powodzenia.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


earl
   
Ocena:
0
Interesujący i ciekawie przeprowadzony wywiad, z którego można wiele dowiedzieć się o fabule i inspiracjach do napisania przez Autora książki.
Mam tylko 1 zastrzeżenie: grzeczność wymaga, aby zaimki osobowe (tobą) lub dzierżawcze (twojej) pisać dużą literą. Świadczy to bowiem o szacunku dla drugiej osoby.
26-04-2008 16:49
senmara
    Earl,
Ocena:
0
w przypadku wywiadów przyjęliśmy taką formę i chyba wszystkie wywiady zawierają zaimki dzierżawcze z małej litery. Jak widać nie tylko na naszym serwisie przyjęła się taka zasada, bo wywiad został przygotowany dokładnie tak - przeprowadzony przez dziennikarza Newsweeka i przygotowany przez wydawnictwo.
26-04-2008 21:08
~...

Użytkownik niezarejestrowany
    ...
Ocena:
0
nie wszystkie komentarze są godne zamieszczenia na tym forum? , bo jeden znikł w dziwny sposób, lub może nie dziwny a "normalny" dla decydującego gremium?
17-05-2008 19:39

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.