Wyspa doktora Moreau

Szalony naukowiec i jego kreacje

Autor: Szymon 'Kaworu92' Brycki

Wyspa doktora Moreau
Istnieją książki, które wpisały się na stałe w karty historii literatury (bądź popkultury), o których każdy słyszał i mniej więcej wie, o czym są – nawet, jeśli nie każdy je przeczytał. Niewątpliwie do tego tzw. kanonu należy Wyspa doktora Moreau, opowiadająca historię zwierząt-ludzi, zamieszkujących odległy skrawek lądu. Za sprawą wydawnictwa Vesper Wyspa znów jest powszechnie dostępna. Czy warto sięgnąć po tę klasykę literatury?

Zanim omówię treść powieści, chciałbym się skupić na kwestiach technicznych. Wyspa doktora Mureau ma 180 stron, wliczając posłowie, można się więc z nią w całości zapoznać w ciągu dwóch dni. W środku dostaniemy wiele czarno-białych ilustracji, w stylu retro i prezentujących wydarzenia z kart książki, głównie akcje podejmowane przez zwierzoludzi. Są to autentyczne ilustracje z pierwszego, włoskiego wydania książki, mające ponad 100 lat, a mimo to prezentujące się znakomicie. Oceniam je jako udane i dobrze oddające nie tylko to, o czym jest książka, ale także swoją estetyką nawiązujące do czasów, w których powstała. Sam wolumin jest dostępny w dwóch wersjach – miękko- i twardo okładkowej. W przedsprzedaży ich ceny to odpowiednio 15 i 21 zł, a normalnym obiegu 23 i 34 zł.

Pamiętnik dziwnych wydarzeń

Skoro wspomniałem już o wydaniu i cenie, czas przejść do treści. Narracja jest pierwszoosobowa, w formie wspomnień z wydarzeń na wyspie doktora Moreau, spisanych przez niejakiego Edwarda Prendicka, a opublikowanych przez jego bratanka (bądź siostrzeńca, H.G. Wells tego nie precyzuje), Charlesa Prendicka, po śmierci bohatera. Relacja zaczyna się w momencie, gdy zatonął statek, którym płynął Edward. Jako jedyny ocalały, trafia na okręt "Ipekakuana", pod medyczną opiekę człowieka nazwiskiem Montgomery.

Szybko okazuje się, że Montgomery jest asystentem doktora Moreau, z którym mieszka gdzieś na środku oceanu. Wiezie z sobą transport zwierząt, a pomaga mu M’ling, istota dziwnej, nieokreślonej rasy i o nietypowym, nieco zwierzęcym wyglądzie. Na skutek zbiegu okoliczności Prendick zostaje niezależnie od swojej woli zmuszony do zamieszkania wraz z Montogomerym i Moreau. Okazuje się, że cała wyspa jest zamieszkana przez zwierzoludzi – część z nich to krzyżówki jednego zwierzęcia z człowiekiem, część kilku – których utrzymuje w porządku tylko strach przed doktorem oraz tzw. Prawo, którego krzyżówki starają się przestrzegać z różnym skutkiem.

Z czasem wydarzenia na wyspie stają się coraz bardziej dramatyczne, dochodzi na niej do morderstw, zwierzoludzie wyzwalają się spod kontroli ludzi, a w końcu ewakuuje się z niej Edward, dostając się na pokład kolejnego statku, a następnie wracając do Anglii, gdzie spędził resztę swoich dni.

Twory szalonej nauki

Przyznam szczerze, mam nieco mieszane uczucia względem Wyspy.... Przede wszystkim jest niezwykle krótka i to bardziej nowela niż powieść z prawdziwego zdarzenia. Poza tym, nie ukrywam, akcja i język, którym została napisana, nie uwiodły mnie. Byłem w stanie przeczytać ją do końca, ale nie uważam jej za jakieś poruszające przeżycie estetyczne bądź narratorskie, które po kres mych dni będzie dla mnie definiowało to, co uważam za dobrą książkę. Nie znaczy to, że jest źle bądź kiepsko, co to to nie. Po prostu, cóż, od klasyki literatury science fiction (horroru?) spodziewałem się czegoś, co mi zapadnie w pamięć i wbije w podłogę, a otrzymałem dzieło nie wynoszące się niestety poza pewien poziom. To troszkę tak, jakby szykować się na wejście na Mount Everest, a ostatecznie zdobyć Tatry – niby i to góra, i to góra, ale jednak różnica jest znacząca, nawet jeśli widok z Tatr również możemy uznać za estetyczny.

Rozumiem za to, czemu ta książka może być popularna po dziś dzień w kręgach akademickich. Stawia dużo rozsądnych pytań: o naturę człowieczeństwa, etykę naukową i konsekwencje braku jej stosowania w praktyce, o wartość ludzkiej empatii (doktor Moreau był doskonale świadomy, że przekształcając zwierzęta, sprawia im ból – on po prostu o to nie dbał), zabawę w Boga i cenę hybris; dotyka także takich tematów jak podział na naturę i kulturę oraz zdrowie psychiczne i konsekwencje jego pogorszenia dla jakości życia jednostki. Uważam, że to książka, o której można napisać wiele inteligentnych tekstów akademickich. Niestety, jako czytelnik szukam głównie zapierających w pierś doznań literackich – takich, które sprawią, pozwolę sobie na kolokwializm, że kopara mi opadnie do podłogi – i tego Wyspa mi nie dostarczyła, cóż więc z warstwy intelektualnej?

Pożegnanie ze zwierzoludźmi

Podsumowując, jaką książką jest Wyspa doktora Moreau? Hm, bardzo inteligentną i przedstawiającą ciekawe problemy akademickie, ale niestety również bardzo krótką i napisaną w sposób, który nie rzucił mnie na kolana. Choć teoretycznie wydarzenia na wyspie były bardzo dramatyczne, to nie śledziłem ich w wielkim napięciu, niepewny o los głównego bohatera. Nie sądzę, że czas spędzony na lekturze był zmarnowany, ale wydaje mi się, że istnieją dzieła literackie, które bardziej odpowiadają mojemu gustowi i oczekiwaniom.

Jeśli ktoś jest czytelnikiem, który lubi pisać naukowe teksty o przeczytanych tekstach kultury lub lubi klasykę, to mogę tę książkę polecić z czystym sercem. I o ile cała reszta także może znaleźć w niej coś dla siebie, to jej niewielkie rozmiary, brak momentów trzymających w napięciu i w efekcie pewne – na szczęście niewielkie, ale mimo wszystko – uczucie znużenia związane z lekturą każą się zastanowić, czy tych dwóch dni spędzonych nad Wyspą nie można zagospodarować lepiej. Z drugiej strony podobno wielkie sci-fi to takie, które dobrze przewiduje przyszłość, a dzieło H.G. Wellsa niewątpliwie to zrobiło, zaskakując wszystkich dokładnością swojej wizji, może więc jestem zbyt srogi dla tej książki?