Wstęga i kamień

Nałogi i artefakty

Autor: Maja 'Vanth' Białkowska

Wstęga i kamień
Julia Bernard we Wstędze i kamieniu – drugiej odsłonie trylogii o czarownicach z Wolfensteinu  ukazuje wyimaginowane przez siebie uniwersum w znacznie szerszej perspektywie, niż miało to miejsce w Pierścieniu i sicie. Czyni to też w zdecydowanie bardziej dopracowanym stylu. Zatem, choć w nowym rozdziale przygód Amelii de domo Hohenstauf wciąż można dopatrzyć się minimalnych niedociągnięć, to pozytywnie mnie on zaskoczył.

Po wielce dramatycznym finale pierwszego tomu nasza bohaterka musi uciekać z Polski. Kierując się wizjami zsyłanymi przez przodkinię rodu czarownic, Małgorzatę, wyrusza do Bari, by wreszcie odkryć tajemnice skrywane przez mury oktogonalnego zamku. U celu zostaje jednak odprawiona, nie stanąwszy nawet przed obliczem ducha księżniczki. Zagubiona, wciąż przeżywając najgorsze stadium żałoby, ucieka tam, gdzie czuła się bezpieczna i szczęśliwa do małej chatki w małym miasteczku Canzei, położonym w paśmie Dolomitów. Ten eskapizm stanowi zarzewie nowych problemów, gdyż młoda czarownica wplątuje się w skomplikowane relacje z mieszkańcami lokalnego ponadnaturalnego świata, wśród których prym wiedzie Ian Hamish Davidson, właściciel knajpy otwierającej swe podwoje zarówno przed ludźmi, jak i innymi istotami.

Gdy panna wiedźma zyskuje nowych przyjaciół i wrogów, wilkołak Diego Ossieriens który został zmuszony by zastąpić swego wuja na służbie u Peruna wchodzi w rolę  człowieka do specjalnych poruczeń Pana Piorunów. Wysyłany przez boga na kolejne misje wymagające zarówno myślenia, jak i brutalnej siły, poznaje zawiłe reguły, jakie rządzą polityką zaświatowych dziedzin. A w tym samym czasie pozostali członkowie Triumwiratu – pozbawiony mocy i pożądający zemsty Weles i Rod, któremu zamarzyła się nagle muzyczna kariera wprowadzają w życie skomplikowany spisek mający na celu rewolucyjne zmiany w strukturach władzy para-słowiańskiego świata. 

Patrząc na ten trójwątkowy podział fabularny można się zastanawiać, czy Bernard nie dokonała go wedle baśniowej reguły o magicznym znaczeniu liczby trzy. Wszak to jeden z podstawowych schematów klechd i podań, kiedy protagoniści muszą wypełnić trzy zadania, by osiągnąć cel. Lecz pisarka znów bawi się kanonem – każdy z jej trzech (Welesa i Roda można potraktować jako jedność) bohaterów, będących jednocześnie spiritus movens kolejnych, przeplatających się linii fabularnych, ma do wypełnienia jedno zadanie (choć z kilkoma pobocznymi odgałęzieniami). A nagroda wcale nie jest tak oczywista. Sama Amelia zmienia się i to zdecydowanie na lepsze. Choć pozostaje w niej sporo cech infantylnego dziewczęcia, to sukcesywnie wypierają je bardziej dojrzałe zachowania. Ewidentnie pomogła jej w tym utrata najbliższych – proces żałoby przechodzi gwałtownie, od skrajności w skrajność – całkowite zamknięcie się w cierpieniu przeradza się w odreagowanie na granicy szaleństwa i samozagłady. Dziewczyna pogrąża się w świecie nałogów: alkohol, sporty ekstremalne i przygodny seks stają się jej codziennością. Dopiero po emocjonalnym wstrząsie uświadamia sobie, iż nie tędy droga. Z tego eskapistycznego rollercoastera zsiada odmieniona i czyni pierwsze kroki na drodze ku "nowemu, lepszemu ja", choć nadal część jej niekonsekwentnych zachowań budzi rozdrażnienie.

Zmienił się również sam sposób prowadzenia akcji. Młoda czarownica, nadal pełniąca rolę centrum, wokół którego skupiają się wszystkie wydarzenia, straciła zaplecze w postaci silnych i dominujących kobiet z jej rodziny. Ich rolę zaczęli pełnić mężczyźni, oczywiście o paranormalnej proweniencji  –  wilkołak Diego, Pikt o skażonej krwi i potomek druidów Ian Hamish Davidson, Stieg – ożywiony galion wikińskiego okrętu i Paul, kolejny przedstawiciel gatunku homo lupus. To zastępstwo sprawiło, iż zmienia się cała perspektywa powieści – motywy feministyczne, choć nadal obecne, zostały zepchnięte na dalszy plan. Skondensowane zostały one w zachowaniu młodej czarownicy, która za wszelką cenę dąży do stania się silną i decydującą o swoich losach kobietą. Mimo to w książce dominuje przesiąknięta testosteronem samczość. Co prawda nie jest ona serwowana nachalnie, faceci Bernard, prócz tego, iż demonstrują dorodną muskulaturę oraz rysy twarzy godne modela, potrafią myśleć i to całkiem nieźle. Widoczne jest to chociażby w przypadku Diega, który stał się w tej części bohaterem pełniącym rolę niemalże równorzędną z Amelią, jego wizerunek został uzupełniony nowymi cechami, zaś te wcześniej ukazane autorka rozbudowała. Dzięki temu lepiej można zrozumieć jego motywacje – szczególnie relacja z Perunem daje materiał do przemyśleń, ukazana została w sposób wielowymiarowy, jako nie do końca sprecyzowana więź, którą można by rozpatrywać pod kątem pasożytnictwa (niewolnik/właściciel) lub symbiozy, gdy wzajemnie się oswajają, próbując nawiązać stosunki poniekąd przyjacielskie. Zaś z drugiej strony wilkołak momentami zachowuje się niczym młody Werter, z ogromem dylematów dotyczących przede wszystkim jego uczucia do Amelii – co nie przeszkadza mu "zaliczać" kolejnych panienek. Na szczęście Bernard z wyczuciem ograniczyła tą partię tekstu do niezbędnego minimum.

Drugim istotnym w życiu Amelii mężczyzną jest Ian, choć z nim nasza protagonistka ma relacje stricte przyjacielskie. Jego postać została ukazana bardziej wyraziście niż sylwetka wilkołaka. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że chociaż jest on człowiekiem po przejściach, naznaczonym psychicznymi bliznami, to nie ujawnia ich tak ekshibicjonistycznie jak Diego. Wręcz przeciwnie – nakłada kolejne maski, cały czas odgrywa rolę na poły błazna, na poły dziwaka. Nie pojawia się na kartach powieści tak często jak Hiszpan, lecz każde jego "wejście" elektryzuje. A wykorzystanie Davidsona w roli damsel in distress bynajmniej nie odbiera mu męskiego uroku. Zresztą wszystkie wprowadzone w drugiej części trylogii postacie udały się Bernard znakomicie. Chociażby Stieg (o obliczu  Ragnara Lothbrocka z Vikings – autorka wciąż ma manierę serialowych wizualnych zapożyczeń) to uosobienie idealnego kompana. Kiedy trzeba służy pomocą i mądrą radą, gdy należy towarzyszy pijaństwu i innym szaleństwom, a gdy nastanie takowa konieczność – potrafi dokonać wiele w imię przyjaźni.

Wyżyny kreatorskiego kunsztu autorka osiągnęła w przypadku trójcy słowiańskich bogów. Najsilniej promieniuje charyzmą nadal pretendujący do tytułu najbardziej bezwzględnego i bezdusznego drania Perun. Lecz ma on swoje racje, które sprawiają, iż miano szwarccharakteru kompletnie  nie pasuje do tej postaci, ba – można obdarzyć ją szacunkiem i cieniem sympatii. Weles nadal ustępuje mu inteligencją, potrafi za to całkiem zgrabnie, choć z nieco łopatologiczną logiką łączyć ze sobą fakty. Pozwala mu  to knuć spisek mający na celu przejęcia władzy nad światem przy równoczesnym upokorzenia Pana Gromów. Natomiast Rod, choć nadal ma tendencje do odgrywania roli bon vivanta w stylu Lestata, odsłania całkiem nowe oblicze – szarej eminencji antyperunowskiego duetu. Ta trójka doskonale się uzupełnia, każde zaburzenie tego układu odbiłoby się negatywnie na strukturze powieści, zatem choć ich relacje są burzliwe (sic!), to stanowią jedną z nienaruszalnych opok cyklu.

Korzystnie prezentuje się również reszta ponadnaturalnego uniwersum. Porzuciwszy swojskie klimaty Nawii, do których czytelnik zdążył się już przyzwyczaić, pisarka osadziła akcję w zupełnie nowych realiach, które, pomimo pewnych różnic, nie odbiegają znacząco od słowiańskich zaświatów. Włoski Orcus również stanowi panoptikum istot nadprzyrodzonych, tyle że pochodzących z etruskiej i rzymskiej mitologii. Tym razem jednak nie stanowią one jedynie dekoracji. Szczególnie wyrazista jest postać opiekunki zamieszkiwanej przez Amelię okolicy – lary Cianacei, która pełni rolę  nieco złośliwej mentorki naszej debiutującej czarownicy. Na kartach powieści pojawiają się również bogowie z fińskich podań – Ukko, tamtejszy odpowiednik Peruna i Louhi – czarownica władająca ciemnością i zimą, epizody z ich udziałem są krótkie, lecz jakże soczyste. Kluczową rolę w powieści odgrywają także magiczne artefakty o fantastyczno-mitycznym pochodzeniu, między innymi czarne perły od pokoleń przekazywane potomkiniom rodu Hohenstauf, które wzmacniają moc, a jednocześnie niczym narkotyk uzależniają od siebie ich nosiciela. Wplecenie ich w esencję tekstu było mocnym zagraniem Bernard. Dzięki temu nie otrzymaliśmy oczekiwanej przeze mnie powtórki pomysłu, jaki zaistniał w dość przewidywalnej (prócz paru wyjątków) fabule pierwszego tomu w którym roiło się od zapożyczeń popularnych literacko-filmowych motywów – w drugiej części są one dawkowane ze znacznie większym umiarem. Przyjemną niespodzianką był dla mnie również fakt, iż pisarka wprowadziła we Wstędze i kamieniu nowe wątki – w książce roi się od bardzo inteligentnie przeprowadzonych trawestacji motywów mitycznych i legendarnych (jak chociażby kapitalna przeróbka baśni o Królowej Śniegu), a także oryginalnych koncepcji samej autorki. Swej wiedzy tym razem nie wciska w fabułę nieco na siłę, lecz płynnie splata ją z narracją. Jedynym mankamentem jest bardzo słaby wątek romantyczno-erotyczny, w którym porywy uczuć na poziomie pamiętnika dziewiczej nastolatki splatają się ze scenami ostrego seksu rodem z romansideł. Mają one szokować wyuzdaniem, czynią to jednak wedle identycznego schematu, który raczej bawi, niż podnieca.

Pomimo drobnego dyskomfortu, jaki wywołał we mnie przede wszystkim opis owych miłosnych perypetii, tudzież sam finał, który mógłby być ujęty w nieco mniej przejaskrawionym i melodramatycznym stylu, przeczytanie Wstęgi i kamienia było dla mnie wciągającą przygodą. Fabuła zaintrygowała mnie znacznie bardziej, niźli miało to miejsce w przypadku Pierścienia i sita. Bernard dopracowała swój warsztat, zadbała o to, by logika opisywanych przez nią wydarzeń nie kulała, zaś jej protagoniści stali się znacznie bardziej interesujący. Poza tym porusza w swej książce istotne i dramatyczne tematy – pisze o uzależnieniach i pokazuje, jak trudna jest walka z nimi, porusza temat przeżywania żałoby w rozmaitych jej odcieniach, wygłasza pean pochwalny na temat przyjaźni, zaufania, honoru i lojalności. A potem łagodzi owe kwestie egzystencjalne epizodami humorystycznymi, więc czytelnik nie czuje się nimi przytłoczony. Zatem jeśli ostatni tom wiedźmiej trylogii utrzyma ten sam poziom, co druga jej odsłona, to na dzikim ugorze, jaki (prócz nielicznych wyjątków) do tej pory stanowił rodzimy inteligentnie poprowadzony paranormal romance, wyrasta dobrze rokujący pęd.