Wrota Abaddona

Małostkowość w międzygwiezdnej pustce

Autor: Michał 'von Trupka' Gola

Wrota Abaddona
Pierwszy tom serii Expanse bardzo mi się spodobał, głównie za sprawą świetnej kreacji bohaterów. Drugi nie zrobił już na mnie takiego wrażenia, choć wciąż stanowił kawał przyzwoitej lektury. Sięgając po Wrota Abaddona obawiałem się trochę, że tendencja spadkowa się utrzyma - na szczęście bezpodstawnie.

Protomolekuła osiągnęła swój cel – z chmur okalających Wenus wyłoniła się potężna struktura, która opuściła drugą planetę od Słońca i po dotarciu poza orbitę Urana rozłożyła się w olbrzymi pierścień. Dookoła obcego artefaktu, który jak się szybko okazuje jest mostem Einsteina-Rosena prowadzącym w nieznane miejsce, błyskawicznie zbierają się okręty wojskowe Ziemi, Marsa i SPZ, próbując się czegoś dowiedzieć i jednocześnie uniemożliwić to pozostałym. James Holden, który oddałby wiele, by nigdy nie mieć już nic wspólnego z tworami protomolekuły, zostaje zmuszony okolicznościami, by wraz ze swoją załogą i grupą dziennikarzy dołączyć do tej flotylli. Jednak, pomimo obaw kapitana, to nie obce formy życia (czy może raczej nieżycia?) stanowią dla niego największe zagrożenie – prawdziwe niebezpieczeństwo kryje się bowiem wśród ludzi.

Fabuła Wrót Abbadona tylko pozornie skupia się wokół stworzonych przez tajemniczą obcą rasę wrót wiodących w bezgwiezdna pustkę. Sednem opowieści są bowiem międzyludzkie konflikty biorące się ze strachu przed nieznanym i urażonej dumy – a więc coś, do czego tak naprawdę nie potrzeba zewnętrznej ingerencji. Nie zmienia to faktu, że choć intryga bywa momentami przewidywalna lub nieprawdopodobna, to powieść potrafi wciągnąć i zaintrygować. Z każdym kolejnym rozdziałem autorzy narzucają czytelnikowi coraz ostrzejsze tempo, nie wahają się też sięgać po naprawdę widowiskowe zwroty akcji czy odrobinę makabry. Wyraźnie widać też, że fabuła została starannie zaplanowana – wszystko tu jest na swoim miejscu i ma swój cel. Choć więc opowiedziana w tym tomie historia nie powala i nie zaskakuje, jest zdecydowanie bardziej angażująca i ciekawsza niż ta przedstawiona w Wojnie Kalibana.

Najmocniejszym punktem trzeciej części Expanse ponownie jest kreacja postaci. Do Holdena, z jego charakterem składającym się pół na pół z pychy i prawości, zdążyliśmy już przywyknąć, kapitan Rosynanta ciągle jednak ma w sobie dość czaru, by poświęcone mu rozdziały czytało się z przyjemnością – szczególnie, że dzięki nim dowiadujemy się więcej na temat protomolekuły i celu, dla którego ją stworzono. Również rys pozostałych członków załogi zostaje nico pogłębiony – choć „nieco” jest tu słowem kluczem.

Pozostali bohaterowie pierwszoplanowi są tym razem nawet bardziej interesujący niż ci nam już znani. Carlos C de Baca, dla przyjaciół Byk, jest szefem ochrony na Behemocie, olbrzymim statku wojennym SPZ. To człowiek twardy, inteligentny i bezwzględny, a przy tym całkowicie oddany sprawie Sojuszu. To postać niejednoznaczna – jego bezwzględność sprawia, że niedaleko mu do czarnego charakteru, ale jest w pełni oddany swojej załodze i gotowy na wszelkie poświęcenia, by ją ochronić. Melba, a w zasadzie Clarissa, to z kolei córka niesławnego Julesa-Pierre’a Mao i siostra Julie, pierwszej ofiary protomolekuły. Dzięki pieniądzom i wpływom zdobyła dla siebie nową tożsamość i wyjątkowo wyrafinowane narzędzia, wszystko w jednym, jedynym celu – by zniszczyć i upokorzyć Holdena, którego obwinia o wszystkie krzywdy, jakie spadły na jej rodzinę. Choć jej ewolucja przebiega w przewidywalnym kierunku, sam proces został opisany na tyle szczegółowo i wiarygodnie, że mimo wszystko obserwuje się go z przyjemnością. Czwartą do brydża jest Anna, pastorka z Europy. Postać jakby z innej bajki, choć o równie nieugiętym charakterze jak pozostali. Jej wątek wydaje się być momentami dodany nieco na siłę, a zwrot akcji, który ostatecznie uzasadnia jego obecność nie powala realizmem, jednak jej sylwetka stanowi miły kontrast dla pozostałych bohaterów, żyjących w świecie przemocy tak długo, że stała się ona dla nich czymś normalnym. Jej obecność pozwala też na poruszenie interesujących kwestii filozoficznych związanych z religią w świecie, gdzie istnienie pozaziemskich form życia stało się bezdyskusyjnym faktem. Nie należy oczekiwać zbyt wiele, to wciąż przede wszystkim sensacyjne czytadło o ludzkich słabościach, ale autorzy stawiają tu czytelnikom kilka ciekawych pytań.

Tradycyjnie już najsłabiej wypadają czarne charaktery - choć i tak jest lepiej, niż w poprzednich tomach. Tym razem bowiem pisarski duet obdarzył antagonistów osobowościami nieco bardziej złożonymi niż "zły i chciwy", mamy też możliwość obserwować, jak stopniowo pogrążają się w mroku. Nie zmienia to jednak faktu, że ich motywacje bywają wysilone, a akcje niezbyt sensowne, szczególnie w końcowych rozdziałach.

Skorzystano tu również z okazji, by nieco pogłębić wykreowane wcześniej uniwersum. Nasi bohaterowie wkroczą tam, gdzie nie stanęła jeszcze stopa żadnego człowieka i dowiedzą się tego i owego o twórcach protomolekuły. Nowych informacji nie ma zbyt wiele – to raczej przystawka niż danie główne, wciąż skupiamy się bowiem głównie na konfliktach międzyludzkich – jednak jest tu kilka elementów, które zapowiadają się bardzo interesująco. Trzeba przy tym niestety powiedzieć, że pisarski duet nie wykazał się podczas kreowania obcych struktur zbyt wielka wyobraźnią, sięgając raczej po znane i sprawdzone schematy – choć z drugiej strony wyjaśnienie tego, czym stał się Miller, jest jednocześnie zaskakujące i sensowne. Widać, że panowie najlepiej czują się w tym, co ludzkie, zaś obce elementy wychodzą im gorzej.

Wrota Abaddona to powieść godna uwagi – niezbyt głęboka, ale interesująco napisana, dynamiczna i wciągająca. Porządnie wykreowane postacie i kilka ciekawych elementów światotwórczych dodatkowo dodają jej smaku. Fanom cyklu polecam.