» Artykuły » Inne artykuły » Wstęp do Spekulanta

Wstęp do Spekulanta


wersja do druku

Niech żyje anarchokapitalizm


Wstęp do Spekulanta
Space opera nierozłącznie kojarzy się ze statkami kosmicznymi, gwiazdami i obcymi rasami. Książki z tego gatunku mają wciągać, bawić, ale niekoniecznie – poruszyć. Tu zwykle nie oczekuje się subtelnych rozważań na temat społeczeństw. Dominuje akcja, akcja i wyobraźnia, która ma czytelnika oczarować feerią gadżetów, ras i wymyślonych światów. Tak przynajmniej uważa wielu czytelników, pewnie więc dlatego krytykom zdarza się kręcić nosem na dzieła tego gatunku.

Tymczasem dobra space opera wcale nie musi skupiać się na rozrywce, na akcji, a w każdym razie nie musi rezygnować z przesłania. Owszem, kiedy weźmiemy do ręki popularną swego czasu powieść Zapomnij o Ziemi C.C. MacApp czy przypomnimy sobie Formy chaosu Colina Kappa, dostaniemy rozrywkę, w przypadku tej pierwszej powieści stojącą zresztą na bardzo wysokim poziomie. Jednakże już cykle L. Nivena o Pierścieniu, Barrayar Lois McMaster Bujold czy powieści Nancy Kress pokazują, że ten gatunek ma potencjał i wiele do przekazania. Wszystko zależy od wyobraźni i umiejętności autora.

Zresztą space opera, jak wszystkie gatunki fantastyki, wciąż ewoluuje. Na świecie popularność zaczęły zyskiwać cykle Cherryh, Hamiltona czy Reynoldsa, w Polsce świetną space operę pisywał Tomek Kołodziejczak. Nie pozbywając się rozrywkowych aspektów, space opera zaczęła nieść także treści wysokie, mówić o czymś więcej, konstruować światy będące autorskim komentarzem do rzeczywistości, polemiką z jakimiś ideami.

Cykl A. Swanna wpisuje się w ten właśnie nurt. To zarazem militarna space opera napisana z rozmachem – opowiadająca dzieje podboju kosmosu przez ludzi, skomplikowane losy wspólnoty rozsianej po osiemdziesięciu planetach – jak i próba przyjrzenia się skutkom wcielenia w życie pewnych idei. W tym wypadku konfrontacji korporacyjnego kapitalizmu z komunizmem podszytym anarchią. A może z tym, co pod tą anarchią się kryje.

Podczas lektury Spekulanta miałem w głowie określenie pochodzące ze słownika poczynań polityków czy biznesmenów: „walki buldogów pod dywanem”. Swann przeciwstawił Ziemską Radę Wykonawczą (ZRW), która próbuje zakulisowo rządzić całą Konfederacją, osobnej, nienależącej do Konfederacji planecie Bakunin. To byt zbiorowy, przynajmniej tak jest postrzegany przez Dimitrija Olmanowa, szefa Rady. Nie ma tam żadnego rządu, ba!, żaden rząd nie ma prawa tam powstać. Na Bakuninie ścierają się wpływy niezależnych przedsiębiorstw, w tym Godwin Arms & Armaments zarządzanego przez jednego z głównego bohaterów, Dominica Magnusa. Żelazną ręką trzyma swoich wiernych Kościół Chrystusa Mściciela – skądinąd będący jaskrawym dowodem wypaczeń, do jakich doszło na Bakuninie – założony przez niewierzących i prześladowanych dysydentów-uciekinierów z planet Konfederacji. Ale jest tam też miejsce dla księgarni zwanej Literaturą Bolszewicką, której właściciel, Johann Levy, sprzedaje wyłącznie opasłe anarchistyczne woluminy.

Bakunin, bez rządu i wspólnej armii, nie wydaje się godnym przeciwnikiem dla Federacji i jej oddziału komandosów. To żaden buldog, co najwyżej szara myszka. A jednak Swann pokazuje, że duży, skostniały w swoich zachowaniach twór, taki jak ZRW, naprzeciw wroga może słabszego, ale za to rozproszonego, nagle potyka się o synergię wynikającą z działania tych małych komun, Kościoła i korporacji, zjednoczonych we wspólnej walce. A to nie wszystko, bo przecież ZRW ma wrogów w swoim łonie, Konfederacja zaś nie stanowi monolitu, wręcz przeciwnie: Swann pokazuje ruchy odśrodkowe zdolne ją z hukiem rozsadzić.

Autor od pierwszej chwili, w tytule, tytułach rozdziałów i mottach, podpowiada czytelnikowi, na co należy zwracać uwagę, wykazując się przy tym ironicznym poczuciem humoru – patrz: Ekonomia szarej strefy czy Inwestycja o podwyższonym ryzyku.

Wszystko to tworzy fundament zaproponowanej czytelnikowi dyskusji o dopuszczalności czynienia zła – bo przecież Olmanow właśnie zasadą mniejszego zła dla większego dobra usprawiedliwia swe poczynania:

"Nie martw się. Ciąży na mnie klątwa życia za wszelką cenę. Wiem bowiem, jakie piekło mielibyśmy w Konfederacji, którą poniekąd mam chronić, gdyby rozpoczęła się walka o sukcesję po mnie. Z tego właśnie powodu nie mogę odebrać sobie życia. Przynajmniej do chwili, gdy znajdę następcę, który nie będzie gorszy ode mnie. Natura bestii. Przewodniczący Rady musi stać się potworem, ale takim, w którego duszy tli się choć iskierka sumienia."

W gruncie rzeczy Swann odsłania mechanizmy działania zimnych, wyrachowanych polityków, nieważne, czy członków Rady, czy rządzących korporacjami, jak Dominic. Mechanizmy są te same.
Ale przecież cechą dobrej powieści, niezależnie od gatunku, są postacie. I tu widać siłę kreacji Swanna. Oto, jak opisuje Olmanowa:

"Był maszyną na długo przed tym „wypadkiem”. Już na Styksie reagował jak robot. Cybernetyczne wszczepy stały się zewnętrzną manifestacją architektury jego duszy. Był maszyną, ale jakże niedoskonałą. Idealny mechanizm nie zastanawiałby się nad sensem dalszego istnienia. "

Olmanow bowiem targany jest wątpliwościami, podobnie jak wszyscy inni bohaterowie. Jest politykiem, działa w białych rękawiczkach, stąd na Bakunina leci jego przedstawiciel, z pozoru typowy żołnierz. Naprzeciw niego staje wspomniany wcześniej Dominic Magnus, postać nietuzinkowa chociażby przez swoje słabości. Jest to więc konfrontacja jednostek, chociaż dzieje się w świecie totalnej anarchii. Celem Olmanowa jest uporządkowanie tego chaosu, wyzyskanie go dla własnych korzyści. Wysłany, by tego dokonać, Klaus Dachan opętany jest nie tylko chęcią zaprowadzenia ładu, lecz także wymierzenia osobistej zemsty. Dominic… nie, nie zepsuję czytelnikowi lektury, zdradzając, jakie racje stoją po stronie prezesa Godwin Arms & Armaments.

Ciekawych postaci jest więcej, choćby ów właściciel księgarni, o którym Dominic myśli tak:

"Myśl o tym, że lada chwila poproszą człowieka, który całe życie neguje kapitalizm, aby pomógł im wskrzesić wielką korporację, zakrawała zdaniem Magnusa na absurd."

Jak widać, Swann stworzył postacie niebanalne, pełne wewnętrznych konfliktów, a przez to dla czytelnika ciekawe, nie pozwalające się oderwać od lektury, a ponadto zmuszające do zastanowienia nad ich poczynaniami.

Mamy więc do czynienia z rasową space operą, z bardzo dobrze pomyślanym światem i siatką wzajemnych relacji, a wreszcie z postaciami, które budzą nasze zaciekawienie. To sprawia, że powieść dosłownie się połyka, ale zarazem kończąc lekturę, pozostajemy z miłym wrażeniem, że na sicie coś zostało.
A zatem – zapraszam do lektury.

Romuald Pawlak
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Spekulant - S. Andrew Swann
Rządzić bez rządu
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.