» Recenzje » Wylęgarnia. Śmierć zrodzona w Pradze. Tom 1 - Miroslav Žamboch

Wylęgarnia. Śmierć zrodzona w Pradze. Tom 1 - Miroslav Žamboch

Wylęgarnia. Śmierć zrodzona w Pradze. Tom 1 - Miroslav Žamboch
Proza M. Žambocha jest dosyć specyficzna i łatwo rozpoznawalna dla kogoś, kto przeczytał przynajmniej dwie z jego książek. Nietrudno wtedy wyłapać charakterystyczne dla autora wątki, postacie czy też rozwiązania fabularne. Twórca ten wyspecjalizował się w literaturze, którą możemy stereotypowo zakwalifikować jako typowo "męską". Stereotypowo, gdyż jest przecież wiele czytelniczek lubujących się w opisach przesadnie umięśnionych mężczyzn, którzy ratują świat (bądź światy), przy okazji wyprawiając swoim wrogom bardzo krwawą łaźnię.

Niezniszczalny bohater kontra cały multum wrogów – tak wyglądała w uproszczeniu fabuła Mrocznego Zbawiciela albo Sierżanta. Dodać do tego należy potężną dawkę okrucieństwa i niemało erotyki. Charakterystycznymi cechami są również niezbyt skomplikowana fabuła i dużo zapożyczeń, choćby z prozy N. Gaimana czy też R.E. Howarda. Czyta się to wszystko szybko i dosyć przyjemnie, czasami tylko człowiek zżyma się z powodu nadmiernie patetycznego tonu bądź nieznośnych płycizn tekstu.

Nie inaczej jest w przypadku najnowszej książki Žambocha – Wylęgarni. Śmierci zrodzonej w Pradze. Tym razem jednak miast umięśnionego samca główną bohaterką uczynił nam czeski pisarz umięśnioną samicę. Śliczne stworzenie o wdzięcznym imieniu Marika jest wysportowaną i bardzo sprawną asystentką na wydziale Wychowania Fizycznego i Sportu, której długie kończyny są równie piękne, co muskularne.

Marika wiedzie sobie spokojny żywot, ale rzecz jasna tylko do pewnego momentu, a dokładnie do chwili, gdy przypadek stawia na jej drodze Aleksa Rubina: nietuzinkowego geniusza i autystyka, będącego jednocześnie synem wpływowego gangstera. Marika ratuje Aleksa z tarapatów, co skłania jego ojca do zatrudnienia dziewczęcia na posadzie ochroniarza swego osobliwego syna. I wtedy dopiero się zaczyna… Marika zostaje wrzucona w świat szybkich samochodów, broni i ogromnych pieniędzy. To ta jasna strona jej nowej pracy. Gorzej, że na Aleksa polują bardzo groźni ludzie, z którymi naprawdę trudno się rozprawić.

Niecodzienni sojusznicy (wśród których jest chociażby kopia Brudnego Harry'ego i tajemniczy pan z kataną), równie niecodzienni wrogowie i bardzo nietuzinkowy szef – to wszystko z czym od tej pory radzić będzie sobie musiała Marika, a przeszkadzać jej w tym będą m.in. agenci CIA i rosyjska mafia. Całość wydarzeń zmierza do dosyć nieoczekiwanego finału, który zostawia nas w oczekiwaniu na kolejny tom.

Trzeba teraz wspomnieć o rzeczach, które w książce ewidentnie śmieszą bądź drażnią (w zależności od nastawienia czytelnika). Wręcz straszne są momenty, gdy Žamboch każe swojej bohaterce rozmyślać nad kondycją swoją i całego otaczającego ją świata. Równie karykaturalny i surrealistyczny efekt dałby chyba tylko Conan recytujący Homera. Ale trudno oczekiwać czegoś innego po bohaterce, która zapomina się ubrać i biega nago z bronią po krzakach. Takich, nieco prymitywnych, ukłonów w stronę męskiego czytelnika jest w książce znacznie więcej – choćby ilustracje, które eksponują określone walory bohaterki. Zaś próba stworzenia wiarygodnej kobiecej postaci sprowadza się u Žambocha do ciągłych wspominek o okresie i tamponach. Zadziwia również częstotliwość, z jaką nasza bohaterka patrzy z zachwytem w lustro, podziwiając własne (zazwyczaj skąpo przyodziane) wdzięki. Na minus należy także policzyć – ale to już zarzut skierowany do wydawnictwa, a nie autora – przepuszczenie w redakcji zwrotów takich jak "Sygnał zajętości" czy "zapytać wszystkich dziewczyn". Czyżby redakcja zaspała?

Marika Bondem nie jest tak jak Žamboch nie jest Ianem Flemingiem, ale całość broni się całkiem, całkiem. Rzecz jasna tylko w kategorii rzeczy lekkich i przyjemnych, gdyż autor do literatury ambitniejszej nigdy nie pretendował. Mocno stereotypowe postacie, do tego mało wyrafinowana akcja – sprowadzająca się do pościgów, potyczek i kurowania ran – raczej nie pozwalają oceniać tej prozy w kategoriach innych, jak tylko czysto rozrywkowych.

Žamboch nie stawia na złożone psychologicznie postacie lub też na logikę akcji. Nie, to autor efektu (czasami wręcz efekciarski), zarzucający czytelnika opisami szybkich samochodów i pięknych kobiet. Hiperbolizacja środków to jego znak firmowy: jeśli bohater, to o nadludzkich zdolnościach, jak wrogowie, to okrutni ponad miarę.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
7.0
Ocena recenzenta
7.73
Ocena użytkowników
Średnia z 11 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Wylęgarnia. Śmierć zrodzona w Pradze (Líheň Smrt zrozená v Praze)
Tom: 1
Autor: Miroslav Žamboch
Tłumaczenie: Rafał Wojtczak
Autor okładki: Piotr Cieśliński
Autor ilustracji: Filip Myszkowski
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: 10 kwietnia 2009
Liczba stron: 472
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Seria wydawnicza: Obca Krew
ISBN-13: 978-83-7574-086-8
Cena: 33,90 zł



Czytaj również

Łowcy
Park Jurajski w wersji sztampowo-naiwnej
- recenzja
Ostatni bierze wszystko
Literacka euforia biegacza
- recenzja
Na ostrzu noża
O Koniaszu, przy którym Rambo wysiada
- recenzja
Percepcja
Gdy łowca staje się zwierzyną
- recenzja
Agent JFK. Przemytnik - Miroslav Žamboch, Jiří W. Prochazka
Ręka, noga, mózg na ścianie, czyli „Niezniszczalni” po czesku
- recenzja
Koniasz. Wilk samotnik Tom 2 - Miroslav Žamboch
Artefakty i afekty – przygody i miłość
- recenzja

Komentarze


~Trolliszcze

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
"Spytać mamę (w bierniku) i spytać mamy (w dopełniaczu) to konstrukcje jednakowo dobre, ale druga jest rzadsza." - Mirosław Bańko, Poradnia językowa PWN

To chyba wyjaśnia wszelkie wątpliwości. Co do sygnału zajętości - jest to jak najbardziej poprawny termin branżowy (wystarczy poczytać instrukcje obsługi telefonów), który już dawno wszedł do użycia potocznego - i bardzo zresztą słusznie. W moim odczuciu nie istnieją dla niego lepsze alternatywy, a brak słowa "zajętość" w SJP o niczym jeszcze nie przesądza. Wg strony www.sjp.pl termin "zajętość" pojawia się w "Słowniku poprawnej polszczyzny" pod red. W. Doroszewskiego z 1996 roku, ponieważ jednak wydania tego nie posiadam, nie jestem w stanie potwierdzić tej informacji. Jeśli autorka recenzji ma na powyższy temat inne zdanie, to chętnie o nim przeczytam, szczególnie jeśli idą za nim rzeczowe argumenty :)

Tyle na temat mojego zasypiania, z ukłonami
Redaktór :)
18-05-2009 12:26
Schleppel
   
Ocena:
0
Pozostaje mi li i jedynie odszczekać moje zarzuty, co niniejszym czynię:)ale "zajętość"zgrzyta mi, oj zgrzyta:/
19-05-2009 11:29
~Trolliszcze

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Damom szczekać z pewnością nie przystoi. Problem "zajętości" okazał się na tyle ciekawy, że zacząłem się głębiej w niego wgryzać. Wcześniej takie użycie wydawało mi się oczywiste, ale może zbyt często sięgam po instrukcje obsługi telefonów :)))

Załóżmy jednak, że "zajętość" rzeczywiście zgrzyta - co byś w takiej sytuacji sugerowała? Ominięcie terminu przez opis ("X usłyszał ciągły sygnał świadczący o tym, że Y prowadzi w tej chwili rozmowę") to jednak przerost formy nad treścią. Notabene słowniki języka angielskiego są najwyraźniej mniej ortodoksyjne od SJP - wrzucenie frazy "busy signal" / "engaged tone" w ling.pl daje w efekcie... "sygnał zajętości".

19-05-2009 13:09
~nik

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ja użyłbym zwrotu: usłyszała sygnał "zajęty".A tak poza tym ,to rzeczywiście nie jest to najlepsza książka autora. Pozostałe czytało mi się przyje mnie, ale tu główna bohaterka jest opisana infantylnie i jej profil mnie, mężczyźnie, wydaje się drażniący, a co dopiero jakimś feministkom. .
20-05-2009 08:11
~Trolliszcze

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
A czym ów sygnał byłby tak zajęty? Zgaduję, że piszczeniem?

Używanie zwrotów "w cudzysłowie" jest IMHO wspaniałym przykładem nieporadności językowej (nie w każdym przypadku, rzecz jasna). Poza tym trzymajmy się jakichś zasad słowotwórstwa - coś takiego podobno istnieje. Nie chodzi nam tutaj o to, żeby określać, JAKI jest ten sygnał (chociaż jakiś jest bez wątpienia - ciągły, wysoki etc.), chodzi nam o to, by określić, o czym tego sygnał świadczy, względnie CZEGO jest to sygnał - zajętości. Nie bez kozery mówi się raczej o "sygnale ataku" niż, khem, "sygnale atakującym". Pewną wskazówką powinien być fakt, że poruszamy się teraz w granicach przymiotników odczasownikowych.

Komuś jeszcze coś się wydaje i miałby ochotę dokopać za to biednemu redaktórowi? :/
20-05-2009 19:46
Schleppel
   
Ocena:
0
Heh, dokopywać nie mam zamiaru, po dłuższym główkowaniu niestety nie udało mi się znaleźć satysfakcjonującego zamiennika, co nie zmiania faktu,że chyba wolałabym (rzecz jasna to tylko moje zdanie)nawet ten przerost formy nad treścią, niż "zajętość", cos jest takiego w tym terminie,że drażni mnie niesamowicie:P
20-05-2009 22:05
~Trolliszcze

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Fair enough. Na szczęście gust recenzentów nie rządzi jeszcze zasadami języka :P
20-05-2009 23:10

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.